„Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję…”
Z Puszczykowem związany jest od 44 lat. Kilka lat jednak, w ciągu swojego tutaj życia spędził między innymi w Rzymie. Pięknych lat, które na zawsze wpisują się w historię świata i służbę największemu Polakowi – bł. Janowi Pawłowi II…
Jest to historia nigdzie jeszcze nie publikowana, z wyjątkiem kilku wywiadów i dokumentów filmowych, w których brat Marian Markiewicz brał udział razem z ks. Stanisławem Dziwiszem (obecnie kardynałem). Opowieść brata Mariana ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie drukujemy na łamach naszej gazety w odcinkach.
Cz. V – „Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję…”
Poprzednie części:
- część pierwsza: Unikalna opowieść – Brat Marian Markiewicz z Puszczykowa
- część druga: Unikalna opowieść II
- część trzecia: Winowajca
- część czwarta: Płakali nawet mężczyźni
Paszport
W listopadzie 1981 roku, w Ambasadzie Polskiej w Rzymie brat Marian otrzymał wreszcie paszport z możliwością wielokrotnego przekraczania granicy i mógł bez obaw pojechać do Polski na wakacje.
– Miałem tzw. paszport w jedną stronę i gdybym wrócił do kraju, nie mógłbym już za granicę wyjechać. Kiedy w roku 1977 starałem się o paszport w Polsce, władze wiedziały, że jadę do pracy, choć we wniosku napisałem, że jest to podróż turystyczna na jeden miesiąc. Mój wyjazd związany był z pracą, którą nasze zgromadzenie miało podjąć w Rzymie. Kazano napisać mi stosowne oświadczenie – na wypadek, gdyby okazało się, że będę tam potrzebny miałem starać się o paszport wielokrotnego przekraczania granicy. I tak się stało, kiedy zapadła decyzja, że zostaję we Włoszech złożyłem podanie w Ambasadzie Polskiej w Rzymie. Na odpowiedź czekałem kilka lat…
Do Polski b. Marian wyjechał w listopadzie 1981 roku. Po miesięcznym urlopie wrócił do Rzymu – dzień przed ogłoszeniem stanu wojennego, w sobotę 12 grudnia.
– Zdziwiła mnie szybka odprawa na lotnisku w Warszawie, nikt o nic nie pytał, nie było sprawdzania bagażu – ten, kto nie miał nic do oclenia otrzymywał pieczątkę i przechodził przez bramkę. Przyleciałem do Rzymu po południu, jak się okazało „ostatnim samolotem wolności”. Następnego dnia rano, w niedzielę puka do mnie jeden z księży studentów i mówi: „Wojna w Polsce. Odpowiadam: Jaka wojna? Przecież jeszcze wczoraj tam byłem…”. Włączyłem radio, (a miałem dobry zasięg, często słuchałem Warszawy), nie nadawano żadnych wiadomości. Można było jedynie posłuchać muzyki poważnej i co godzinę przemówienia Wojciecha Jaruzelskiego do narodu.
Włosi nam współczuli, zastanawiano się, co dalej będzie. Media włoskie na bieżąco przekazywały wiadomości o Polsce. Na zdjęciach satelitarnych pokazywano codziennie ruchy czołgów radzieckich, niemieckich i czeskich przy granicach naszego państwa.
Dla Jana Pawła II był to czas wielkiego smutku i troski. Papież, pozbawiony możliwości kontaktu z rodakami i wiadomości z Polski bardzo martwił się o Ojczyznę i Polaków…
Rower, na którym można jeździć w sutannie
1 maja 1982 roku odbywał się w Watykanie Światowy Zjazd Robotników. Z Polski nikt nie mógł oczywiście przyjechać.
– Musiałem udawać robotnika, opowiada b. Marian. – Ks. Dziwisz zapytał mnie przed zjazdem, czy mam krawat, nie miałem. „To się postaraj, żebyś wyglądał na robotnika” – powiedział.
Do Watykanu pojechałem rowerem ubrany po cywilnemu, w krawacie, z odpowiednim zaświadczeniem (gdybym był w sutannie i koloratce nie byłoby problemu z wpuszczeniem mnie przez Szwajcarów). Rower zostawiłem i poszedłem na plac Św. Piotra. Było mnóstwo delegacji – chorągwi i flag z różnych krajów świata. Z wyjątkiem Polski… Przeczytałem lekcję i potem jedno wezwanie do modlitwy po polsku. Usiadłem razem z innymi „funkcyjnymi” (pełniącymi liturgiczne funkcje), wyróżniając się ubiorem. Ojciec Święty jak zazwyczaj, siedział oparty z ręką przy policzku. Popatrzył na mnie, puścił oko, pogroził palcem, schował palec, nie odrywając ręki od policzka, uśmiechnął się do mnie, a ja ukłoniłem się…
Warto tu powiedzieć o nietuzinkowym prezencie, który b. Marian otrzymał od Ojca Świętego w czasie pobytu w Rzymie.
– Dostałem rower, na którym można jeździć w sutannie. Jest na chodzie, w Polsce i dobrze ukryty…
Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję
W lipcu 1982 brat Marian Markiewicz został odwołany z pracy w Papieskim Kolegium Polskim w Rzymie.
– Poszedłem pożegnać się do Ojca Świętego. Na koniec Jan Paweł II powiedział z nostalgią: „Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję…”.
Na półtora roku b. Marian objął funkcję mistrza nowicjatu w Puszczykowie – w Domu Generalnym Zgromadzenia Braci serca Jezusowego.
– Jeździłem też w tym czasie do Rzymu, prowadząc grupy pielgrzymkowe, które tak się złożyło, za każdym razem spotykały się z Papieżem na audiencji prywatnej, dzięki czemu i ja miałem szczęście widzieć się z Ojcem Świętym. Zawdzięczaliśmy to ks. Stasiowi (Dziwiszowi), wcześniej dzwoniłem do niego i w imieniu grupy prosiłem go o te audiencje. Zawsze nam pomógł… Dla Ojca Świętego każdy człowiek był ważny. Miał takie czyste i proste spojrzenie, ludzie zapominali na audiencji, co chcieli mu powiedzieć…
Potem zostałem skierowany do pracy w Kurii Poznańskiej jako kierowca i kapelan ks. biskupa Zdzisława Fortuniaka. W czasie tej posługi często wyjeżdżałem z arcybiskupem Jerzym Strobą do Rzymu. To też była wspaniała okazja pobyć chwilę z Ojcem Świętym.
Modlił się za mnie Ojciec Święty
Po kilku latach pracy brat Marian poważnie zachorował. Z powodu guza na kręgosłupie tracił stopniowo władzę w nogach, w końcu w ogóle przestał chodzić. Lekarze zdecydowali się na trudną operację, w szpitalu w Puszczykowie przeleżał 105 dni.
– Ojciec Święty, kiedy dowiedział się o tej chorobie od b. Władysława Piwko, modlił się za mnie. Zapytał braci naszego zgromadzenia w Rzymie: „A ilu was jest? Sześćdziesięciu – odpowiedzieli. To mało, Marian musi żyć…”. Podczas każdego z braćmi spotkania pytał o stan mojego zdrowia.
Była to poważna choroba, w tamtych latach na 11 przypadków zachorowań na nogi stanęły i wyszły o własnych siłach tylko cztery osoby, taki był wynik statystyk prowadzonych w puszczykowskim szpitalu.
– Okazało się, że ja wyszedłem z tego najlepiej. Mówiono nawet o mnie potem: żywa reklama oddziału.
Ale nie mam wątpliwości, że wiele zawdzięczam wstawiennictwu Ojca Świętego do Pana Boga… Tyle się przecież działo za Jego pontyfikatu. Jak już wspomniałem wcześniej siostra Eufrozyna spisywała wszystkie prośby o uzdrowienia i modlitwę, i Papież codziennie rano znajdował na klęczniku zeszyt z nowymi nazwiskami i sprawami do omodlenia. Wiele było uzdrowień za Jego życia… Po śmierci te cuda, które zostały stwierdzone przyczyniły się do szybkiej beatyfikacji. Teraz czekamy na kanonizację, która przewidziana jest na 20 października br. Takie są przypuszczenia i głośno już o tym się mówi.
Po długiej rehabilitacji brat Marian wrócił do pracy, tym razem został oddelegowany do Prymasa Polski – Józefa Glempa w Warszawie.
– Pracował tam mój rodzony brat Włodek, a jednocześnie współbrat zakonny, który na wypadek, gdybym się źle poczuł mógł mi pomagać lub zastępować mnie. Pozostałem tam cztery lata.
W tym czasie Ojciec Święty przyjechał z kolejną pielgrzymką do Polski.
– A ja otrzymałem od Pana Boga kolejną wielką łaskę spotkania się z Nim, rozmowy i miłych wspomnień, ponieważ Papież w czasie pobytu w Warszawie zamieszkał w rezydencji księdza Prymasa. Miałem ten zaszczyt, że witałem Ojca Świętego, otwierając mu drzwi. Nie obyło się w czasie tych krótkich spotkań bez wypominania, że wywiozłem Go na Konklawe i zostawiłem…
Wiele działo się wtedy w rezydencji ks. Prymasa – wiele było spotkań, dużo gości, wspólne chwile Ojca Świętego z pracownikami sekretariatu prymasowskiego, uwiecznione przez Arturo Mari na fotografiach. Ale wszystko, co dobre szybko się kończy, nadszedł czas wyjazdu Papieża. Przed odlotem poprosiłem Ojca Świętego o błogosławieństwo na dalsze lata życia zakonnego.
W tamtym czasie brat Marian miał jeszcze jedną okazję do spotkania z Ojcem Świętym. W 1988 roku pojechał do Rzymu z pielgrzymami z Leszna Wlkp., z ks. prałatem Konradem Kaczmarkiem.
– Był to dzień nadawania kapeluszy kardynalskich, a jednak Papież znalazł dla nas czas. W trakcie spotkania wskazał na mnie i powiedział: „Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie on, bo mnie tu przywiózł i zostawił”.
Wysłuchała i spisała Elżbieta Bylczyńska
Fotografie autorstwa Arturo Mari i b. Mariana Markiewicza ze zbiorów własnych.
Pozostałe części:
- część pierwsza: Unikalna opowieść
- część druga: Unikalna opowieść II
- część trzecia: Winowajca
- część czwarta: Płakali nawet mężczyźni
- część piąta: „Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję…”
- część szósta: Patrz pan na mnie i rób pan to samo
- część siódma: To my jesteśmy tymi żywymi kamieniami
Tagi: Jan Paweł II