Pojęciowy dom wariatów
Co to jest liberalizm? Razu pewnego włączyłem na chwilę telewizor i kątem ucha słuchałem programu publicystycznego, w którym jakiś profesor politologii wyraził pogląd, że należy „przykręcić śrubę bankierom” (niestety, w wypowiedzi tej zabrakło spekulantów), by za chwilę ten sam człowiek określił się sam mianem „liberała”.
Zainspirowany tą ekwilibrystyczną konstrukcją logiczną, poczułem się zobligowany do zabrania głosu w tej sprawie. Chciałbym po krotce odpowiedzieć na pytanie: co to jest liberalizm?
Wśród moich rówieśników określenie się mianem liberała to zazwyczaj synonim dwóch często niewykluczających się postaw: „nie mam zdania w tej sprawie” i „jestem osobą bez poglądów”. Brzmieć to może nad wyraz złośliwie, ale niestety opisuje zastaną rzeczywistość. Starsi natomiast rozumują inaczej: „Liberał? Aferzysta, złodziej, wyzyskiwacz, spekulant, ateusz i taki owaki!” – zareagują na to wyklęte słowo. By nie przedłużać, podaję najkrótszą możliwą definicję tego pojęcia. Na ten temat wypowiadają się profesorowie i inni naukowcy, wylewając hektolitry atramentu w nie mających końca ideowych sporach. Oddam jednak głos Stanisławowi Michalkiewiczowi, który w książce „Dobry zły liberalizm” zdefiniował to w taki sposób, że do dziś wprawia mnie w zdumienie prostota i trafność tejże definicji: „Liberalizm, którego nazwa pochodzi od słowa libertas oznaczającego wolność, jest ideologią polityczną, której treścią jest próba odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć stosunki miedzy człowiekiem a państwem, żeby z jednej strony państwo nie pożarło ludzkiej wolności, a z drugiej – żeby ludzka swawola nie rozsadziła państwa”.
Liberalizm gospodarczy
Od razu zauważyć można, że nie ma w tej definicji nic o kradzieży, spekulacji, aferach czy wyzysku. Liberalizm gospodarczy, bo na nim chcę skupić swoją uwagę, zakłada, że wolność jest niemalże synonimem odpowiedzialności. „Nie ma wolności bez odpowiedzialności ( i na odwrót)” – by sparafrazować słynne słowa. Wolność nie oznacza zatem, że wolno kraść. Liberalizm zakłada nienaruszalność własności prywatnej, niskie i proste podatki, skromną biurokrację i wolność zawierania umów między podmiotami. Brzydzi się przemocą i ingerencją w gospodarkę, jako niezbędne widzi natomiast proste, stabilne i konsekwentnie realizowane prawo. Zakłada, że każdy może bez żadnych kompromisów prowadzić uczciwe interesy (no chyba, że potrzebuje kompromisów z własnym sumieniem…). Wybitny teoretyk i praktyk wolnego rynku, Krzysztof Dzierżawski, pisał niegdyś, że gospodarkę można porównać do mrowiska – człowiek może się mu przyglądać, ale jeśli chce w nie ingerować, to może tylko zakłócić proces harmonijnej pracy mrówek. Tak właśnie rozumują liberałowie gospodarczy, chcący, by każdy człowiek mógł skupić się na swobodnym prowadzeniu swojej działalność.
Skoro to takie piękne, to dlaczego tak szkodliwe, zapytają czytelnicy. Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta – ponieważ przez lata zwiększano zatrudnienie w administracji publicznej, komplikowano system podatkowy, wprowadzano coraz więcej koncesji i mętne prawo, a równocześnie nazywano to liberalizmem. Cóż, czy słynny już Roman Kluska, symbol wieloletniej walki z aparatem biurokratycznym, musiałby użerać się z nim w państwie realizującym liberalne ideały gospodarcze? Odpowiedź nasuwa się sama – gdyby to było państwo liberalne, z rynku mogliby wyeliminować Romana Kluskę konsumenci lub konkurencja, a nie nadgorliwi urzędnicy. Energia obywatela spożytkowana byłaby na działaniach innowacyjnych i odważnych, a nie na wieloletnim użeraniu się z niejednoznaczną interpretacją przepisów. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej wobec kibiców, rekordowo szybkie zadłużanie państwa, (czyli zaprzeczenie etyce odpowiedzialności), podwyższanie podatków, zatrudnienie 100 tysięcy urzędników – oto najnowsze wyniki „liberalnych” reform obecnie rządzących. Najlepszym jednak dowodem na odejście od wolnego rynku jest zapis w Konstytucji o tym, że mamy w Polsce „społeczną gospodarkę rynkową”. Czym różni się normalna gospodarka rynkowa od tej „społecznej”? Wystarczy w ramach odpowiedzi sparafrazować stary dowcip: tym, czym normalne krzesło od krzesła elektrycznego.
Nie było moim celem przekonywanie kogokolwiek do tejże ideologii, ale przynajmniej rozświetlenie pojęciowego mętliku, z którym mamy do czynienia na co dzień. Na koniec przytoczę słowa najwybitniejszego ekonomisty w historii ludzkości, Ludwiga von Misesa, które dobrze opisują jeszcze jeden zarzut wobec liberalizmu: „Wrogowie liberalizmu ochrzcili go mianem partii zabiegającej o specjalne interesy kapitalistów. To typowe dla ich mentalności. Im po prostu nie mieści się w głowie ideologia polityczna nie polegająca na forowaniu pewnych szczególnych przywilejów przeciwstawnych ogólnemu dobrobytowi.”
Wojciech Czeski