Strona główna / Aktualności / Kiedy czujesz ziemię pod stopą

Kiedy czujesz ziemię pod stopą

Wywiad z Józefem Skrzekiem, Mosina, 14 maja 2011 r.

Elżbieta Bylczyńska:

Od momentu wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku zaczął Pan występować w kościołach, w tej nowej dla Polski sytuacji nie chciał Pan grać normalnych koncertów. W jednym z wywiadów, kilka lat temu powiedział Pan: jak miałem grać koncerty w takiej sytuacji, kiedy działy się takie rzeczy? Czy od tego czasu tworzy Pan muzykę religijną?

Józef Skrzek:

Oficjalnie tak, natomiast wcześniej podglądałem organistę, kiedy w kościele św. Michała w Michałkowicach byłem pilnym ministrantem…* Z drugiej strony szedłem przez świat torem normalnego, młodego człowieka – grałem w zespole rockowym. Te wszystkie przemiany, jakie następowały w czasach młodzieńczych, w latach kształcenia się w zacnych, muzycznych szkołach powodowały, że zacząłem patrzeć bardzo szeroko. Ale jednocześnie zawsze istniało odniesienie do michałkowickich pieleszy. Bardzo pielęgnowaliśmy sprawy rodzinne (trzymaliśmy się zawsze razem), zarówno ze strony mamy i dziadka – rodzina kowali, jak i taty, który był sztygarem – rodzina górników. Moi przodkowie byli powstańcami śląskimi. Walczyli podczas drugiej wojny światowej w podziemiu, w ruchu oporu, o polskość Śląska. Mojego stryja Józefa Skrzeka**, hitlerowcy 3 grudnia 1941 r. powiesili na drzewie, na placu, który dzisiaj nazywa się Placem Józefa Skrzeka. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Niech żyje Polska, niech żyje Chrystus Król”.

Polska i wiara ojców…

Tak…Odmawiamy codziennie Anioł Pański – rodzinnie. Chodzimy do kościoła co niedzielę – też rodzinnie. Robimy to wszystko normalnie, bo w to wierzymy. Jest to nasz rodowy przekaz z dziada – pradziada. Szacunek do tych rodowych tradycji powoduje, że będziemy wierzyć dalej, wbrew przeróżnym ciągotom, pokusom, wątpliwościom i nie wiadomo jakim propozycjom medialnym. Wbrew podśmiewaniu się… Nie zwracamy na to uwagi, jesteśmy śląską, mieszaną rodziną, żona pochodzi z Kołobrzegu.

Modlitwa to jest moment, kiedy czujesz ziemię pod stopą…Wiarę trzeba kultywować, dlatego jeśli są tacy szafarze, tacy muzycy, jeśli są ludzie oddani, wierni i prawdziwi – niech to istnieje. Ja próbuję się włączyć, ale w sposób bardzo osobisty. To, że gram w kościołach jest dla mnie zaszczytem, a muzyka religijna, którą wykonuję w kręgach Kościoła jest dla mnie bardzo ważna. W tym komercyjnym układzie świata człowiek specjalnie nie czuje, jak ona brzmi, liczą się tylko sukcesy, kariera. Jest wielu ludzi, którzy są odszczepieńcami od wiary, dla których to, co reprezentują katolicy – to bajka. A muzyk, który gra w kościele – albo jest nawiedzony, albo jest wierzący, albo wie, o co mu chodzi…

Szukaj, burz, buduj (SBB) – czy ten podtekst ma dzisiaj znaczenie?

To nie ja wymyśliłem, to wymyślili inni… Na rynek komercyjny, rynek show biznesu wchodziłem po śmierci ojca. To, co zrobiłem z Tadkiem Nalepą, z Cześkiem Niemenem, co zrobiłem z „Szukaj Burz i Buduj”, to jest inny jakby odcień, późniejszy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że musiało w tym być coś głębszego….

Natomiast w osiemdziesiątych latach wiedziałem, jaka jest sytuacja w Polsce, jednocześnie miałem możliwość wyjazdu do Ameryki z Jerzym Skolimowskim, zrobiłem muzykę do jego filmu „Ręce do góry” – 1981 r., (do starej części – 1967 r. – muzykę skomponował Krzysztof Komeda). Byłem w bardzo mocnych rękach i właściwie mogłem w tym momencie iść w świat nie patrząc na nic, na to, co się tutaj działo. Zostałem jednak, co ma znaczenie – poznałem dziewczynę z Kołobrzegu, Alinę, która była gotowa pójść za mną w ogień. Zostaliśmy w Polsce. Tutaj urodziły się trzy nasze córki, Karina, Luiza i Elżbieta. Wtedy byłem w trudnej sytuacji (także materialnej), bardzo sfrustrowany, musiałem rozwiązać zespół, byłem rozszarpywany przez rynek wschodni i zachodni. Alina mi pomagała. Podziwiam ją, jest dla mnie autorytetem. A ja dla niej.

Kiedyś powiedział Pan, że najpiękniejsze chwile (lata 80.) przeżył Pan w chorzowskiej Leśniczówce – w Planetarium, jeśli chodzi o ludzi, muzykę…

W latach osiemdziesiątych ważyło się wszystko, jedni wyjeżdżali w świat, bo chcieli, inni, bo musieli, to były przecież lata ogromnej emigracji. Jeszcze inni byli internowani,  przygnębieni, i tacy, którzy popełniali samobójstwa. A niektórych zastrzelili… Podczas jednego z koncertów na Śląsku, w Jastrzębiu, Widziałem, jak zomowcy wyżywają się na młodzieży, jak pałkują tych młodych ludzi…

Jednocześnie, przy moich różnych propozycjach wyjazdowych do Anglii, Ameryki, Niemiec dotykałem tematu Polski. Odkryłem nową treść w sztuce, czyli połączenie organów z synetezatorami i do tego piękne słowa, i umiejscowienie w Kościele. Zagrałem raz, drugi trzeci, potem była Kalwaria Piekarska, Jasna Góra i dostałem błogosławieństwo od ojca generała Paulinów: „Idź synu w świat – chwal imię Maryi”. To było absolutne wysłanie mnie… W międzyczasie grałem w teatrach, na zamkach, grałem muzykę filmową.

A Planetarium? Ktoś mi powiedział, że w starej części parku, wśród drzew, w jakiejś „budzie” ma powstać klub. Ludzie stwierdzili: ty jesteś najbardziej znanym z nas, bądź naszym Al Pacino. Zrobiliśmy tam scenę, kominek, powstało coś w rodzaju atelier. I powstał Dom Pracy Twórczej Leśniczówka. Paradoks – Leśniczówka w centrum miasta, w parku chorzowskim, gdzie były kiedyś hałdy… Tam spotykali się głównie muzycy, bluesmani, rockmani, jazzmani, klasycy – bardzo różne osobowości, potem dołączyli aktorzy, malarze… I zrobił się klub wszechczasów, taki absolutnie integrujący wszystkie style, w którym wszyscy się dogadywali. To była nasza baza, najczęściej płonął ogień w kominku, szły jakieś dźwięki… Trwało to prawie całą dekadę, grałem tam wiele razy. Jednocześnie byłem w Leśniczówce takim Aniołem Stróżem. Czułem, że jest potrzebna. I stało się coś wyjątkowego, Leśniczówka w latach 80. była ewenementem, dziennikarze z różnych części Europy dziwili się, że coś takiego potrafiliśmy stworzyć. Ale to był konglomerat ludzi, którzy to wszystko wykreowali.

A potem zaczął Pan wędrować po górach, szukać przestrzeni.

Zacząłem grac z góralami beskidzkimi, ale to już było w następnej dekadzie. W międzyczasie spędziłem pół roku w Ameryce, na moment zebrało się SBB i graliśmy w Nowym Jorku, w Chicago. Dostałem propozycję, żeby zostać za Oceanem, nagrać i wyprodukować płytę z młodą Amerykanką. Michał Urbaniak też mnie zapraszał, wyszło na to, że miałbym tam spędzić rok (1994). Ale nie mogłem zostać, bo miałem już małe dzieci. Zrezygnowałem z kariery w Ameryce, wróciłem do domu, zacząłem grac w Beskidach, z beskidzkimi skrzypkami i poznawać inny świat – razem z tymi malutkimi dzieciakami. Góry bardzo nam wszystkim pomagały. Zrobiłem z góralami piękny koncert na polanie Stecówki, gdzie zainstalowaliśmy półtonowy dzwon, sam byłem tego inicjatorem (górale wybudowali dzwonnicę). Istnieje do dzisiaj, dzwoni na Anioł Pański i nie tylko. Kiedy tam jadę – z radością wybieram mu ton. Takie rzeczy zostają na zawsze.

Między góralami byłem takim ceprem, ale bardzo z nimi zaprzyjaźnionym, to mnie odmieniało. Zacząłem też inaczej podchodzić do zjawisk natury, wstawać wcześnie rano, chcąc zobaczyć wschód słońca – przedtem prowadziłem życie lunatyka. Granie przy tym kościółku drewnianym na Stecówce, na dużej wysokości mocno podniosło mnie na duchu. Jednocześnie dało nowe natchnienie. Zrobiłem operę w Operze Śląskiej, oratorium w Katedrze Oliwskiej i inne rzeczy. W międzyczasie zagrałem kilka ciekawych koncertów i reaktywowałem SBB w 2000 r. z nowym bębniarzem – Paulem Wertico z Chicago, który grał z Patem Methenym. I wrócił Apostolis Antymos z Grecji, po 20 latach. Grałem też z Wiesławem Komasą w duecie poetycko- muzycznym.

Oczywiście to, że SBB znowu się zebrało, spowodowało raban…Zaczęliśmy nagrywać płyty, podróżować po świecie. Zagraliśmy nawet w Meksyku. I znowu znaleźliśmy się na bardzo wysokim pułapie, naturalnie w kategorii progressive rock, kategorii ciekawej, twórczej, kreatywnej. Trwało to prawie dekadę.

Potem przyszedł Węgier – Gabor Nemeth z grupy Scorpio i Tomek Schamlos z grupy Locomotiv GT. Gabor został z nami do końca ubiegłego roku. W międzyczasie zagraliśmy też bardzo ciekawy koncert z Deep Purple, zaprzyjaźniliśmy się z tą grupą (oni potem, kiedy przyjeżdżali do Polski, chcieli grać tylko z nami). Pierwszy wspólny koncert odbył się w Spodku, po tym jak runęła hala targowa – utwór Memento dedykowałem właśnie gołębiarzom.

Jan Paweł II w Pana życiu…

– Był dla mnie natchnieniem, fenomenem w każdym wymiarze. Kilka razy dedykowałem Mu swoją muzykę. Pozostanie we mnie na zawsze. Może to jest skrócenie, nie mogę teraz oddać całej głębi…

– Cała moja rodzina w drugim pokoleniu powstała w czasie, gdy On zasiadał na Watykanie, wszyscy czuliśmy się z Nim mocno związani…

– Kończy się pewien etap, związany z pontyfikatem Jana Pawła II. Może dzisiaj byłoby inaczej, gdyby On żył? Może nie byłoby tego złego obchodzenia się z pewnymi pojęciami, tego… świętokradztwa? Ale może nie wszystko stracone?…

– Gdziekolwiek grałem na świecie utwór, który dzisiaj także wykonałem – „O Panie przebacz moje myśli”- Karola Wojtyły, ludzie wiedzieli, co to jest… I myślę, że o takie rzeczy chodzi, o autentyczne rzeczy. My nie musimy udawać, my musimy być prawdziwi. A to, że powinniśmy jednak zachować swoją siłę wiary jest oczywiste…

– Wiara wymaga bycia wśród katolików, wymaga od wszystkich dyscypliny, od nas – wiernych, od kapłanów, od administracji, od wszystkich po kolei, jeśli ma to mieć jakiś sens. Jan Paweł II doprowadził do apogeum wiary. Jeśli chodzi o Polskę jest to ewenement, który nigdy się nie powtórzy. Dwadzieścia siedem lat naszego życia, niezwykłych lat…

Dziękuję za rozmowę.

* Tajniki techniki manualnej organowej Józef Skrzek poznawał w czasie studiów w katowickiej Akademii Muzycznej. Pierwszy poważny występ to rok 1978 i Festiwal Muzyki Sakralnej w Katowicach. Zagrał wówczas na organach piszczałkowych i zaśpiewał pieśń „Zbliż się do mego serca” do słów Romana Brandstaettera.

** Stryj artysty był pedagogiem, działaczem harcerskim i niepodległościowym, oficerem 3 Pułku Strzelców Podhalańskich, działał w organizacji konspiracyjnej Siły Zbrojne Polski.

Zobacz też: Józef Skrzek wystąpił w Mosinie

Józef Skrzek
Józef Skrzek

Autor Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Sprawdź również

Projekt planowanej pływalni u zbiegu ulic Leszczyńskiej i Strzeleckiej. Inwestycja ta nigdy nie doszła do skutku, a na próbę jej realizacji zmarnotrawiono olbrzymie środki publiczne. 

Czy Mosina ma jeszcze szansę na basen? Gmina czeka na nabór

Mosina znów wraca do planów budowy pływalni. Czy po latach niepowodzeń pojawiła się kolejna możliwość …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *