Mieszkaniec Mosiny – Emil Kasprzyk (rocznik 1985, absolwent Politechniki Poznańskiej – automatyk) jest jednym z uczestników polskiej wyprawy antarktycznej. Od 21 września br. bierze udział w 38. wyprawie na Antarktydę. Jego głównym zadaniem w Polskiej Stacji Arktycznej im. Henryka Arctowskiego jest utrzymywanie komunikacji stacji z resztą świata.
Część 2
Cieśnina Dreak’a – 1000 kilometrowy odcinek łączący Antarktydę z resztą świata, wyznacza też granicę między Pacyfikiem a Atlantykiem.

Po opuszczeniu Argentyny była to jedyna przeszkoda na naszej drodze na Antarktydę. Jednak dla nas Dreak pokazał się z jak najlepszej strony. W najgorszych momentach fale miały tylko około 8 metrów wysokości. Piątego dnia rano, od wypłynięcia z Argentyny na Lions Rump wyładowaliśmy dwie osoby, są oni częścią tzw. letnią grupą naszej wyprawy. Ania i Michał zamieszkują letnią chatkę postawioną tuż za skałami nad samym brzegiem zatoki Króla Jerzego i spędzą w niej okres lata, na badaniach nad pingwinami i płetwonogami. My popłynęliśmy do następnej zatoki, do Zatoki Admiralicji, gdzie mieści się baza Arctowski. Pogoda jednak nie pozwoliła na rozładunek. Przez kolejne trzy dni próbowaliśmy przewozić nasze rzeczy na bazę. Dopiero 1 listopada pogoda na tyle się poprawiła, że przeładowaliśmy wyposażenie bazy oraz przetankowaliśmy paliwo. Po zejściu na ląd nastąpiło krótkie przejęcie bazy oraz symboliczne przekazanie kluczy do stacji. 38. stara wyprawa odeszła, gorąco żegnana przez nas i została podebrana na statek. Jej uczestnicy wieczorem odpłynęli na zasłużony odpoczynek do kraju. My zostaliśmy. Od następnego ranka rozpoczęła się ciężka praca z rozpakowaniem wyposażenia. Pochowaniem wszystkiego do magazynów oraz zalokowaniem się w swoich nowych pokojach, w naszym nowym domu. Pogoda od samego początku nie pozwoliła nam na odpoczynek. Odczuwalna temperatura czasem wynosiła -31 stopni Celsjusza. Pomimo tego, że rozpoczynało się lato, napadało trochę świeżego śniegu. Całe szczęście, po kilku dniach pogoda na tyle się poprawiła, że wyszliśmy na pierwsze rozeznania w terenie. Odwiedzić należało pobliskie kolonie pingwinów oraz plaże ze słoniami morskimi i fokami, jak również, umieszczony poza Zatoką Admiralicji, letni domek zwany Demey, w pobliżu którego znajdują się plaże oraz pingwiniska, których monitoring również wchodzi w zakres obowiązków polskiej stacji. Tak minął pierwszy tydzień na stacji. Dla większej części 38. wyprawy wszystko, co zostało zaobserwowane przez ten krótki czas było czymś nowym. Słoń morski utrudniający przejście z budynku mieszkalnego do warsztatów był taką nowością, że załapał się na kilka sesji zdjęciowych. Wejścia do bazy nieodłącznie pilnują wydrzyki, które przy każdym otwarciu drzwi mają ochotę wejść do środka. Co chwilę przez bazę przechodzą gromadki pingwinów, co niektóre z nich zatrzymują się na nocleg i rano wyruszają w dalszą drogę. Na koniec tygodnia prace na tyle się uspokoiły oraz warunki pogodowe i śniegowe były na tyle dobre, że mogliśmy wypróbować sprzęt narciarski znajdujący się na bazie. Przy okazji udało nam się wdrapać na Point Thomas i sprawdzić stan techniczny budynku z antenami oraz sprawdzić kamerę zamontowaną na górze.

Drugi poniedziałek na stacji to 11 listopada – Święto Niepodległości. Dla Polaków znajdujących się w takim miejscu, to nie był zwykły dzień, gdyż zupełnie inaczej odczuwa się odległość od kraju. Podkreśleniem tego dnia była dla nas wizyta polskiego jachtu Selma. Dwanaście osób polskiej załogi spędziło u nas cały wieczór, umilając nam ten wyjątkowy dla każdego Polaka dzień. Następnego dnia nad ranem pojawił sie Polar Pioneer, tym razem przywożąc nam małą dostawę paliwa oraz pierwszą turę turystów. W następnych dniach przeżywaliśmy oblężenie bazy przez turystów. W ciągu jednego tygodnia odwiedziły nas trzy statki. Czas spędzaliśmy na pracach związanych z utrzymaniem bazy i witaniem turystów. Sklepik turystyczny znajdujący się na stacji, przeżywał prawdziwy atak. Największym zainteresowaniem cieszyły się kartki pocztowe, które przy pomocy poczty Chile uda się wysłać w oczekiwane miejsce. Pogoda tutaj płata figle, jednego dnia świeci słońce, roztapiając na okolicznych zboczach większe połacie śniegu, a następne dwa dni pada dużo, dużo świeżego puchu. Nadmiar pracy bardzo mocno przyspiesza odczucie czasu na stacji. Pod warsztat trafia wszystko, co wymaga naprawy – urządzenia mechaniczne, wszelkie pojazdy oraz sprzęt elektroniczny. Dość dużo czasu zajmują naprawy sprzętu pływającego. W okresie letnim jest to tak naprawdę nasz jedyny środek transportu. Skutery i narty są dobre, jeśli jest śnieg. Niestety, w takich warunkach jednego dnia droga jest przejezdna, drugiego już nie. Przez ostatni miesiąc odwiedziliśmy dwukrotnie naszych przyjaciół na Lion’s Rump. Były to bardzo serdeczne spotkania. Za każdym razem wieziemy im małą paczkę rarytasów, specjalnie dla nich – świeży chleb upieczony u nas w nocy i małe dodatki do lodówki. Ania i Michał zawsze czekają zniecierpliwieni na nasze wizyty. Jedyny kontakt, jaki z nimi mamy to codzienne smsy przez telefon satelitarny informujące, że wszystko u nich dobrze. Od ostatniej wizyty Polar Pioneera nasze sąsiedztwo się powiększyło. Tuż za lodowcem znajduje się Amerykańska baza letnia CopaCabana. Dwie osoby zagościły na tej stacji. Jest to najbliższe nasze sąsiedztwo. Niestety, w tym roku gościli tylko przez 15 dni na wyspie. Mieli nas co weekend odwiedzać, ale choroba Wayne’a, w pierwszy weekend zmusiła ich do pozostania na swojej stacji. Odwiedzili nas w następny, ale było to też przy okazji pożegnanie. Dwa dni później odezwali się tylko przez radio, dziękując za gościnę i informując, że opuszczają wyspę.
A my? My jeszcze tu zostaniemy. W dobrych nastojach. Pełni energii na przeżycie całego roku…

King George Island
Polska Stacja Antarktyczna im. H. Arctowskiego
29.11.2013