Elżbieta Bylczyńska | wtorek, 15 mar, 2011 | 1 Komentarz

Milkosz Deki Czureja „Oto jest Król Czardasza”

Na tron wywyższył cygańskiego muzyka i koronacji dokonał sir Yehudi Menuhin, gdy na Festiwalu w Monachium oczarowany fascynującym, nie mającym równego sobie wykonaniem muzyki Montiego, zawołał: – „Oto jest Król Czardasza!”.Tytułu „Król Czardasza” nie otrzymał więc w wianie rodzinnym, a zawdzięcza go tyleż talentowi, co nieustannej pracy doskonalącej grę na skrzypcach

Jak ten Cygan pięknie gra

Drzwi poznańskiego domu Miklosza Deki Czureji otworzyła mi jego żona Ania, trzymając małego pieska na ręku. Zaprosiła z uśmiechem do jadalni, gdzie Miklosz w towarzystwie członków Europejskiej Orkiestry Cygańskiej jadł jeszcze kolację i wróciła do kuchni.. „Smaczny” zapach potraw, który uderzył mnie w nozdrza już na progu, zmaterializował się – na wielkim stole stały ogromne misy i półmiski dań, wysyłające silne sygnały…Odmówiłam jednak (z trudem) zaproszeniu (post), zaznaczając, że w innej sytuacji wcale nie trzeba byłoby mnie namawiać. Pani Ania po zakończeniu wywiadu ponowiła zaproszenie i kiedy podziękowałam – powiedziała po prostu serdecznie: – W takim razie proszę przyjechać do nas kiedyś specjalnie na kolację.

No tak, Cyganie słyną z dobrej kuchni…I żeby uzupełnić opis muszę dodać, że podczas rozmowy dom huczał gwarem rozmów i śmiechu wielu osób, tupaniem i szczebiotem dzieci, a „Misiaczek”, ukochana wnuczka Miklosza – Estera – co chwilę przybiegała do dziadka z jakąś ważną sprawą.

Miała to być rozmowa o romskim skrzypku i jego muzyce, o życiu i sztuce. Materiał reportażowy, z którym wróciłam do Mosiny najzwyczajniej mnie przeraził i wiem, że w tym artykule na pewno się nie zmieści. Poruszyliśmy w rozmowie tyle tematów, tyle problemów, dotknęliśmy wielu bolączek, które wydawały się już przeszłością. Przede wszystkim jednak Miklosz Deki Czureja okazał się człowiekiem, którego nie można po prostu opisać czy przedstawić. Dlatego zapis tej rozmowy, oczywiście skrócony znajdzie Czytelnik poniżej, a na koniec przytoczę informacje, które zaledwie zasygnalizował mi mój rozmówca, ale które okazały się być tak istotne, że postanowiłam pogłębić je o treści zawarte w książce „Potępienie Miklosza, czyli tajemnice Króla Czardasza” – bardzo ciekawej i pięknie napisanej autobiografii skrzypka, opracowanej przez Zdzisława Grabowskiego.

Elżbieta Bylczyńska:

– Urodził się Pan w Niedzicy, od ośmiu lat mieszka Pan w Poznaniu, z którym związany był Pan już wcześniej, za czasów działalności w Poznańskiej Estradzie. Był Pan skrzypkiem znanego zespołu Roma, w którym grał także Pana ojciec.

Milkosz Deki Czureja:

– Zespół Roma w roku 1975 wyjechał do Szwecji i to był jego koniec. Członkowie wiedzieli już wtedy, co się w Polsce będzie działo, ale też i mieli rodziny w tamtym kraju. Był to wówczas ich wybór. Powstał potem nowy zespół – „a’ la” Roma, taki trochę nieprawdziwy. Ja też chciałem wyjechać, ale musiałem pójść do wojska.

I odbył Pan całą, dwuletnią służbę?

Na początku, jak dla każdego była to dla mnie tragedia, chciałem przede wszystkim grać. Na szczęście po kilku dniach zawołano mnie do sztabu i zapytano: – Cygan, chcesz grać na skrzypcach? – Chcę, odpowiedziałem.  – To dołączysz do naszej orkiestry. Dostałem skrzypce, ale potem, po przysiędze zostałem przewieziony do MSW do Warszawy, a stamtąd do Arłamowa, do ośrodka rządowego. Przyjeżdżali tam na polowania różni goście, także bogaci Niemcy, którym wieczorami grałem razem z innymi chłopakami z wojska.

Graliście w mundurach?

A skąd, po cywilnemu! Niemcy płacili nam za to markami, a myśmy je chętnie brali, były to przecież dewizy, tak wtedy pożądane – mieliśmy więcej pieniędzy niż oficerowie.

Przed ośmiu laty, kiedy znalazł się Pan w Poznaniu zagrał Pan na początek 300 koncertów w różnych szkołach.

Chodziło mi o to, żeby tu, na tym terenie poznano Romów od innej strony, chciałem pokazać, że to nieprawda, że Romowie tylko jeżdżą po świecie i nic nie robią… My nie jesteśmy narodem, którego trzeba się bać. Przecież myśmy żadnej wojny nie wywołali, nie zniewolili żadnego narodu, nikomu nie narzuciliśmy swojego panowania. Nigdy nikt nie słyszał, żebyśmy dziecko do kosza wrzucili…(Mojżesz, przyp. aut.). To my byliśmy zniewalani, nas mordowano i przepędzano. Zależało mi na tym, żeby ludzie poznali Romów i nie bali się ich.. Nic złego nie zrobiliśmy.

Romowie w Polsce są od tysiąca lat. Niedzica, Pana rodzinna miejscowość powstała w roku 1209 z nadania króla Węgier i wiele stuleci była częścią państwa węgierskiego (Polsce przyznano ją ostatecznie w roku 1920). Jak to było z Wami?

Nie mogliśmy tutaj ot tak sobie przyjechać i zostać. Cyganów zapraszano, bo byli potrzebni fachowcy, np. kowale, muzycy, treserzy zwierząt, itp. Jeśli zarządca danej wioski (dzisiaj byłby to wójt) uznał, że potrzebuje kowali – sprowadzał ich. Nasza rodzina – jak samo nazwisko wskazuje – pochodzi z Węgier. Podejrzewam, bo dokładnie nie znam całej historii, że z powodu bliskości do granicy Polski moi przodkowie przybyli ze Słowacji, regionu, w którym rozmawiano po węgiersku (dziadkowie perfekt mówili tym językiem). Wtedy region ten był objęty austriackim zaborem i musiało nastąpić złożenie zapotrzebowania na konkretnych fachowców. Mój dziadek był właśnie kowalem i to znakomitym kowalem. Znalazł się we Frydmann obok Niedzicy. Nie mógł sobie ot tak przyjść i jeszcze dom postawić. Chciałem zbadać trochę przeszłość i pojechałem kiedyś do Gminy, sądząc, że znajdę na to dowody. Okazało się, że według dokumentów dziadek nie kupił tego placu, a ja wiem, że zapłacił za tą ziemię konkretne pieniądze, zawsze to powtarzał. Ale nie został wciągnięty do ewidencji i nawet o tym nie wiedział – dziadek nie umiał czytać i pisać. To właśnie zostało wykorzystane…

Wędrówka Romów zakończyła się w roku 1964, pomimo to my nadal wędrowaliśmy, ponieważ nie mieliśmy swoich domów, a nasze dzieci nie mogły chodzić do szkół. Nikomu na tym nie zależało.

Obiegowa opinia mówi: Cyganie mają taką naturę…

– Ale inne narody też wędrują, przecież na całym świecie, nawet tam, gdzie nie ma Cyganów są Polacy. Ludzie zawsze się przemieszczali, każdy naród ma podobną historię, np. Hiszpanie wyjeżdżali do Meksyku. A pierwszą parą, która zaczęła wędrować był Adam i Ewa. Nie tylko więc Romowie prowadzą koczowniczy tryb życia. Tylko ten, kto dostanie się na szczyt nie musi wyjeżdżać, bo mu niczego nie brakuje.

Jako naród dużo wycierpieliście. Jeszcze w latach 60., 70.  negatywne opinie o Cyganach były codziennością. Obecne, młode pokolenie nie ma o tym pojęcia.

Ale wciąż mamy do czynienia ze złym traktowaniem. Kiedyś miałem pomysł organizowania wczasów w siodle, w stylu cygańskiego życia. Dużo byłoby chętnych. Tylko musiałbym wtedy, (żeby dokładnie pokazać jak Cyganie żyli) zostawić takiego wczasowicza samego w nocy w lesie. Tak żyli Cyganie, zawsze o tym pamiętam i mówię, że Cygan często nie mógł wyjść w dzień z lasu, bo by został zabity. Musiał wyjść w nocy, coś ukraść, żeby dać dziecku jeść, nie jest to ciekawa historia…Mało tego, w Skandynawii, kiedy szlachta się bawiła, jeżdżąc na koniach – dla rozrywki strzelała do uciekających między namiotami Cyganów … Niemcy z kolei podcinali mężczyznom końcówki uszu. Powiem więcej, jeśli chodzi o Oświęcim, mówi się o pomordowanych Żydach i Polakach. Dlaczego tak samo często nie mówi się o Romach, którzy byli trzecim pomordowanym narodem? A do dzisiaj nie chodzą do szkół, to właśnie jest straszne. Nikt nie chce nam pomóc.

Jesteście Polakami, z polskim obywatelstwem, a Pan mówi o dyskryminacji?

Powiem tak: kiedyś pojechałem do Ministerstwa Kultury i Sztuki w sprawie związanej z moją artystyczną działalnością i zostałem odesłany do… MSWiA. Bo jesteśmy grupą etniczną. Czy to nie dziwne? Przecież ja się tutaj urodziłem, jestem Polakiem od kilku pokoleń. Tu jest moja  Ojczyzna. Nas się nie szanuje, nie daje się nam pracy, wygania się z restauracji…

Romowie chcą normalnie żyć, jak wszyscy ludzie.

Przyznam, że nie spodziewałam się, że nasza rozmowa może dotknąć spraw, które były charakterystyczne dla czasów sprzed laty. Nie przypuszczałam, że dzisiaj będziemy tak rozmawiać, że „zobaczę” gorycz w Pana sercu. Że będziemy mówić: my i wy. A Pana dzieci?

Jest tak samo. Chodziły do naszych romskich szkół. Jak tu nie mieć goryczy, skoro człowiek jeszcze w dzieciństwie marzy, że czegoś dokona, a nagle staje ktoś przed nim i nie pozwala mu iść dalej? Oczywiście nie jest tak, że wszyscy ludzie danego narodu są niedobrzy lub dobrzy. Garstka złych psuje opinię całości. Jeśli Rom coś złego zrobi, mówi się, że wszyscy Romowie są źli.

Jakie było Pana dzieciństwo w Niedzicy, w górach?

Nie prowadziliśmy tam cygańskiego życia, mój ojciec był pierwszym skrzypkiem w zespole Roma, jeździł na koncerty. Musieliśmy chodzić do szkoły, nie było czasu na głupoty, chodziłem na godzinę ósmą, Wstawałem o siódmej, toaleta trwała tylko pięć minut, zjadałem coś i do za piętnaście ósma musiałem ćwiczyć na skrzypcach (do szkoły miałem blisko). Ojciec tego pilnował. Chodziłem też do szkoły muzycznej, więc nie szedłem już po lekcjach do domu – na przystanek przynoszono mi skrzypce i jechałem 30 km do Nowego Targu. Wracałem o godz. 22 wieczorem – tak wyglądał mój dzień.

Dlaczego mały Miklosz uczył się gry na skrzypcach, był to jego wybór?

Kochałem się w gitarze, ale przy ojcu nie mogłem wziąć gitary do ręki, bo mnie tłukł. Na skrzypcach uczyłem się grać od piątego roku życia. Musiałem. Nie widziałem w skrzypcach niczego nadzwyczajnego, bo jak czegoś nie wyćwiczyłem, wiedziałem, że oberwę.

A dzisiaj jak Pan to ocenia? Warto było się męczyć?

Powiem tak: z racji tego, że minęło tyle czasu i pamiętam, jak wtedy płakałem jako dzieciak  – nie boli mnie już nic. Ojciec nie był pedagogiem, potrafił grać, nie nauczać, dlatego uczył mnie tak, jak umiał. Był i jest znakomitym skrzypkiem (mieszka w Londynie). Nie wyobrażał sobie tego, żeby ktoś grał gorzej, zwłaszcza jego syn. Szkolił mnie mocno. A ja miałem swoje marzenia…

Kiedyś wziąłem skrzypce, miałem może siedem lat i poszedłem na przystań, gdzie kursowały tratwy z Czorsztyna do Szczawnicy. Przyjeżdżało tam mnóstwo turystów. Kiedy drzwi autobusu otworzyły się, zacząłem grać. Ludzie podchodzili i dawali mi pieniądze, chwaląc: jak ten Cygan pięknie gra. Zarobiłem tyle, że kiedy wracałem do domu i zobaczyłem człowieka idącego z gitarą, podszedłem do niego i poprosiłem, żeby mi ją sprzedał. Nie pokazałem gitary ojcu, trzymałem ją w wersalce. Grałem na niej, kiedy ojca nie było w domu. Potem w wieku kilkunastu lat wyjechałem z Niedzicy i grałem już sam. Na skrzypcach…

Mój pierworodny syn, Miklosz znakomicie grał na tym instrumencie i ja też go męczyłem. Uległ wypadkowi i choroba nie pozwoliła mu grać, do dzisiaj serce mnie boli, byłby znakomitym skrzypkiem. W naszym zespole śpiewa i jest realizatorem dźwięku.

Ile miał Pan lat, kiedy zaczęła się Pana kariera z prawdziwego zdarzenia?

Ja kariery z prawdziwego zdarzenia jeszcze nie zrobiłem.

– ???

Kiedy jeździłem na tournee po USA, nie potrzebowałem żadnych plakatów i anonsów w telewizji. Tam byłem znany, mówiono po prostu: przyjeżdża Miklosz Deki Czureja. W Polsce jest inaczej…Ostatnio ktoś powiedział mi: „pana mało widać w telewizji”, ale to nie jest moja wina…To się nazywa komercja…Kultura cygańska w Polsce została zniszczona. Przecież nasz znany zespół Roma nie wywoływał furory tym, że jego członkowie byli Cyganami i tak pięknie grali. Karierę zrobił dlatego, że decydowali o tym inni ludzie…

Europejska Orkiestra Cygańska pod dyrekcją Miklosza Deki Czureji powstała stosunkowo niedawno.

Ma za zadanie m.in. wspierać akcję charytatywną „Dzwon Pielgrzyma”. Pomysł odlania Dzwonu zrodził się w Przemyślu, dzięki memu koledze, który chciał, żebyśmy zrobili coś wyjątkowego dla Papieża Polaka – dla symbolicznego Cygana Jana. Orkiestra liczy 10 członków, są to muzycy z Węgier, Czech i Polski. Prezentujemy kulturę stricte romską.

Dzwon ma być największy w Europie i ważyć 27 ton.

Tyle ton, ile lat trwał pontyfikat Jana Pawła II. Będzie na nim m. in. wybita informacja, że przyczynił się też do tego Miklosz Deki Czureja – Rom.

Nie Polak, lecz Rom, dlaczego?

Dlatego, że jestem znany jako Rom – nie Polak – nawet w Polsce. Zawsze się o mnie mówi: ten Cygan i zawsze już tak będzie. I gdybym nie określił się na dzwonie, historia nigdy by nie podała, że Miklosz Deki Czureja był Romem.

Brahms, Liszt, Sara Sati, Strauss, Paganini – oni także byli Romami. Czy ktoś o tym kiedykolwiek mówił oficjalnie? Ale gdyby nie byli wielkimi ludźmi, lecz  kradli – wtedy byliby Cyganami…

Jest Pan wierzący?

Tak, i chcę być bardzo dobrym, (bo najlepszym być nie można) chrześcijaninem. Jan Paweł II podobnie jak Romowie był Pielgrzymem. On nigdy nie pochwalał dyskryminacji narodów, pragnął, żeby narody sobie pomagały. A my z kolei tej pomocy potrzebujemy. Wiem, że gdyby On żył, coś by dla Romów uczynił. Co do odlania dzwonu – mam taką możliwość, inni Romowie jej nie mają. Na razie buduje go Polska, ale wspierają nas Romowie z innych krajów (jest Orkiestra, będą koncerty, aukcje). Pięćdziesiąt procent Romów zginęło podczas II wojny światowej i w czasach zagłady stalinowskiej. W większości byli to katolicy. Dlaczego naród, który przeszedł taką gehennę nie miałby podziękować Bogu i Papieżowi za to, że żyje? Chcemy przez to oddać cześć Człowiekowi, który także dla Romów jest wielki…

Aż spod smyczka polecą złote skry

Oto fragmenty wspomnień słynnego „Polskiego Cygana”, zaczerpnięte z jego autobiografii, pt. „Potępienie Miklosza, czyli tajemnice Króla Czardasza” :

„Odkąd pamiętam, zawsze była wokół mnie nasza romska muzyka, która od najmłodszych lat zajmowała ogromnie dużo miejsca w moim życiu, sercu i umyśle. Wychowywałem się w tej muzycznej atmosferze, nie wyobrażając sobie domu, stron rodzinnych, ani nawet świata bez tej muzyki. To tak, jakby Ziemia została bez powietrza, wody, słońca i kwiatów…

…Niekiedy dziadek pozwalał mi poruszać drewnianym drążkiem kowalskiego miecha i wtedy, grzejąc kawał żelaza w palenisku, pokrzykiwał na mnie groźnie: – Mocniej synu, mocniej. A ja starałem się ile sił w rękach poruszać tym wyślizganym, drewnianym ramieniem miecha i marzyłem, że też zostanę takim groźnym kowalem i tak samo, jak dziadek będę tworzył symfonię stuku kowalskich młotów i efektowne snopy ognistych iskier. Stało się jednak inaczej. Moje skrzypce wcale nie przypominają ogromnego kowadła, a giętki smyczek – kowalskiego młota. Może jednak kiedyś zagram na nich utwór oddający atmosferę pracy w zaczarowanej cygańskiej kuźni mojego dziadka kowala, aż spod smyczka polecą złote skry…

…Miklosz senior zaplanował, że zostanę skrzypkiem koncertowym i to najwyższej klasy. Nie dopuszczał myśli, abym zatrzymał się na poziomie ulicznego grajka, tłukącego w kółko te same melodyjki pod publiczkę. Ale te zalecane przez ojca piekielne ćwiczenia stały się moją życiową udręką. Nawet dziś, kiedy to opowiadam łzy same napływają mi do oczu i czuję głęboki żal z powodu zabranego dzieciństwa…

…W moim młodym życiu, wypaczonym nadmiernymi ambicjami ojca i nienasyconą zachłannością matki (zmuszała Miklosza do ulicznego, zarobkowego grania, przyp. aut.) było wiele chwil tak wielkiego zmęczenia i przesytu grą, że chciałem roztrzaskać znienawidzone skrzypki…

…Dla mnie Paganini nadal pozostaje absolutnym ideałem skrzypka. Wierzę jednak, że to ja – pierwszy na świecie zagram kiedyś jego piekielne wariacje – niedoścignioną Muzykę Znikających Strun…”.

Milkosz Deki Czureja

Milkosz Deki Czureja

Napisano przez Elżbieta Bylczyńska opublikowano w kategorii Aktualności, Kultura i sztuka, Wywiad, reportaż

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Wasze komentarze (1)

  • ilona
    wtorek, 10 kwi, 2012, 17:11:51 |

    jestem wnuczką stefana mirgi

Skomentuj