Z łapy do papy
Ręce opadają – zdrowa, piękna polska rodzina z sześciorgiem dzieci, w kraju, w którym tyle mówi się o spadku urodzeń i starzeniu się społeczeństwa, który podobno nieźle się ma na tle europejskiego kryzysu jest zdana na łaskę ludzi dobrej woli. A przecież nie chcą, żeby ich wyżywienie zapewniała, np. firma Limaro z Mosiny, znana ze swej dobroczynności, która od dawna dostarcza im codziennie kilkanaście bułek i kilka bochenków chleba po tzw. umownej cenie, (bo nasze państwo nie pozwala na dostarczanie ubogim chleba za darmo).
Są zdrowi, chcieliby pracować i zarabiać tyle, żeby starczyło na godne życie. Bez pożyczania na jedzenie, ubranie, opał. Marzenie ściętej głowy? Chyba tak…
Ale takich jak oni nie widać i nie słychać. Państwo woli się chwalić autostradami, stadionami, Orlikami, mieszkaniami dla młodych (bogatych) i wzrostem gospodarczym…
Mieszkają na wsi, kilka kilometrów od Mosiny. Ewa i Robert Skonieczni z Trzebawia nie wstydzą się mówić o sobie, mają sześcioro dzieci, są szczęśliwą rodziną, dla której najważniejszymi wartościami jest miłość, ciepło i wzajemne zrozumienie. Ale warunki materialne nie są już dla nich powodem do szczęścia, podkreślają, że gdyby nie pomoc ludzi i Stowarzyszenia Rozdaj Siebie często nie mieliby co „do garnka włożyć”. Na szczęście pieczywo, dobre i świeże mają prawie za darmo, a jeśli nie zjedzą wszystkich bułek, albo uznają, że jest ich o kilka za dużo – oddają sąsiadom. Zakupy żywności „na zeszyt” w miejscowym sklepie też są dla nich codziennością, podobnie zresztą jak pomoc sąsiadów, którzy w trudnych momentach pożyczają im drobne kwoty na najpilniejsze potrzeby. Taką była ostatnio wizyta u okulisty z najmłodszym synem, dla którego lekarz przepisał okulary. Może trudno w to uwierzyć, ale i na to trzeba było pożyczyć, bo z jednej pensji ojca rodziny nie wystarczyło. Ale pani Ewa, pomimo, że ma poważną wadę wzroku i okulary powinna nosić, musi z nich zrezygnować. Oczywiście z braku pieniędzy.
Mieszkają w po pegeerowskim budynku, czterorodzinnym, w którym remont – centralne ogrzewanie i malowanie pomogli zrobić dobrzy ludzie. Na dole znajduje się kuchnia i niewielki pokój, tutaj śpią rodzice i dwójka dzieci. Na poddaszu, w maleńkim pokoiku znajdują się piętrowe łóżka i kanapa rozkładana dla mamy pani Ewy. Jedna z córek śpi na podłodze, prawie w przejściu na korytarzu, gdzie u wezgłowia stoi miska, bo kapie z dachu… Jest jeszcze jedna skrytka na poddaszu, która mogłaby być wykorzystana na kącik dla jednego dziecka, ale nie wyremontowana, z wiadomych przyczyn. Warunków do nauki dzieci nie mają.

Łóżko w korytarzu
– Bardzo dużo pomaga nam Stowarzyszenie Rozdaj Siebie, zaczęło się od księdza chodzącego po kolędzie. Straciłem wtedy pracę jako ochroniarz, bo firma postawiła wymóg trzeciej grupy inwalidzkiej, a ja byłem przecież zdrowy, mówi pan Robert.
Jest to kolejny absurd i dowód na „sprzyjający” klimat dla przedsiębiorców, którzy uciekają w ten sposób od rosnących kosztów zatrudnienia.
– Ale najważniejsza w domu jest miłość i ciepło. I modlitwa…
– Pierwszy raz kilka lat temu przyjechała do nas jako wolontariuszka pani Monika Kujawska ze Stowarzyszenia, dodaje Ewa Skonieczna. – Bardzo nam pomogła. Było nam wtedy bardzo ciężko, nie mieliśmy pieniędzy ani na jedzenie, ani na utrzymanie. Trudno to nawet opisać. Nie umieli prosić o pomoc, godność człowieka często nie pozwala na to…
– Po prostu z łapy do papy, śmieje się Robert. – Co zarobię to przejemy.
I nie jest to wystawne jedzenie.
Kolejnym problemem jest dojazd do Poznania i Mosiny. Nie mają samochodu, dzieci w drodze do szkoły na przystanek jeżdżą codziennie rowerem trzy kilometry przez las.
Pan Robert pracuje obecnie w tartaku Roberta Piotrowskiego w Dymaczewie. Jest zadowolony i bardzo wdzięczny pracodawcy, który dodatkowo pomaga mu jak może.
A jeśli mają coś, czym mogą się podzielić z innymi, chętnie to robią.
Nie są jednak nieszczęśliwi, chcieliby żyć, pracować, cieszyć się rodziną więzią. Nie chcą nic za darmo, mogą także pomagać, co zresztą robią w stosunku do ludzi, którym jest ciężko. Czasami jest to podarowana bułka, czy rąbanie samotnej sąsiadce drewna. Dzieci państwa Skoniecznych są wolontariuszami i są szczęśliwe, że mogą komuś wyświadczyć dobro.
Trzeba na koniec wymienić osoby, które bardzo zaangażowały się w pomoc rodzinie Skoniecznych. Są nimi państwo Górkowie i państwo Tobysowie z Mosiny, Roman Kilkowski z Dymaczewa, firma Limaro, Robert Piotrowski z Dymaczewa i ludzie skupieni wokół Stowarzyszenia Rozdaj Siebie.
Dziennikarstwo interwencyjne to z definicji działanie, które ma na celu… No właśnie – interwencję. Tam, gdzie człowiek potrzebuje wsparcia i pomocy. Gdzie już nie można liczyć na nic innego.
Tagi: pomoc, Rozdaj siebie
Wasze komentarze (6)
Jak dobrze że są jeszcze wrażliwi którzy potrafią dostrzec takie rodziny. Pogratulować.
Dokładnie, że są. Bardzo podoba mi się odwaga i postawa tej rodziny. Mają to czego inni nie mają. Duszę.
Takim ludziom trzeba pomagać, nawet, jeśli sami mamy niewiele. Dobro wyświadczone drugiemu w potrzebie obiegnie świat i powróci do nas (podobnie jest ze złem). Wiem to z własnego doświadczenia, otrzymuję zawsze więcej niż daję.Do dzieła
Zgadza się- wszystko do nas powraca.
Niektórzy mówią, że podwójnie.
Nie bójmy się pomagać i prosić o pomoc.
Gdy dobrze coś komuś zrobię
To mówcie sobie co chcecie
Bo dobrze czyniąc człek przecie
Dobrze uczyni sam sobie
Dobro jak echo choć zmienione
Zwróci się zawsze w twoją stronę
święte słowa