Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Elżbieta Bylczyńska | sobota, 6 lut, 2010 |

Maksiu

– Na początku wszystko było idealnie, zachorowałam w piątym miesiącu ciąży. Zawsze byłam podatna na infekcje, tym razem choroba ogarnęła cały organizm i zaczęły się  krwawienia. Cztery razy byłam w szpitalu, ale odsyłano mnie do domu z zapewnieniem, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. W Dzień Dziecka rano stwierdziłam, że chyba pękł mi pęcherz płodowy.

– Poszłam do lekarza i okazało się, że faktycznie nie ma wód płodowych, lekarz powiedział, że muszę natychmiast iść do szpitala, ale dziecko mi już umiera, mówi Anna Wolkiewicz, mama trzy i pół letniego dzisiaj Maksymiliana.

– W szpitalu na Polnej stwierdzono, że to już koniec, a centralny układ nerwowy jest tak uszkodzony, że jeśli chcę – dziecko mogą już „wyjąć”.
Nie zgodziła się. Pomimo, że mówiono jej, że dziecko bez wód płodowych wytrzymuje dwa, trzy dni. Maksiu wytrzymał 55 dni.
– Powiedziano mi, że dziecko w każdej chwili może umrzeć, kazano mi wręcz czekać na tą śmierć. Musiałam leżeć płasko i starać się wyczuwać ruchy płodu. Jeśli ich nie czułam,  szybko robiono USG i sprawdzano czy żyje.
W telefonie komórkowym Ani było podłączone radio. Kiedy budziła się rano i nie czuła ruchów dziecka przykładała do brzucha głośnik z radiową muzyką.
– I od razu było kopnięcie, opowiada. – Maksiu słuchał po prostu radia.
Pobyt w szpitalu był koszmarem, wpadła w depresję, nie mogła wychodzić z pokoju, mogła tylko leżeć i czekać na…

– Traciłam w sobie dziecko, którego nie zdążyłam jeszcze poznać

A dziecko wciąż żyło i lekarze podtrzymywali ją psychicznie: pani Aniu niech pani wytrzyma, jeszcze tydzień, jeszcze jeden tydzień, w 28 tygodniu będzie lepiej.
Kiedy serduszko dziecka słabło, zabierano Anię na porodówkę, żeby ewentualnie ratować życie płodu.
– W 28 tygodniu zaczęły się bóle porodowe, chciałam wytrzymać chociaż do 30 tygodnia, bo wiedziałam, że byłaby wtedy większa nadzieja, że dziecko przeżyje, choć nikt mi tego nie obiecywał.
Cesarskie cięcie trwało 20 minut, dziecko urodziło się o dwa i pół miesiąca za wcześnie i ważyło 1.280 kg. Maksiu został w inkubatorze na trzy miesiące. Nikt nie wierzył, że będzie żył.
– W drugiej dobie życia dostał wylewu krwi do mózgu II stopnia, w prawym płacie czołowym. Został uszkodzony ośrodek wzroku i ruchu. Długo leżał pod respiratorem.
Wypis Maksia ze szpitala miał ponad metr długości.
– Połowa była po łacinie. Niewiele z tego zrozumieliśmy. Dostałam skierowania do poradni okulistycznej i neurologicznej. Ale po dwóch tygodniach dziecko zachorowało na zapalenie płuc, pojechaliśmy do szpitala i tam dopiero dowiedzieliśmy się, co mu jest.
Okazało się, że ma niedotlenienie mózgu, pojawiły się drżenia rączek i nóżek, był to pierwszy objaw porażenia mózgowego.
Nierozwinięte płuca wymagały od matki nieustannego czuwania. Żeby Maksiu mógł żyć potrzebny był sprzęt medyczny, część otrzymali z NFZ, część musieli kupić. Tlen dostali z hospicjum, nie stać ich już było na wydatek 6 tys. złotych.
– Maksymilian ma porażenie mózgowe, niestety to najgorsze – cztero kończynowe, nie wiemy czy w ogóle stanie na nóżki. Przebiera nimi, ma odruch chodzenia, ale ma słaby kręgosłup.
Rodzice mimo to wierzą w sens rehabilitacji.
– W ubiegłym roku byliśmy na turnusie rehabilitacyjnym w Wągrowcu. Maks miał tam dużo zabiegów, począwszy od hipoterapii – jeździł na koniku, był basen i inne ćwiczenia.
Taki wyjazd zalecany jest minimum cztery razy w roku, kosztuje 3.800 zł, Maksiu był dopiero raz, ponieważ rodziców nie stać na ten wydatek.

Najgorsza była wiadomość, że dziecko nie widzi.
– Myśmy się tego nie spodziewali, choć miał wcześniej odklejenie siatkówki i przeszedł zabieg. Wyszliśmy od lekarza z płaczem, mąż płakał, ja płakałam… Poszliśmy do innego okulisty. Pani doktor Więckowska powiedziała, że Maksiu ma uszkodzony nerw wzrokowy, ale oczy ma zdrowe i trzeba je rehabilitować światełkami, kontrastami, żeby pobudzić je do pracy. Maks widzi, wiemy o tym, wodzi oczami za wyciągniętą do niego ręką, uwielbia światełka choinkowe, zabawki. Poznaje osoby, do mnie, męża i babci uśmiecha się, ale jak przyjdzie ktoś obcy tylko poważnie spogląda. Musi więc widzieć.

Pani Ania specjalnie dla Maksia robi sobie mocniejszy makijaż.
– Muszę się troszkę ostrzej malować, bo wtedy jest szansa, że Maks mnie zobaczy.
W domu chodzi w złotej opasce, która na czarnych włosach daje kontrast…

Ciężko to było nawet usłyszeć
Kolejnym ciosem była wizyta u gastrologa, dziecko prawie nie przybierało na wadze.
– Ma zły metabolizm, narządy wewnętrzne są wykształcone, ale one nie do końca wiedzą, co mają robić. Lekarka stwierdziła, że skoro niewiele przytył przez dwa lata, musi być karmiony sondą. Ciężko to było nawet usłyszeć. Nie zdecydowaliśmy się, dalej karmimy go rozdrobnionym pokarmem – Maksiu nie umie żuć i gryźć. Pani doktor powiedziała nam jeszcze, że mamy zdecydować się na drugie dziecko, bo Maks będzie żył 10 do 15 lat. Mąż odpowiedział, że nie chce decyzji o drugim dziecku traktować jako rekompensatę za stratę Maksia.
A Maksiu kontaktuje się z rodzicami na swój sposób, podaje rączkę, ale trzeba na to poczekać, bo musi pokonać drżenie.
– Gdyby pani wiedziała, jaki on potrafi być śmieszny i wesoły, jak umie się cieszyć, mówi mama. – Jeszcze kilka lat temu nie przyszłoby nam do głowy, że w imieniu naszego dziecka będziemy zmuszeni prosić o pomoc…
Maksiu „pracuje” z mamą, która przebywając ciągle w domu próbuje zasilić domowy budżet, robiąc bukiety. Z radością usiłuje łapać kolorowe bibułki…

– Bukiety, które robię – sprzedaję, Maks ma swoją puszkę, do której wkładamy każdy grosz. Czasem bywa tak, że znajomi płacą troszkę więcej, mając świadomość, że to na jego potrzeby. Za uzbierane pieniądze kupiliśmy mu buty rehabilitacyjne i parę rzeczy do ćwiczeń, piłkę, wałek itp.
Świat Ani zamknął się w domu i ograniczył do 24 godzinnej opieki nad dzieckiem. Daje sobie radę, ale podkreśla, że jest to zasługa męża, który jest dla niej największą podporą.
Co jest dla niej w życiu najważniejsze? Miłość i cierpliwość, i uśmiech syna.
Ania ma dopiero 27 lat…

Czytelnikom, którzy chcieliby zrobić coś dla Maksia i jego rodziców – Anny i Adama Wolkiewiczów podajemy link wpisu, gdzie znajdą Państwo niezbędne informacje.

„Są chwile, kiedy Anioł się schyla
I do serca szepcze, że szczęście blisko…”

Maksiu z rodzicami

Napisano przez Elżbieta Bylczyńska opublikowano w kategorii Aktualności, Wywiad, reportaż

Tagi:

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj