Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Wojciech Czeski | środa, 6 sty, 2010 |

Niesamowita mieszanka wybuchowa

Zmarły 29 lat temu perkusista zespołu Led Zeppelin – John „Bonzo” Bonham był niewątpliwie muzykiem wybitnym.

John „Bonzo” Bonham

Miał swój własny, bardzo charakterystyczny, niepowtarzalny styl gry. Chciałbym przypomnieć jego sylwetkę w ramach protestu przeciw powszechnemu lansowaniu muzyków bezimiennych, o przeciętnych zdolnościach, mało wyrazistych i oryginalnych. Moją intencją jest również docenienie solidnego warsztatu muzycznego, który nadal jest praktykowany i pielęgnowany przez liczne gwiazdy, ale w gąszczu muzycznej przeciętności słabo dostrzegany.

„Bonzo” imponował przede wszystkim siłą uderzenia, które było emanacją jego silnej osobowości. Zanim jeszcze wstąpił do Led Zeppelin, grał podobno tak mocno, że zdarzało mu się rozwalać poszczególne bębny swojego zestawu perkusyjnego. Z czasem wypracował jednak harmonię między swoją siłą i finezyjnym wyczuciem rytmu. Te dwa składniki jego stylu, połączone razem, dały niesamowitą mieszankę wybuchową. Właśnie to było znakiem rozpoznawczym muzyka – styl, którego następstwem było niepowtarzalne brzmienie. O tyle charakterystyczne, że na przestrzeni lat praktycznie się nie zmieniało, czy to na płytach studyjnych, czy na koncertach. Sekret po prostu tkwił w rękach, nogach i osobowości wybitnego muzyka, a nie w średnicy bębnów czy napięciu membrany. Trudno mi znaleźć drugiego takiego perkusistę, którego rozpoznałbym natychmiast po brzmieniu jego bębnów.

John Bonhama to ponadto (a może przede wszystkim) solidny warsztat muzyczny. Nigdy nie zaniedbywał granych przez siebie piosenek, osadzając je na porządnych, rytmicznych podstawach. Wyraźnie rozpoznać można jego wyczucie do grania bluesowych kawałków i zdolność do wzbogacania rockowych piosenek bluesową rytmiką. Jednak nawet najprostsze zagrywki przesiąknięte były jego pasją i niepowtarzalnym wyczuciem. Potrafił także z powodzeniem podjąć się wyzwań spoza hardrockowo-bluesowych klimatów. Doskonałym tego przykładem jest utwór „Fool In The Rain”, gdzie artysta bawi się instrumentami perkusyjnymi w stylistyce karnawału w Rio, czy zagrany nie schematycznie „Four Sticks”.

John Bonhama znany był także ze swoich solowych popisów. W trakcie koncertów potrafiły przeciągać się one do kilkunastu minut, w trakcie których zespół robił sobie przerwę. Nie było to tylko i wyłącznie dzikie walenie w bębny, tylko natchniony spektakl rozimprowizowanego muzyka. Jego znakiem rozpoznawczych podczas tych popisów była gra gołymi rękami na zestawie perkusyjnym. Dobrą tego ilustracją jest legendarny utwór „Moby Dick”, będący zarejestrowanym w studio krótkim solowym szaleństwa Bonhama. Na wydanym po śmierci perkusisty albumie „Coda” zespołu Led Zeppelin znajduje się z kolei nie wydany wcześniej kawałek „Bonzo’s Montreux”, stanowiący hołd dla zmarłego perkusisty. Zamiast instrumentalnego popisu usłyszeć można lekcję solidnego i mocnego rytmu będącego motorem napędowym całej kompozycji. To doskonała ilustracja esencji muzycznej duszy Johna Bonhama.

 Nie była moją intencją próba pośmiertnej gloryfikacji artysty. Muzykiem był wybitnym i nie piszę tego ze względu na fakt, że nie ma go wśród nas. Na sławę zasłużył sobie swoim talentem oraz życiem i niczym innym. Smutne jest to, iż często doceniamy muzyków (i nie tylko) dopiero po ich śmierci, jakby jej fakt miał być wyznacznikiem sławy. Przykładem niech będzie podejście do Michaela Jacksonona, z którego za życia zrobiono niemal potwora, by po śmierci nagle bezgranicznie go wielbić. Sprzeciw takim jaskrawym przykładom hipokryzji i nadmuchanej do granic absurdu sztuczności przyświecał mi podczas pisania niniejszego wywodu.

Wojciech Czeski

John „Bonzo” Bonham; fot. wikipedia.org

John „Bonzo” Bonham; fot. wikipedia.org

Napisano przez Wojciech Czeski opublikowano w kategorii Felieton, Kultura i sztuka

Wojciech Czeski

Autorem wpisu jest: Wojciech Czeski, dziennikarz Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj