Czytelnicy GMP | piątek, 15 lis, 2013 | komentarze 3

Z Mosiny na Polską Stację Antarktyczną cz.1

Mieszkaniec Mosiny – Emil Kasprzyk (rocznik 1985, absolwent Politechniki Poznańskiej, automatyk) jest jednym z uczestników polskiej wyprawy antarktycznej. Od 21 września br. bierze udział w 38. wyprawie na Antarktydę. Dwanaście miesięcy spędzi w Polskiej Stacji Arktycznej im. Henryka Arctowskiego, gdzie jego głównym zadaniem będzie utrzymywanie komunikacji Stacji z resztą świata. 1 listopada 2013 r. 38 wyprawa pożegnała uczestników 37 wyprawy i objęła Stację.

Przedstawiamy pierwszą relację  Emila z 24 października 2013 roku, przedstawiającą  podróż przez Atlantyk rosyjskim statkiem pasażerskim Polar Pioneer.  Zapraszamy do śledzenia losów naszego mieszkańca.

Część 1

W 40 dni przez Atlantyk

Tyle właśnie zajmuje podróż z portu w Gdyni na Polską Stację Antarktyczną.

Wyprawa rozpoczęła się 21 września 2013 roku, ma na celu utrzymanie życia i wykonanie badań na najdalej wysuniętym pracującym zakątku naszej Ojczyzny. Jest nas jedenastu. Baza położona jest w zatoce Admiralicji na wyspie Króla Jerzego, w archipelagu Szetlandów Południowych. Pierwszym etapem wyprawy jest trwająca około 40 dni przeprawa przez Atlantyk. Naszym domem na te 40 dni zostaje rosyjski statek Polar Pioneer, pływający zarówno po wodach Antarktydy jak i Arktyki.

Z Mosiny na antarktydę

Z Mosiny na antarktydę

Wystartowaliśmy 22 września 2013 r. z portu w Gdyni. Wszyscy zaciekawieni świata, pełni nadziei na przeżycie przygody z małym lękiem, jak to będzie na miejscu. W porcie żegnały nas rodziny i najbliżsi oraz przedstawiciele jednostki zarządzającej bazą, czyli Instytutu Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk. Jeszcze dzień po wypłynięciu z portu telefony komórkowe łapały zasięg, później było coraz gorzej z łącznością z domem. Pierwszym przystankiem było tankowanie paliwa w Szwecji, następnie po pokonaniu duńskich cieśnin krótki załadunek statku sprzętem na niemiecką stację Antarktyczną. Od momentu wypłynięcia z portu w Bremerhaven utraciliśmy juz zupełnie kontakt z rodzinami na wiele dni. Najbliższym przystankiem i kontaktem z cywilizacją miała być wyspa Las Palmas de Gran Canaria. Jednak do wyspy pozostawało sporo, często bardzo rozkołysanych mil, a statek nie osiągał zbyt dużych prędkości. Wizyta na Gran Canaria odbyła się dopiero 4 października i trwała zaledwie 6 godzin. W tym czasie statek przeszedł czynności serwisowe. My, Polacy pasażerowie Pioneera, nie musieliśmy być obecni w tym czasie na pokładzie, dlatego dość szybko uciekliśmy z portu zwiedzić wyspę. Chętnie zaliczyliśmy ostatnią wizytę w McDonald’s , która musi wystarczyć na wiele miesięcy. Skorzystaliśmy ochoczo z kąpieli w ciepłych wodach  Atlantyku. Tu, znalezienie punktu z kartkami pocztowymi nie sprawiło nikomu kłopotu, fajnie było podesłać je bliskim. Godzina odpłynięcia z portu niemal brutalnie zakończyła ostatni oddech gorącym lądowym powietrzem… A przygoda przecież ciągle czeka, trwa i rozwija się, aż trudno zebrać myśli od natłoku wrażeń.

Od momentu wypłynięcia z Wysp Kanaryjskich do następnego przystanku – Mar De Plata w Argentynie minęło wiele, wiele dni, podczas których przeżyliśmy chrzest na równiku. Każdy, kto pierwszy raz płynął musiał pokonać szereg trudnych i morderczych zadań przygotowanych przez załogę statku. Na końcu trzeba było ukłonić się Neptunowi oraz wypić kieliszek wody oceanicznej. Dzielni żeglarze zarówno polscy jak i rosyjscy otrzymali dyplomy uprawniające do pływania po wodach całego świata. Też taki mam! Długie ciepłe dni umilały nam liczne grupy delfinów bawiących się przed kadłubem statku.

Delfiny na atlantyku

Delfiny na Atlantyku

Czasem można było zauważyć wielkie fontanny wody pozostawiane przez wieloryby, chociaż nie tylko fontanny, ale i same ogromne wieloryby. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, widzieli przepływające w pobliżu statku żółwie oraz rekiny. Plagą okazały się latające ryby uciekające przed statkiem, czasem nad ranem lub w nocy znajdowaliśmy pojedyncze sztuki na pokładzie. Dopiero 22 października dopłynęliśmy do następnego postoju w Argentynie. Tym razem staliśmy dwa dni. Musieliśmy załadować świeże warzywa oraz mięso. Odbyło się też kolejne przetankowanie paliwa dla statku oraz na potrzeby stacji. Po szybko zakończonej pracy stanęliśmy na stałym lądzie  – po raz pierwszy od 18 dni (a świat nadal się kołysał). Nasza jedenastka wyruszyła na zwiedzanie miasta. Poszukiwanie kartek pocztowych, poczty nie było już takie łatwe jak w Europie. Komunikacja z Argentyńczykami do najłatwiejszych nie należała, nie  było z nami nikogo, kto biegle porozumiewał się po hiszpańsku. Okazało się, że Argentyńczycy nie znają i nie za bardzo lubią język angielski. Czas biegł nieubłaganie, nawet się nie zorientowaliśmy i już musieliśmy opuścić ląd. Statek ruszył…  Płyniemy w stronę bazy, bo następnym przystankiem ma być już Polska Stacja Arktyczna im. Henryka Arctowskiego na Antarktydzie, na mroźnej wyspie Króla Jerzego. A co ciekawe, to płyniemy w rejony lata antarktycznego, a słupek rtęci leci w dół. Jednak najpierw musimy przepłynąć niespokojne wody Cieśniny Dreak’a…

Emil Kasprzyk, Atlantyk

Dodatkowe info:

Polar Pio­neer w wikipedii.

Więcej o podróży do Antarktyki i z powrotem.

żółw

żółw

Napisano przez Czytelnicy GMP opublikowano w kategorii Aktualności, Mosina

Tagi:

Wasze komentarze (3)

  • Many
    czwartek, 14 lis, 2013, 17:24:55 |

    Prawdziwa przygoda, super zdjęcia!

  • Rambo
    piątek, 15 lis, 2013, 11:39:43 |

    Brawo super tekst!!!!!

    • Alicja
      piątek, 15 lis, 2013, 13:18:24 |

      Taka przygoda zostaje w pamięci na całe życie.Super!!!

Skomentuj