Czytelnicy GMP | wtorek, 29 paź, 2013 | komentarze 2

Wszystko jest możliwe

Zbieg wielu okoliczności doprowadził do tego, że wiedziałyśmy już, co jest naszą pasją.
Nie zorientowałyśmy się nawet, kiedy zaczęłyśmy się jej podporządkowywać…

Wszystko jest możliwe

Mieszkamy i studiujemy w Hiszpanii, i realizujemy swoje marzenie nr 1.  Ale mamy też i inne marzenia. Jednym z tych ostatnich  była chęć zwiedzenia słonecznej, pięknej Andaluzji.  Miałyśmy do dyspozycji  siedem wolnych dni.

Tydzień: to zdecydowanie za mało. Rzeczy potrzebne: plecak, śpiwór i kilka ubrań. Element niezbędny: kompan! Nie, kto inny tylko Magdalena, wcześniejsza towarzyszka hiszpańskich przygód i autostopowych wyjazdów (zawsze przyświecał nam jakiś ambitny cel wyjazdów, według nas oczywiście).

Tym razem stawiamy na minimalizm. Wyzywanie przyjęte – 7 dni, koszt realizacji – 50 euro – w kieszeni, karty płatnicze w domu. Przed nami 1009 km do pokonania autostopem! (Rodzice, zapewne dowiedzą się o tym dopiero czytając Gazetę Mosińsko – Puszczykowską).

Odległość mierzona rozstawem palców

Odległość mierzona rozstawem palców

Plan był bardzo napięty, ponieważ chciałyśmy wykorzystać maksymalnie czas.
Pierwszy dzień nie zapowiadał się dobrze, znajomi odradzali wyjazd w deszczu.  Czekając na słońce przygotowałyśmy napis na kartonie: Malaga i  Marbella. Cierpliwość nie jest jednak naszą mocną stroną, wszak deszcz to nie przeszkoda – stwierdziłyśmy, że nie ma na co czekać. Łamiemy też stereotypy – w opinii wielu znajomych – narażamy się wielce, bo jedziemy autostopem. Dwie blondynki w kolorowych pelerynkach… A przed na nami południe Hiszpanii.

Podczas pokonywania autostopowych kilometrów na naszej drodze pojawiali się sami dobrzy ludzie.
Wszyscy z wielkim zdziwieniem przyjmowali do wiadomości, że to nasz własny pomysł. Nie mogli zrozumieć, że niewygoda nie jest dla nas problemem, a niepewność gdzie będziemy spać lub czy starczy nam pieniędzy na całe przedsięwzięcie jest bardziej ekscytująca, niż martwiąca. Hiszpanie wielokrotnie powtarzali, że jesteśmy silne, nie mając na myśli dźwigania plecaka.

Dzięki znajomości języka hiszpańskiego podróż była dużo łatwiejsza i mogłyśmy się dowiedzieć wielu ciekawostek od  mieszkańców poszczególnych miejscowości. Korzystając z Couchsurfingu poznałyśmy wspaniałych ludzi z wielu krajów. Byłyśmy goszczone przez Włocha z Sardynii, który był naszym przewodnikiem w  Marbelli, popularnym kurorcie, i który pokazał nam także rezydencje szejków arabskich oraz stare miasto. Giordano ugotował nam włoską kolację, a rano poczęstował mocnym espresso. Śniadanie było z widokiem na morze, jadłyśmy siedząc na hotelowym leżaku, na plaży, a dwudniowy, twardy chleb i dżem nie zepsuły nam tego poranka. Czułyśmy się jakbyśmy wygrały los na loterii.

Marbella nie przypadła nam do gustu ze swoim luksusem i zamożnymi turystami, zatem czym prędzej uciekłyśmy jeszcze bardziej na południe na  Gibraltar. Jest to kość niezgody między Wielką Brytanią, a Hiszpanią. Od XVIII wieku terytorium brytyjskie, jednak Hiszpanie nadal twierdzą, że to ich własność…Jakie było nasze zdziwienie, gdy się tam dostałyśmy. Słyszałyśmy o małpach, o wielkiej skale, ale nie sądziłyśmy, że to spore miasteczko i absolutnie wszyscy mówią po angielsku!
35 stopniowy upał nie ułatwiał nam maszerowania z plecakami pod stromą górę, jednak widok Afryki, która była tylko 14 km dalej, złagodził nasze zmęczenie. Magoty, czyli małpy występujące w tym miejscu  Europy próbowały porwać zawartość naszych plecaków, odpinając zamki i skacząc po nich.

Magot 14 km od Afryki

Magot 14 km od Afryki

Zdałyśmy sobie sprawę, że nie mamy gdzie spać tej nocy, ale bardzo zadowolone z pobytu na Gibraltarze, stwierdziłyśmy, że „jakoś, to będzie”. Przed zmrokiem zaczęłyśmy łapać stopa jeszcze dalej na południe, by z dala od miasta rozbić nasze obozowisko. Oczywiście brak namiotu nie stanowił przeszkody do spania (pod gołym niebem). Ku naszemu zdziwieniu dostałyśmy wiadomość, że w Taryfie – raju kitesurferów czeka na nas Hiszpan ze Słowaczką, którzy chętnie nas przyjmą pod swój dach. Zatem jadąc z kobietą pochodzącą z Mozambiku do Taryfy, udało nam się poznać kolejne interesujące towarzystwo. Dopadające nas zmęczenie nie przeszkodziło w tym, by kolejną noc spędzić na zwiedzaniu, tym razem surferskiej wioski. Cóż była za radość, gdy okazało się, że to miejsce przyciąga najlepszej klasy sportowców z całego świata. Ciepły, letni wieczór, a właściwie już noc i rozmowy do rana sprawiły, że byłyśmy bardzo ciekawe jak Taryfa wygląda przy świetle… dziennym. Tym bardziej, iż jest to najdalej wysunięty na południe punkt kontynentalnej Europy. Nasz gospodarz – chirurg, zostawił nam dom do dyspozycji i po nabraniu sił czym prędzej udałyśmy się na zwiedzanie. Przed naszymi oczami w końcu jawiły się szerokie, piaszczyste plaże i tylu sportowców! (Jesteśmy studentkami Akademii Wychowania Fizycznego). Z żalem w sercu, opuściłyśmy to miejsce. Towarzyszyła nam jedna myśl – my tu jeszcze wrócimy.

Autostopowanie szło nam nadzwyczaj dobrze. Sprawnie przemieszczałyśmy się według wyznaczonych miejscowości. Do Jerezu de la Frontera trafiłyśmy w czasie sjesty, kiedy na ulicach byli tylko turyści,  doskwierający upał uniemożliwiał nam odkrywanie tego miasta. Tego wieczoru naszym kolejnym gospodarzem był nasz rówieśnik, Antonio, zabrał nas ze sobą na przyjęcie pożegnalne Amerykanki i Australijki. W tak multikulturowym towarzystwie nikogo nie zdziwiła nasza obecność oraz sama idea tej podróży. Bawiłyśmy się przednio, szczególnie, gdy zaczęto grać flamenco, tańczyć i śpiewać.

Komu w drogę, temu znalezienie odpowiedniej wylotówki z miasta

Ze wszystkimi naszymi nowymi znajomymi żegnałyśmy się mówiąc: „do zobaczenia w innym miejscu na świecie”. I słowa zamierzamy dotrzymać. Pierwsza rewizyta nastąpiła już po 3 dniach. Antonio przyjechał do nas do Sewilli, gdzie dostałyśmy klucze do mieszkania pewnej Niemki. Odwdzięczyłyśmy mu się pomocą, utwierdzając w przekonaniu, że polskie dziewczyny to skarb! Gdy poznaje się wielu ludzi nagle świat staje się mały. A gdy potrzebujesz pomocy, każdy jest chętny, by ją nieść. Cała podróż szła nam bardzo sprawnie. Wielokrotnie tłumaczyłyśmy Hiszpanom, iż szukamy wylotu na autostradę, a nie stacji autobusowej, czy też kolejowej. Miny niektórych ludzi należałoby fotografować… Powrót był jednak naszym największym zmartwieniem, ponieważ ja mieszkałam w Almerii, a Magda w Murcji, czyli 100 km dalej. Teoretycznie nie jest to dużo, ale co zrobić, byśmy obydwie dotarły bezpiecznie do domu? Stopowanie w pojedynkę odpadało. Cóż, odrobinę rozsądku jeszcze posiadałyśmy. Co więcej, budżet był również znikomy, a do pokonania łącznie ponad 400 km. Naszą uniwersalną odpowiedzią na zmartwienia było: „ no, dobrze, jakoś to będzie”. I było. Do Granady zawieźli nas małżonkowi z Brazylii, zapraszając do siebie na przyszłoroczny Mundial. W Granadzie musiałyśmy się już zdecydować, jak dalej postąpimy – rozdzielamy się czy jedziemy razem do Murcji lub Almerii? Traciłyśmy już wiarę w pozytywne zakończenie, kiedy na stacji benzynowej pojawił się Norweg – Greg. Rozmowa odbyła się po angielsku, a jej efektem było ustalenie (ku naszej radości), że Greg zawiezie nas do Murcji, do Magdy. Trudno, jutrzejszy egzamin na uczelni przepadnie –pomyślałam.

W czasie jazdy Greg poprosił nas o mapę, przestudiował ją spokojnie i po chwili powiedział: „Dziewczyny, ja jestem pilotem. Moim zadaniem, jest dowożenie ludzi bezpiecznie do domu. Tak miło się z wami rozmawia, że nie robi mi różnicy odwiezienie najpierw Kornelii do Almerii, a potem Magdy do Murcji”.

Nie będę dodawać, że było to absolutnie nie po drodze i nie w jego kierunku. Tak dojechałam pod same drzwi domu, bezpiecznie i bardzo szybko.

W rezultacie przez cały tydzień poznałyśmy około 30 osób różnych narodowości, każdą ze swoją, własną historią. Postawiłyśmy stopy w nie odkrytych miejscach w Andaluzji. Zmęczyłyśmy się fizycznie, ale psychicznie stałyśmy się silniejsze i pełne wiary we własne możliwości. I już nie chodzi nawet o te 48 euro i 50 eurocentów, i zrealizowane założenia. Zyskałyśmy dużo więcej. Mówi się, że droga prowadzi do celu, ale bywa też, że obrany cel wskazuje nam właściwą drogę i ludzi.
Szanowni Państwo – wszystko jest możliwe. Życie jest piękne!

Kornelia Kubiczak

Plaza de Espańa w Sevilli

Plaza de Espańa w Sevilli

Napisano przez Czytelnicy GMP opublikowano w kategorii Aktualności

Wasze komentarze (2)

  • stary mieszkaniec
    wtorek, 29 paź, 2013, 21:32:54 |

    Przedsięwzięcie odważne lecz niezbyt rozważne, ale młodość ma swoje prawa. Dobrze że wszystko dobrze się skończyło i chyba dlatego zostało tak ładnie opisane. Ciekawa byłaby opinia zaskoczonych rodziców po przeczytaniu tego artykułu.

  • Many
    wtorek, 29 paź, 2013, 21:38:54 |

    A co się miało nie udać Szanowny Mieszkańcu 🙂
    Do odważnych świat należy. Niebezpiecznie to może być zarówno w domu, w szkole, na przystanku jak i za granicą. Jak się ma oczy dookoła głowy i trochę zdrowego rozsądku to wszystko się dobrze kończy. Według mnie młodzież powinna brać przykład z takich odważnych ludzi i zamiast siedzieć przed telewizorem i opychać batoniki nabawiając się przy tym cukrzycy powinna wybrać się na podbój świata i sławić nasz kraj wszem i wobec! 🙂

Skomentuj