Rzepecki Mroczkowski - serwis Volkswagen Ogródki w Starym Browarze w Poznaniu Berdychowski VW - T-Roc
Elżbieta Bylczyńska | piątek, 21 lut, 2014 | komentarze 2

Moja mama mnie zdradziła

Pogotowie rodzinne w Mosinie, ul. Kilińskiego 15, trzy pokojowe mieszkanie:

– A moja mama mnie zdradziła. – Dlaczego cię zdradziła? – Bo była w domu, a teraz sobie poszła do innego męża. I tata pił piwo i nas bił takim czarnym paskiem. – A tutaj jest ci dobrze? – Taak, tylko czasem się kłócimy. No i Adam mnie wyzywa. A Kacper bije Wiktorię. I mam tu udrapane, bo Marzena niechcący mnie podrapała. Proszę pani, ja idę do przedszkola, a Marzena do szkoły…

To i o wiele więcej powiedziały mi dzieci, zanim jeszcze zaczęłam rozmowę z ich rodzicami zastępczymi. Odsunęły mamę i tatę, zasiadły ze mną do stołu i przekrzykując się, czyniąc przy tym wielki harmider w kilka minut poinformowały mnie o wszystkich ważnych w ich dziecięcym życiu sprawach. Marzenka przytulając się do mamy powiedziała: a ja bardzo kocham mamę i tatę…I to są właściwie te najważniejsze słowa.

Pogotowie rodzinne

Pogotowie rodzinne to miejsce pomiędzy domem dziecka a rodziną zastępczą. Przyjmuje dzieci w nagłych przypadkach w wyniku interwencji sądowych, policyjnych, pozostawienia w szpitalu przez matkę. Państwo Arleta i Krzysztof Matusiakowie pogotowie prowadzą już dziewięć lat. Byli pierwszą w powiecie poznańskim rodziną, która założyła pogotowie. Przez długi czas z całego powiatu, właśnie do nich, do Mosiny, trafiały nieszczęśliwe dzieci. Mają dwóch swoich synów w wieku 14 i 16 lat i adoptowaną 5–cio letnią Marzenę. Obecnie w ich domu – pogotowiu przebywa jeszcze czworo dzieci, oczekujących na ustanowienie opieki prawnej. Ich praca trwa 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, przez 12 miesięcy…

Marzena, Ania i Maciuś - pogotowie rodzinne

Marzena, Ania i Maciuś

Często jest i tak: O godzinie drugiej w nocy podjeżdża radiowóz policyjny, policjant dzwoni do furtki i mówi: – Dzień dobry panie Krzysztofie, mamy dziecko z interwencji, macie miejsce? Jeśli mają, odbierają dziecko, kładą do łóżeczka i zaczynają nowy rozdział…

Dlaczego prowadzą pogotowie rodzinne?

– Taki mieliśmy pomysł na życie. Obracaliśmy się w tego typu środowiskach, poznaliśmy fajną rodzinę, która była rodziną zastępczą. Wcześniej zetknęliśmy się z poznańską „Barką”. I zaczęliśmy się tym interesować, mówi pani Arleta. – Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Powiedzieliśmy o tym synom, kiedy byli jeszcze mali. Zareagowali niespodziewanie dobrze – bardzo chcieli mieć siostrę, każdy swoją. Postanowiliśmy zostać rodziną zastępczą dla dwóch dziewczynek. Zrobiliśmy kurs i zaczęło się poszukiwanie w różnych domach dziecka.

– Okazało się, że wcale nie jest to takie proste, ale to jest osobny temat, na długi artykuł, dodaje pan Krzysztof. – Domy dziecka tak do końca nie są zainteresowane tym, żeby oddawać dzieci do rodzin zastępczych, bo tracą miejsca, a to jest ich budżet.

Dwa lata temu weszła w życie ustawa, której założeniem jest stopniowa likwidacja domów dziecka i zwiększenie ilości rodzin zastępczych.

Jest to sprytne przesunięcie obowiązków i ciężaru utrzymania dzieci z państwa na społeczeństwo. Domy dziecka to obiekty państwowe, które finansowane są z budżetu. W momencie ich likwidacji państwo przejmuje te majątki i robi z nimi co chce, natomiast dzieci przechodzą do rodzin zastępczych. Na takie dziecko w rodzinie zastępczej państwo wydaje trzy razy mniej pieniędzy. Rodzice zastępczy muszą posiadać własny lokal, warunki materialne, środki na utrzymanie, otrzymując oczywiście tzw. kwotę na zwrot kosztów utrzymania.

I trzeba pamiętać o tym, że te dzieci są bardzo często upośledzone, czekają na operacje, badania, mają wizyty cotygodniowe u specjalistów. W związku z tym rosną koszty i wkład pracy. Pieniądze od państwa mogą okazać się niewystarczające. Dzieci mają rzeczywiście lepiej, przynajmniej w sferze psychicznej, ale to państwo finansowo zarobiło najwięcej.

Marzena i rodzice zastępczy

Marzena i rodzice zastępczy

Jak funkcjonują zawodowe pogotowia rodziny zastępczej?

– Zawodowe, bo jest to zawód. Małżeństwo może zostać pogotowiem rodzinnym pod warunkiem (ustawowym), że jedno z nich pracuje, a drugie nie pracuje, żeby móc świadczyć tą opiekę, wyjaśnia pan Krzysztof. – Jest to zawarte w umowie zlecenia (ze Starostwem Powiatowym), a taka umowa nie jest umową o pracę. Jest to tzw. umowa śmieciowa.

Moja żona dziewiąty rok pracuje na umowę zlecenie i nie może korzystać z przywilejów, jakie daje umowa o pracę, chociażby takich jak prawo do zwolnienia. Jeśli zachoruje, musi zawiesić działalność. Dopiero od dwóch lat może skorzystać raz w roku z płatnego urlopu. Żona może oddać wtedy dzieci do innych rodzin zastępczych i wyjechać, ale pod warunkiem, że znajdą się chętne rodziny zastępcze, aby takie dzieci przyjąć. W praktyce jest to nierealne.

– Ja się o dzieci martwię, chciałabym wiedzieć, jak im będzie w tych rodzinach, czy miałyby dobrą opiekę. Poza tym dla małych dzieci taka zmiana może być szokiem, dodaje pani Arleta.

– Podlegamy pod Starostwo Powiatowe, ponieważ jako pogotowie obsługujemy cały powiat poznański, bez miasta Poznania. W 2005 roku przecieraliśmy szlak – zostaliśmy pierwszym pogotowiem w powiecie i przez sześć lat byliśmy jedynym. Dopiero po zmianie ustawy zaczęli pojawiać się kandydaci, gotowi wziąć ten ciężar na swoje barki i powstają nowe pogotowia, które przyjmują do swoich domów dzieci.

Kolejny przykład na to, że w Polsce nie tworzy się dobrego prawa.

Gdyby państwo Matusiakowie mieli większe mieszkanie mogliby utworzyć rodzinny dom dziecka. Mają zapał, wiedzę, chęci i co najważniejsze wielkie serca. Mieszkanie obecnie wymaga remontu – dzieci pozdzierały tapety, wywierciły dziury w ścianach, zniszczyły podłogi jeżdżąc rowerkami, podarły tapicerkę na meblach. Są to koszty, które trudno udźwignąć.

Czy Starostwo nie mogłoby pomóc choćby w tym, żeby znaleźć rodzinie większe mieszkanie? Kilkoro dzieci więcej znalazłoby ciepło rodzinne.

– Moim zdaniem nie, bo w Polsce nie ma takich rozwiązań prawnych, wyjaśnia pan Krzysztof. – Państwo w takich działaniach nas nie wspiera. Z tego, co wiem, dwa lata temu Starostwo zwróciło się do Gminy Mosina z zapytaniem, czy posiada jakiś lokal, który nadawałby się na rodzinny dom dziecka. Okazało się, że Gmina nie ma takiego lokalu. A w budżecie Powiatu może być i tak, że zabraknie pieniędzy i liczba pogotowi zostanie ograniczona. Gdyby do tego doszło Arleta zostaje z niczym, a rozważaliśmy już wzięcie kredytu na zakup większego domu. Byłaby to dla nas katastrofa. Póki co, dzięki Bogu, możemy funkcjonować spełniając się jako rodzice zastępczy.

Telefon w ich domu dzwoni niemal bez przerwy z jednym pytaniem: czy mają wolne miejsce…

Co jest lub było w ich życiu najtrudniejsze?

– Bardzo ciężkim przeżyciem jest odejście dziecka, które długo z nami mieszka. Mieliśmy Maciusia, wcześniaka, ważył kilo dwieście. Mieszkał u nas dwa lata, od samego początku. Wyprowadziliśmy go na prostą. Nie był zdrowy i nie był upośledzony. Samo wcześniactwo jest już problemem, który musi się wyprostować. Ponieważ Maciuś był obciążony (matka piła i zażywała leki psychotropowe), w pierwszym półroczu zrobiliśmy mu badania pod kątem zespołu Downa, na szczęście nic nie wyszło. Było to już światełko w tunelu. Natomiast pod względem psychologicznym wykazywał wielomiesięczne opóźnienie. Pierwszy rok był bardzo ciężki, masa pracy. Im bardziej trzeba się dziecku poświęcić, tym bardziej się do niego przywiązujemy, bo siłą rzeczy więcej czasu z nim spędzamy. Od takiego dziecka trudno się później oderwać. Maciuś w rodzinie był na pierwszym miejscu. Wszyscy koło niego chodzili, był naszym ulubieńcem. Został zgłoszony do adopcji i niedawno zamieszkał w Hiszpanii. W Polsce nikt go nie chciał. Zdecydowała się na niego rodzina z zagranicy i jest nim zachwycona. W Polsce każdy chciałby mieć dziecko piękne, zdrowe i bez problemów. Bardzo przeżyliśmy rozstanie, płakaliśmy przez tydzień …

Ciężko przeżyliśmy też śmierć dwuletniego dziecka, które zachorowało u nas na zapalenie opon mózgowych. Przez dziewięć lat mieliśmy 40 dzieci, przy takiej liczbie – statystycznie musi się coś zdarzyć. Byliśmy w szpitalu na szyciu, na składaniu złamania, jedno dziecko się topiło na pływalni. Samo życie…

Czekają jak wszyscy w kolejkach do lekarzy, mimo, że dzieci są upośledzone i chore. Pan Krzysztof musi pracować, ale żeby iść z trójką dzieci do specjalisty, bierze urlop, bo żona sama sobie z tym nie poradzi. A jeżeli zdarza się, że wizyta jest potrzebna pilnie, bo dziecko ma chore serce, albo padaczkę i trzeba natychmiast zrobić badania, idą do lekarza prywatnie i płacą. Państwo w tym zakresie zupełnie im nie pomaga.

Dzieci

Nie trafiają tutaj dzieci zdrowe. Każde dziecko jest chore lub doświadczone. Albo i chore, i doświadczone. Po przemocy i po molestowaniu …

– Marzenka mieszka z nami od trzeciego miesiąca życia, została odebrana matce. Nigdy nie miała z nią kontaktu.

– Moja mama piła alkohol, wtrąca Marzena.

– Po dwóch latach zdecydowaliśmy z żoną, że ją adoptujemy i została naszą córeczką. Dopasowała się do nas jak puzzel.

Marzena i Ania

Marzena i Ania

Ania czeka na adopcję zagraniczną, jest drobniutka i malutka, wszystkie dzieci noszą ją jak lalkę, a ona uśmiecha się zadowolona. Można pokazać ją na zdjęciu, bo Matusiakowie mają ustanowioną nad nią opiekę prawną. Mama Ani została pozbawiona praw rodzicielskich już ponad rok temu. Ania została zgłoszona do adopcji w Polsce, nikt jej jednak przez ten rok nie chciał. Teraz została zgłoszona do adopcji zagranicznej (taka jest kolejność). Przez chorobę alkoholową matki dziecko ma zanik nerwu wzrokowego, słabo widzi, jest drobniutkie. Ani nikt nie odwiedza.

– Nie możemy pokazać w gazecie zdjęcia kilkuletnich bliźniaków, które są tutaj od niedawna, ponieważ trwa ustanowienie opieki prawnej (zgodę na publikację wyraża rodzic lub opiekun prawny). Te dzieci nie wiedzą czy wrócą do taty, czy pójdą do innego domu. Mama rodzinę porzuciła, a dzieci zostały odebrane za przemoc, zaniedbania i zachowania o charakterze seksualnym Były świadkami scen erotycznych, o czym opowiadają i pokazują innym dzieciom, jak to się odbywało. Z takim problemami też musimy sobie radzić i starać się chronić pozostałe dzieci… Ojciec rodzeństwo odwiedza. Mamy teraz w pogotowiu o jedno dziecko więcej. Nie chcieliśmy rozdzielać bliźniaków, a nie było ich gdzie umieścić, dlatego zgodziliśmy się je przyjąć. Są bardzo nieokiełznane, będą dalej badane, bo pewne zachowania są zastanawiające, ale trudno się dziwić…

W pogotowiu jest jeszcze jeden upośledzony chłopczyk, którego zdjęcia także nie możemy publikować.

Była raz dziewczynka, którą rehabilitowali, zastanawiali się nad adopcją, ale ostatecznie oddali ją do wspaniałych ludzi. Do dziś mają z nimi kontakt.

Rodzina Matusiaków z synami

Rodzina Matusiaków z synami – Pogotowie rodzinne w Mosinie

Jaki stosunek do zawodu rodziców mają dorastający teraz synowie?

– Jest dobrze, z tym, że są coraz starsi i doskwiera im ciasnota mieszkania. Pokój dzielą z Marzeną. Mamy razem siedmioro dzieci, czwórkę w pogotowiu i trójkę naszych. Z małymi, chorymi dziećmi jest dużo pracy. Jak wytrzymuje to mama?

– Wytrzymuję, ale są okresy ciężkie, kiedy się trochę łamię, odpowiada Pani Arleta. – Jednak na depresje nie mam czasu, śmieje się. – Jestem w takim kołowrocie i pędzie, przyzwyczaiłam się już do takiego życia. Mieliśmy panią, którą zatrudniliśmy do pomocy, niestety nie wytrzymała… Pomaga nam moja mama, która jest babcią przyszywaną. Dzieci ją uwielbiają, ona je karmi, rozpieszcza, wychodzi na spacery.

Nie widać tutaj smutnych dzieci – wszystkie szaleją i bawią się w najlepsze.

– Bywają smutne, ale krótko po umieszczeniu, wyjaśnia p. Krzysztof. – Tutaj jest młyn i to jest dla nich dobre. Nasza córka ma energię, którą przekazuje dzieciom, synowie także, my również i nawet, jeśli dziecko jest smutne, szybko wchodzi w nasz rytm. Zadaniem naszym jest nadrabianie tych wszystkich braków i my to robimy. Uważamy też, że każde dziecko posiada jakiś talent i trzeba ten talent w nim rozwijać. Staramy się szukać tych talentów już u maluchów.

Jak to jest wychowywać nie swoje dziecko?

– Tak samo jak swoje, odpowiadają. – Nie mieliśmy żadnych oporów, naprawdę, wręcz przeciwnie. – Nigdy nie miałam żadnych blokad przed obcymi dziećmi, dostawałam dziecko ze szpitala, obce, malutkie i kochałam je tak jak swoje, mówi pani Arleta.

Pan Krzysztof pracuje w Policji, studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną, ma też wykształcenie pedagogiczne, pracował jako nauczyciel. Lubi pracę z dziećmi. Przygląda się różnym sytuacjom związanym z adopcją, domami dziecka, rodzinami zastępczymi w naszym kraju. Problemy te uważa za tematy głębokie, którym warto się poświęcić. Oboje z żoną boleją nad tym, że dzieciom nie można szybciej znaleźć domu, że sądy odwlekają sprawy i dzieci muszą przebywać w pogotowiu zbyt długo, w niepewności i zawieszeniu.

W roli rodziców dużej rodziny czują się doskonale:

– W tym się spełniamy, ta rola nam pasuje, jeżeli będziemy mieli warunki rozwiniemy się. Wiemy jak to robić, mamy wzorce i ideały, które możemy przekazywać tym dzieciom. Możemy poświęcić im swój czas.

W dzisiejszych czasach to znamienne…

Czasem spotykają się z opinią ludzi, że robią to dla pieniędzy. Pan Krzysztof uśmiecha się wtedy w myślach, wiedząc w jak wielkim są błędzie.

– Ludzie zapominają o tym, że jest to praca przez 24 godziny, siedem dni w tygodniu, cały rok. Bez przerwy. Od 9 lat poświęcamy swój czas, dom, życie, znajomych. Ile żona zarabia? 3 zł na godzinę, odpowiadam, i dodaję: Ciągle brakuje rodzin zastępczych, może chcecie zostać? Zapraszamy na praktyki. Oczywiście państwo pomaga rodzinom zastępczym i na utrzymanie dziecka rodzinie przeznacza miesięcznie 1000 zł (dom dziecka za to samo dziecko otrzymuje 3000). Na dziecko z orzeczeniem o niepełnosprawności przysługuje 200 zł więcej.

Trzeba jednak pamiętać, że są to pieniądze na jedzenie, utrzymanie, leczenie, na wszystko.

—————————————————————————————————————

Na zakończenie wizyty dzieci zaśpiewały piękną piosenkę do podkładu muzycznego z komórki taty…

W przedpokoju wyciągnęło się do mnie kilka par rączek, drobne paluszki szybko pozapinały mi wszystkie guziki płaszcza, próbując dosunąć suwak zamka pod szyją, ale nie sięgnęły. Czyjaś mała rączka poprawiła mi szalik…

E.B.

Pogotowie Rodzinne im. Janusza Korczaka

Arleta i Krzysztof Matusiak, tel. 512 606 600, tel. 512 606 607, e-mail: naszepogotowie@wp.pl

Apel do Czytelników!

Może znajdzie się ktoś, kto ma duży dom? W zamian za to rodzina Matusiaków oferuje pomoc i opiekę, albo zamieszkanie w ich mniejszym mieszkaniu.

Chyba, żeby ktoś chciał zostać dziadkiem zastępczym czy babcią… Ale pan Krzysztof zaznacza:

– Dzieci wypełnią każdą pustą i cichą przestrzeń, są jak woda, wpłyną w każdy wolny obszar, który znajdą na swojej drodze…

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Wasze komentarze (2)

  • szkoda
    piątek, 7 mar, 2014, 7:42:59 |

    szkoda mi tej dziewczynki

  • Jb
    poniedziałek, 11 gru, 2017, 8:15:54 |

    To takie piekne czemu ludzie mysla tylko o sobie a nie o tym zeby to zycie przezyc tak ze gdy zchodzac z tego swiata mieli by pewnosc ze pomogli I dali z siebie ile mogli.

Skomentuj