T-Roc Salon VW Berdychowski Łukasz Grabowski radny w sejmiku woj. wielkopolskiego Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wielkanoc w Starym Browarze w Poznaniu - złap zająca w apce
Elżbieta Bylczyńska | niedziela, 6 gru, 2009 |

Myślałam, że mi się to śni

Najgorszy był ubiegły tydzień, bo zasiłek rodzinny przyszedł później niż zwykle. Nie było nic do jedzenia, ale pani Basia przyniosła im chleb, pan, który po artykule w gazecie podarował rodzinie kuchenkę, przyniósł serki, ktoś inny dał coś jeszcze do jedzenia i… wytrzymali.

Nie będę ukrywać, że do napisania tego artykułu skłoniła mnie Czytelniczka naszej gazety. Nie podała swojego nazwiska, zadzwoniła po prostu i powiedziała, że chciałaby pomóc bohaterce reportażu pt. „Życie przeżyłam, ale nie dla siebie”, który opublikowaliśmy w lipcowym numerze.

– Wiem, że ludzie pomagali pani Marii, ale czy pamiętają o niej nadal? Było lato, teraz na pewno przydałby się tej rodzinie opał na zimę, zbliżają się święta, może znowu moglibyśmy coś dla niej zrobić?, pytała moja rozmówczyni.

Czytelnicy, którzy chcieliby wrócić do tego tekstu mogą go przeczytać na str. internetowej: www.gazeta-mosina.pl – wydanie lipcowe, str. 7.

Macha do mnie ręką przez okno, nie schodzi na dół, ponieważ… ma złamaną nogę. Wchodzę po drewnianych schodach na pierwsze piętro, pani Maria wita mnie w drzwiach opierając się na kuli. Co się stało? Chciała pomóc chorej sąsiadce z dołu, szła do niej, jak co wieczór i nie zauważyła leżącej na schodach pompki od roweru.

– Pojechałam jak na rolce, opowiada. – Kiedy tak leżałam, zanim przyjechało pogotowie, myślałam: dobrze, że to nie Małgosia…No, ale następnego dnia Małgosia też miała wypadek.

Niestety, podobnie jak poprzednio Małgosia nie zgadza się na podanie szczegółów dotyczących jej osoby, najchętniej schowałaby się w mysią dziurę, (choć tym razem, bierze udział w rozmowie) tak bardzo nie chce, żeby rówieśnicy rozpoznali ją w gazecie, w dalszym ciągu boi się, że ją wyśmieją. Ale opowiada o wypadku z humorem, choć bardzo jeszcze cierpi (więcej nie mogę zdradzić). Niedawno wróciła ze szpitala.

Kilkaset złotych, które pani Maria musiała przeznaczyć na leki mocno nadszarpnęły domowy budżet. Sytuacja finansowa rodziny zmieniła się o tyle, że pani Maria otrzymuje już alimenty – 600 zł na dwie córki. Rodzina musi się utrzymać za 1400 zł miesięcznie.

– Najgorszy był ubiegły tydzień, zasiłek rodzinny przyszedł później niż zwykle. Nie miałam nic do jedzenia, bo wydałam na lekarstwa.

Pani Basia przyniosła im chleb, pan, który po artykule podarował rodzinie kuchenkę przyniósł serki, ktoś inny dał coś jeszcze do jedzenia i… wytrzymali.

Przypomnijmy: pani Maria ze względu na chorobę młodszej córki Kasi (zespół Downa) nie może pracować. A Kasia właśnie zgasiła nam światło i przy nocnej lampce próbuje obdarować mnie naraz wszystkimi drobiazgami leżącymi na stole. Mama prosi Małgosię o zabranie siostry do pokoju i zabawienie jej. Kasia posłusznie podaje rączkę i wychodzi cichutko popłakując…

Paczki na święta z Caritasu

– Polega to na tym, że w kościele wiszą serduszka z imieniem i wiekiem dziecka, kto się czuje na siłach, zrywa i robi paczkę. Co roku dostawałam, w tym roku nie zdążyłam się zapisać, ale kiedy dostaliśmy te paczki pierwszy raz…Jezu, ja myślałam, że mi się to śni. Jaki to był szczęśliwy dzień. Nie mogliśmy dojść do domu z tymi paczkami. Jakie to były paczki, w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego, tam było wszystko – cuda.

Reakcja czytelników

– Po tym artykule latem ludzie bardzo nam pomagali, jedna pani z Puszczykówka przywiozła mi też kolorowe dzbanki i kubki, takich pięknych rzeczy jeszcze nie miałam, dostałam torebkę, nawet flakonik perfum, piękną pościel, ubrania, kołdrę, a jedna pani z ul. Strzeleckiej przywiozła mi zastawę, Kasia dostała dużo zabawek. Popękaną rurę do pieca kupił pan z fundacji „Rozdaj siebie”. Jeszcze nie dawno państwo z Puszczykówka przywieźli mi miód, cukier, mąkę, serki, puszki, ciastka – wszystkiego po trochę, najpotrzebniejsze rzeczy. Trzy dni temu jedna pani przyjechała rowerem i przywiozła mi kurczaka na rosół, i makaron – ten dobry, drogi.

Opału na zimę nie mają

Mieszkanie ogrzewa niewielki piecyk, stojący w kuchni – ten sam, do którego dziurawą rurę wymieniono po lipcowym artykule. Drzwi do pokoi pozostają otwarte – innego wyjścia nie ma, żeby ciepło mogło rozejść się po mieszkaniu. Nie potrafię sobie wyobrazić, co się dzieje, kiedy nadchodzą mrozy. Pali się w nim śmieciami, szmatami, drewnem, nawet resztkami styropianu. A kiedy się nie dokłada, piec nie grzeje…

Wspaniała jest ta Wigilia dla ubogich

– Na Wigilię zawsze się zapisuję do stowarzyszenia Św. Antoniego, to się odbywa w szkole „Jedynce”. Nie wiem, jak będzie w tym roku, modlę się, żeby mi gips zdjęli. Jak poszłam pierwszy raz nie mogłam własnym oczom uwierzyć, na stole było wszystko – różne ryby, pierogi, zupę grzybową mają bajeczną…

Ze świętami kojarzy jej się bigos i kiełbasa, ale najbardziej wszyscy lubią pierogi.

A indyk, kaczka, szynka…?

– Nigdy nie kupowałam, dla mnie to za drogie, nawet nie wiem ile to kosztuje.

Wróćmy na chwilę do przeszłości

Najlepiej się czuła w domu samotnej matki w Chybach, dokąd uciekła z dziećmi od męża, (z którym jest już po rozwodzie). Ale nie mogła tam przebywać więcej niż pół roku.

– Kiedy był trzeźwy – był dla nas dobry opowiadała jeszcze latem. – Tylko, że tych złych dni i lat było więcej, było ich tyle, że życie przeżyłam, ale nie dla siebie. Mąż był bardzo agresywny, nawet po jednym piwie.

Za każdym razem musieli uciekać, nie zawsze zdążyli, a koszmar trwał 25 lat, z nieustannym grożeniem: albo będziesz żyć ze mną albo wcale. Dlatego pół roku spędzone w Chybach traktuje jak wspaniałe wczasy…

– Miałam koleżanki, dzieci miały plac zabaw, spotykałyśmy się na kawie.

Dzisiaj pani Maria jest w lepszym nastroju, częściej się uśmiecha. Jak nam się rozmawia?

– Sto razy lepiej, powiedzieć wszystko, co się czuje, otworzyć się pierwszy raz, to takie przykre, już nie muszę wszystkiego opowiadać, bo pani już wie.

Ale to nie koniec zmartwień – problemy Kasi z oczkami

– Jeden okulista stwierdził wadę: minus 12 na jednym i minus 13 na drugim oku. Pomyślałam, że prawie nie widzi, dlatego pojechałam jeszcze do drugiego lekarza, który stwierdził wrodzoną zaćmę i powiedział, że jest to ostatni dzwonek na operację, bo dziecko przestanie widzieć. Dostałam skierowanie do szpitala, czekałam trzy miesiące, pojechałyśmy, tam ją kilka godzin badali, w końcu przyszła pani profesor, popatrzyła w jedno oko i powiedziała: plus 2, w drugie – plus 2, dziecko nie potrzebuje okularów, wzrok ma w normie, kontrola za rok. Ale przecież ja wiem, że Kasia nie widzi dobrze, jak ją coś zainteresuje w telewizji nie siada w fotelu tylko podchodzi blisko, przykłada głowę do ekranu i patrzy tylko w jeden narożnik. To są trzy różne diagnozy. Chciałam jeszcze wrócić do tego lekarza, który stwierdził zaćmę, ale nie ma wolnych terminów. Może uda mi się po nowym roku… Co będzie, jak to on ma rację? I co ja taki szary człowiek mogę wiedzieć?

Pani Maria

Jest bardzo wdzięczna za każdą pomoc, na pytanie, co chciałaby dostać w świątecznej paczce odpowiada:

– To, co najtańsze i nie dużo, żeby nikomu nie ubyło, tylko to, co zbywa. Ja nie chcę pieniędzy, bo pieniądze każdemu są potrzebne, wystarczy jak ludzie mi dadzą to, czego mają więcej albo nie potrzebują…

I chciałaby jeszcze z całego serca podziękować: – Paniom z Puszczykówka, pani z Targowej (za tapczan i zegar), paniom z ośrodka zdrowia z Mosiny – one przyjechały pierwsze po tym artykule latem, z takim dużym koszem, pełnym wszystkiego; panu, który ma sklep z farbami w Rynku i wszystkim, którzy nam pomogli.

Elżbieta Bylczyńska

Napisano przez Elżbieta Bylczyńska opublikowano w kategorii Wywiad, reportaż

Tagi: , ,

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj