Rzeczywistość mogą zmieniać tylko optymiści
Wywiad z Janem Pietrzakiem, Mosina, 16 kwietnia 2011 r.
Elżbieta Bylczyńska:
– Kiedyś nie trzeba było tłumaczyć Polakom, co jest czarne a co białe. Ranga problemów politycznych, społecznych była jakby oczywista. Dzisiaj są tacy, i jest ich wielu, którzy mogą niektórych aluzji w Pana satyrze nie poczuć, nie zrozumieć, albo zgoła myśleć inaczej. Jesteśmy bardzo zdezorientowani i podzieleni. Czy to nie jest najgorsza sytuacja, jaka się mogła nam i Panu – artyście przytrafić?
Jan Pietrzak:
– Nie wiem, ale myślę, że to jest dosyć naturalne. Mówię z pewnej perspektywy, moja twórczość dotyczy 50 lat, więc trudno się dziwić, że część młodsza publiczności, albo mniej zorientowana w polskich sprawach, czegoś nie rozumie. Nie ma w tym nic nagannego. Po prostu nie wszyscy interesują się tak intensywnie życiem politycznym jak ja, bo nie wszyscy muszą i jest to zrozumiałe. Zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy ludzie mają tyle spraw na głowie. Nie każdy człowiek przeżywa wszystko tak mocno.
Poza tym dorastają młode pokolenia, które nie są niestety uczone w szkołach historii, nawet najnowszej. Jednym słowem zawsze jest część społeczeństwa nie bardzo świadoma. Ale to niczego nie zmienia, bo humor i żarty, nawet z Bieruta czy Stalina, jeżeli są dobre – potrafią uczyć, budząc śmiech i radość. I przez moje żarty, przez podejście do spraw historycznych, ludzie dowiadują się, jaka była prawda o tamtych czasach. Więc nie ma w tym nic złego, że ktoś nie jest wprowadzony we wszystkie problemy obecnej Polski.
Dawniej panowała inna atmosfera, Polacy przeżywali wszystko w większej zgodzie, nie było tych ostrych podziałów.
Takie są koszty demokracji. Podziały w społeczeństwach zawsze istnieją. I wtedy też istniały – była Polska komunistyczna, która myślała inaczej i Polska solidarna. W czasach PRL Polska komunistyczna – to był cały aparat władzy, aparat administracji, usługowi artyści i ich telewizja. I byli ludzie, którzy myśleli inaczej. Tak samo jest obecnie, są po prostu różne wizje Polski. Niektóre są uczciwe, prawe, wynikające z prawdy, z historii, z patriotycznego myślenia. I są inne – fałszywe, które służą obcym potęgom.
Nie wiadomo w czyich rękach jest telewizja, nie wiadomo, kto o niej decyduje. Nie wiadomo, dla kogo działają niektórzy politycy, załatwiający swoje sprawy w sposób zupełnie antypolski… Taka jest rzeczywistość.
Przerażająca?
Mnie to nie przeraża. Zawsze starałem się tą rzeczywistość tłumaczyć. Trzeba robić wszystko, żeby ją zmieniać. A zmieniać rzeczywistość mogą tylko optymiści. Ludzie, którzy nie potrafią znajdować tej iskierki, nie potrafią widzieć czegoś pozytywnego w życiu – są destrukcyjni. Nic nie zrobią, bo się załamią, będą płakać i wpadać w rozpacz. Polskę powinni zmieniać optymiści. I uważam, że robię rzeczy optymistyczne (w każdym razie taka jest moja intencja), chociaż przedstawiam różne drastyczne sprawy i różne postawy, demaskuję różnych ludzi w programach satyrycznych. Polacy dzięki optymistom, dzięki poczuciu humoru, dzięki niezależnemu myśleniu, które przejawia się w satyrze (dzięki temu także), potrafili obalić komunę. To jest nasz największy sukces i dlatego idziemy do przodu, mimo wszystko.
Nie wszystko nam się w tej wolnej Polsce podoba, dzieją się różne rzeczy paskudne, ale jednak posuwamy się naprzód. Nawet, jeżeli w za wolnym tempie, jeżeli autostrad przybywa kilometr rocznie, to jednak przybywa. Trzeba widzieć pewne pozytywy, nie wolno się dać złapać w taką pułapkę, że się wszyscy zapłaczemy i zamartwimy. W każdym razie nie jest to moja postawa.
Jednak ludzie są już zmęczeni, zniechęceni…
Nie można się zniechęcać do spraw najważniejszych. Jak można zniechęcić się do swojej rodziny, do swoich dzieci, jak się można zniechęcić do własnej historii, do swojego Państwa, do Polski?
Powtarzam często fraszkę, nie moją (napisał ją Tadziu Buraczewski z Gdańska), jako odpowiedź na opinie, podważające sens mówienia o Smoleńsku, o tym, że podobno ludzie mają już dosyć:
Zmęczył cię już Smoleńsk
Znudziła cię Polska
Zamów kibitkę
I suń do Tobolska.
Jak się można zmęczyć swoim krajem? A powstańcy wielkopolscy nie byli zmęczeni? A powstańcy warszawscy? Wszyscy się męczą, co nie znaczy, że możemy się zwolnić z naszych obowiązków wobec rodziny czy wobec kraju. Nie mam pobłażania dla ludzi, którzy z lenistwa, albo z wygody nie chcą czegoś robić. To nie jest żaden argument. Jeżeli chcemy żyć w dobrym kraju, jeżeli chcemy mieć swój status rodzinny – to pracujemy dla rodziny. Nie załamujemy się. Jeżeli chcemy żyć w wolnej Polsce – trzeba na tę wolność zapracować. Wolność nie jest dana raz na zawsze. O tym mówił nasz wielki Papież – wolność trzeba codziennie odzyskiwać na nowo. Mamy swoje zadania i musimy je wykonywać. Nie poddawać się. W żadnej sytuacji. Nigdy. Wrogom Polski – wrogom naszym. Nie wolno. Zakazuję!
W 1981 roku, będąc w USA miał Pan możliwość spotkania z prezydentem Ronaldem Reaganem, który zorganizował dla Pana wielki show „Let Poland be Poland” (Żeby Polska była Polską). W swojej książce napisał Pan, że chciał Pan wówczas wrócić do Polski, ale myślał też o pozostaniu w Stanach. Ostatecznie show odbył się bez Pana w lutym 1982 roku, niecałe trzy miesiące po ogłoszeniu stanu wojennego, a oglądało go ok. 160 milionów ludzi na całym świecie. W programie amerykańskiej telewizji, prowadzonym przez znakomitego aktora – Charltona Hestona cytowano po angielsku tekst pana pieśni.
Tak, to wszystko prawda. Wróciłem do Polski, a przez prezydenta Reagana zostałem przyjęty z żoną na prywatnej audiencji w roku 1990, podczas jego pobytu w Polsce. Wówczas podarowałem mu wygrawerowaną wersję tekstu mojej pieśni. Było to bardzo miłe, zaszczytne dla nas spotkanie. Ronald Reagan obok Jana Pawła II uważany jest za twórcę zwycięstwa nad komunizmem. Papież Polak był inspiracją duchową, ale trafił się w Ameryce prezydent, który to rozumiał. To była międzynarodowa, wielka siła dająca poparcie polskiej Solidarności.
Nie ma Pana obecnie w polskich mediach. Na szczęście jest Internet…
Można mnie oglądać na YouTube, ponadto co tydzień ukazuje się mój felieton w Tygodniku Solidarność. Teksty mojego autorstwa publikuje też niezależna gazeta, wydawana w Krakowie – Dziennik Polski.
Podobno Pana żona urodziła się w Poznaniu. Gdzie mieszkacie Państwo na stałe?
W Warszawie, ja jestem warszawiakiem, żona – Kasia – rzeczywiście pochodzi z Poznania. Ale poznałem ją w Bydgoszczy, moi rodzice (lekarze) na pewnym etapie życia przenieśli się tam do pracy.
Ma Pan dużą rodzinę…
Bardzo dobrą żonę, szalenie precyzyjną, która świetnie wychowała nasze dzieci, mamy ich pięcioro i możemy być z nich dumni. Najstarszy syn jest adwokatem, tzw. karnistą, wydaje mi się, że wybitnym, ma swoją kancelarię w Warszawie i robi niesamowite rzeczy – broni ludzi, prowadzi różne sprawy, niektóre bardzo głośne. Córka wykłada psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, jest doktorem psychologii po Uniwersytecie Columbia w Ameryce. Kolejny syn skończył Uniwersytet Warszawski – Zarządzanie i Marketing i pracuje w firmie medialnej. Następny syn skończył anglistykę na Uniwersytecie, pracuje w MTV, a najmłodszy syn – Stasiek – ma 17 lat i za rok będzie zdawał maturę. Taką mam kolekcję. I dwie wnuczki malutkie.
Czy w dalszym ciągu podróżuje Pan tak często za granicę?
Do Ameryki, w ogóle na Zachód, rzadziej się już jeździ, bo nie ma z tego dochodu, inny jest przelicznik finansowy. W czasach PRL były to kokosowe pieniądze, niesamowite przeliczenie. Dolar był tak silny, że człowiek wracając stamtąd był… panisko. Teraz w sensie czysto finansowym przestało się to już opłacać, bo jak się doliczy koszty przelotów i hoteli okazuje się, że nie ma po co lecieć, zarabia się niewiele. Ale są to sprawy techniczne i, jak w każdym zawodzie, trzeba kalkulować. Poza tym dalekie podróże w moim wieku nie są już takie atrakcyjne, meczące są hotele i długie godziny spędzone w samolotach. Wolę teraz wsiąść w samochód, pojechać na imprezę w Polsce i wrócić do domu.
Polonia zawsze przyjmuje Pana serdecznie.
Bardzo serdecznie. Byłem w Ameryce w listopadzie ub. roku, występowałem przez dwa tygodnie w Nowym Jorku i okolicach, było to naprawdę fantastyczne przyjęcie. Mam tam swoją stałą publiczność, która przychodzi do mnie, żeby się nie tylko bawić, ale doinformować. Ci ludzie mają do mnie zaufanie, chcą usłyszeć, co mówię. A mówię im tylko prawdę, nie muszę kłamać, nie mam żadnego powodu do kłamstwa. Oczywiście mogę się mylić, nie wszystko mi się udaje. Czasami mam głupszy utwór, albo gorszy żart. Natomiast intencja moja jest czysta, nie mam nic do ukrywania, nie służę żadnej partii, żadnej opcji politycznej. Służę Polsce.
Dziękuję za rozmowę.
Zobacz także: Po to jest satyryk