Salon VW Berdychowski Łukasz Grabowski radny w sejmiku woj. wielkopolskiego Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wielkanoc w Starym Browarze w Poznaniu - złap zająca w apce
Elżbieta Bylczyńska | sobota, 5 wrz, 2009 |

Dziewczyny z PRL-u

Dwadzieścia lat temu upadł komunizm. Niektóre bohaterki artykułu, których młodość przypadła na czas tamtego ustroju czują się dzisiaj zagubione, nie są zadowolone z życia, jakie wiodą w wolnym kraju. Dwie mieszkają w Polsce, pozostałe w Szwecji, Niemczech i Kanadzie. Zachęcamy Czytelników do podzielenia się refleksją na temat tamtych czasów. Najciekawsze opublikujemy.

Ewa

Brama wjazdowa na posesję Ewy ukryta jest w zieleni czeremchowego żywopłotu, dwóch starych klonów i brzozy. Biały dom położony jest w głębi ogrodu, promienie słońca wydobywają z powierzchni dachu złociste refleksy. Jest słonecznie i ciepło. Między drzewami w trawie stoi stolik z parasolką i białymi krzesłami. Za chwilę usiądą przy nim wszystkie „dziewczyny”…

– Był rok 1981, wspomina Ewa. – Dyplom schowałam głęboko do szuflady miesiąc po obronie pracy magisterskiej. Po 13 grudnia okazało się, że o ile wcześniej, przed wprowadzeniem stanu wojennego mogłam myśleć o wyjeździe z kraju, teraz pozostał jedynie wybór: praca w kraju, na etat w państwowej firmie za niewielkie pieniądze lub własny interes. Wybrałam to drugie. Wcześniej bardzo poważnie zastanawiałam się nad możliwością ucieczki do Niemiec. Pamiętam któregoś dnia stałam w Delikatesach w kolejce i patrzyłam, jak znikają z haka resztki parówek. Tego dnia nie miałam już nic do jedzenia dla dzieci. Na kartkach zostały mi jeszcze jakieś resztki dekagramów mięsa do zrealizowania, jedna czekolada i dwa kilogramy cukru. Byłam druga, kiedy klientka przede mną wyciągnęła rękę z nowiutką kartką żywnościową i sprzątnęła mi sprzed nosa wszystkie parówki. Wróciłam do domu zrozpaczona i zła. Właśnie wtedy postanowiłam uciekać. Gdyby nie stan wojenny, dzisiaj nie byłoby mnie tutaj.

Zwykła działalność handlowa dla absolwentów szkół wyższych była wówczas niejako zabroniona. Nieformalnie wiadomo było, że jeśli magister stara się o zezwolenie na handel i uczciwie okazuje dyplom jako świadectwo ukończenia szkoły (wymagany załącznik do dokumentów), nie dostanie koncesji właśnie za to, że ma wyższe wykształcenie. Ewa postanowiła ukryć fakt ukończenia studiów.

– W rubryce wykształcenie wpisałam: średnie, i koncesję otrzymałam.

Pikowanie w dół, tak Ewa określa z humorem swoje bankructwo, nastąpiło:

– Kiedy Balcerowicz zaczął schładzać gospodarkę. Nie wierzyłam, kiedy mój znajomy, zajmujący się wyrobem ceramiki, przechadzając się uliczką, na której znajdował się jeden z moich sklepów powiedział: „to wszystko zniknie, splajtujecie co do jednego, wasze miejsce w handlu zajmą molochy, supermarkety, tak samo jak na Zachodzie”. Nie pomylił się.

Tym z konkretnymi zawodami udało się znaleźć pracę, kilkoro jednak, podobnie jak Ewa ma dzisiaj status osoby bezrobotnej bez prawa do zasiłku. Na życie zarabiają na czarno, często rezygnując z zatrudnienia legalnego, np. na dwa miesiące, ponieważ nie chcą, a przede wszystkim nie widzą sensu w koszmarnej, kolejkowej drodze załatwiania papierkowych formalności w urzędach pracy, po to tylko, żeby przez jakiś czas nie być na liście bezrobotnej rzeszy Polaków.

– Gdyby można było znaleźć coś na dłużej i za normalną pensję, wolałabym pracować legalnie, przecież czeka nas głodowa emerytura i to pod warunkiem, że nie będziemy chorować.

Emigrantka

Przed domem zatrzymuje się biały volkswagen. Na spotkanie kilku koleżanek ze studiów przyjechała Iwona z Dortmundu. Ma na sobie kolorowy sweter, dżinsy i białe adidasy. Z bagażnika wyjmuje paczkę z ciastkami i butelkę czerwonego wina.

Iwona wyjechała z Polski na krótko przed stanem wojennym. Podjęła pracę jako barmanka. W barze poznała swojego przyszłego męża, Niemca. Ma córkę Karinę, która towarzyszy jej dzisiaj. Karina i Krzysiek, syn Ewy są w tym samym wieku. Znają się od dziecka i choć Karina nie mówi po polsku, dużo rozumie i bardzo się cieszy na spotkanie z Krzysiem.

Iwonie także nie udało się stworzyć rodziny, jej małżeństwo, podobnie jak Ewy, rozpadło się kilka lat temu. Jednym z powodów braku związku jej dziecka z Polską była postawa męża Iwony, nie pozwalał uczyć córki języka polskiego, zabraniał matce rozmawiać z dzieckiem po polsku, obrażał w obecności córki Polaków (z wyjątkiem Ewy, którą lubił), a kiedy doszło do tego, że zażądał od Iwony usunięcia drugiej ciąży i zagroził, że odstawi ją do granicy z jedną walizeczką, z którą do Niemiec przyjechała, jeśli nie zgodzi się na aborcję, zrozumiała, że jej małżeństwo jest pomyłką.

– Nie mogłam znieść, kiedy przy Karinie mówił do mnie: ty głupia, polska krowo, wspomina Iwona. Ostatnie lata trwałam przy nim z uwagi na jego chorobę i dziecko. Był chory, brał leki psychotropowe. Nie powiedział mi przed ślubem, że się leczy. Dowiedziałam się o tym przypadkiem.

Iwona pobiera w Niemczech zasiłek dla bezrobotnych. Straciła pracę w Mc Donaldzie z powodu… choroby kręgosłupa (pracowała tam jako kierownik zmiany).  Po powrocie z dłuższego zwolnienia lekarskiego firma oświadczyła jej, że powinna złożyć wypowiedzenie, ponieważ w jej pracy dopatrzono się uchybień. Wcześniej nikt nie miał do niej zastrzeżeń. To była katorżnicza praca, uważa Iwona, ale:

– Bezrobocie w Niemczech ma ten sam smak, co w Polsce, tak samo rano po przebudzeniu myśli się: nie mam po co wstawać.

Obywatelki świata

Pod bramą rozlega się klakson samochodu, z daleka słychać okrzyki radości. Przyjechały Barbara i Halina. Brakuje jedynie Zosi, która obiecała zadzwonić z Nowej Zelandii, jest tam w podróży poślubnej, przed miesiącem wyszła drugi raz za mąż, za Kanadyjczyka. Barbara mieszka w Poznaniu, Halina od 20 lat w Szwecji. Pod drzewami kotłuje się z radości. Wszystkie mówią i śmieją się jednocześnie. Mogłyby spotykać się co tydzień, jak dawniej. Teraz jednak takie spotkanie udaje się raz na kilka lat.

– Chwała Bogu za Internet, możemy sobie wszystko na bieżąco opowiadać, ale nic nie zastąpi tego kociokwiku, wtrąca Halina – właśnie za tym tęsknię najbardziej. Ile ja bym dała, żeby was tam wszystkie mieć na co dzień.

Halina wyjechała do Szwecji na zaproszenie koleżanki i za jej namową, żeby móc zostać legalnie, wyszła fikcyjnie za mąż.

– Za homoseksualistę, wtrąca, miałam przynajmniej pewność, że się rozwiodę.

Tak się stało, niedługo po rozwodzie poznała obecnego męża, Szweda, urodziła dwoje dzieci i jest bardzo szczęśliwa. Nie wyobraża sobie życia w Polsce i bez niego.

– A o tym pierwszym mężu początkowo nie chciałam wam nic mówić, wiedziałam, że do końca życia będziecie mi dokuczały.

– Ale ty uwielbiasz robić niespodzianki i nie mogłaś tego przed nami zataić. Wtedy nas to bawiło, nigdy nie potępiłyśmy cię, był to jedyny sposób ucieczki do lepszego świata, odpowiada Iwona.

A Zosia beztrosko pływa z delfinami

Na dźwięk telefonu wszystkie wyciągają rękę po słuchawkę. Odbiera Ewa, włączając nagłośnienie. Dzwoni Zosia z Nowej Zelandii. Jest szczęśliwa, ale bardzo jej żal, że nie bierze udziału w spotkaniu.

– Co dzisiaj robiłam? Pływaliśmy z delfinami w ośmiostopniowej wodzie Oceanu. Co to była za frajda, choć mi z zimna nogi odpadały, a byliśmy ubrani w piankę, buty i czapki. Najpierw szukaliśmy delfinów, po chwili pojawiło się całe stado delfinów duski, czyli szarych, ale tak naprawdę to one mają białe brzuszki i szarą górę. I żyją tylko na półkuli południowej. Kiedy wskoczyłam do wody nie mogłam z zimna oddychać i już myślałam, że się utopię i lepiej wracać na łódkę. Ale patrzę – przez maskę oczywiście, bo pływaliśmy w masce  – a tu podpływają do mnie trzy delfiny! I to tak blisko, że widziałam blizny na ich ciele, bo one się czasami gryzą. I kiedy tak całe stado zaczęło koło mnie krążyć, zapomniałam o zimnie. A były w odległości sześciu centymetrów, tak blisko, że jak podpływały do mnie, myślałam, że mnie w maskę stukną. A jak się z nami bawiły! One uwielbiają zabawy. Podpływały, krążyły koło mnie i zachęcały do wspólnego krążenia, więc z nimi krążyłam, aż mi się w głowie kręciło. Pływały to w dół, to w górę, skakały i na brzuch się przewracały i cały czas patrzyły na mnie. A do delfinów trzeba coś mówić, bo one to lubią, więc wszyscy do nich piszczeliśmy i wydawaliśmy dziwne dźwięki, a one nam odpowiadały takim: uuuu. Było ich tyle, że jak mnie otoczyło sześć, trochę się przestraszyłam. Są przecudowne, mają takie fajne oczka, ale niby patrzą nimi, a niby nie. A jak z mężem pływaliśmy za ręce, to zaciekawione podpływały i też koło nas krążyły. Najbardziej im się podobało, kiedy przewracałam się z boku na bok. Co za przepiękne ssaki! Moje ulubione!…

Nasza Polska kochana

Na stole w długich kieliszkach mieni się czerwone wino. Przyjaciółki wznoszą toast za spotkanie. Iwona koniecznie chce się dowiedzieć, dlaczego Barbara nie może zdecydować się na przyjazd do Niemiec. Podczas, gdy Halina z Ewą oglądają grządki w ogródku Iwona, wyczuwając coś niedobrego próbuje namówić Barbarę do odwiedzin. Wszystkie wiedzą, że od dwóch lat Baśka myśli o wyjeździe z kraju na stałe, jej małżeństwo rozpadło się 15 lat temu.

– Spróbuj oddalić się trochę od codzienności, przyjedź do mnie na miesiąc, przekonuje ją Iwona. Barbara jednak wymawia się brakiem możliwości, w końcu nie wytrzymuje i prawie jednym tchem wyrzuca z siebie:

– Zapraszasz mnie do siebie, pierwszy odruch to jechać, drugi to refleksja: za co? To mój największy chyba problem, ale trzeba też sobie prosto w oczy powiedzieć: wszystko razem jest tak trudne, że aż się chce wyć. I dlatego nie wiem, co dalej robić.

                                                            ***

Starożytne kultury Chin, Indii, Japonii, a także częściowo kultura chrześcijańska już dawno twierdziły ustami swoich mędrców, że człowiek jest w stanie przy pomocy umysłu wpływać na procesy zachodzące w fizycznym ciele i tym samym zachować młodość, radość i witalność. Jeśli chodzi o naukę: „Podwaliny nowego paradygmatu stworzyli Einstein, Bohr, Heisenberg i inni uczeni – pionierzy fizyki kwantowej, którzy jako pierwsi zdali sobie sprawę, że powszechnie przyjęty sposób postrzegania świata fizycznego jest fałszywy”. Według nich czas i przestrzeń to wytwór naszych zmysłów, „żaden z tzw. obiektywnych faktów, na podstawie których określamy naszą rzeczywistość, nie ma najmniejszego znaczenia”. Swój świat tworzymy sami. Brzmi to jak paradoks, ale pozwala także na całkowitą swobodę w kształtowaniu obrazu rzeczywistości, bowiem możemy zmieniać w niej wszystko. Wystarczy zmienić sposób postrzegania i właśnie to, jak postrzegamy samych siebie ma dopiero znaczenie. Ale kto to potrafi?

Elżbieta Bylczyńska

Napisano przez Elżbieta Bylczyńska opublikowano w kategorii Wywiad, reportaż

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj