Rocznica zatonięcia promu samochodowo-kolejowego Jan Heweliusz
Heweliusz od początku był pechową jednostką. Miał kilka kolizji z kutrami rybackimi, dwukrotnie prawie przewracał się w porcie, pożar w ładowni, gdy zapaliła się ciężarówka. Po pożarze przeprowadzono remont, spalony pokład zalano… betonem, co znacznie obniżyło stateczność.
Jan Heweliusz
Był to prom typu ro-ro, zbudowany w 1977 r., pływał w Polskich Liniach Oceanicznych. Jednostka miała 125 metrów długości, mogła przewieźć jednorazowo 18 ciężarówek, 30 naczep i 36 wagonów kolejowych.
13 stycznia 1993 roku prom „Jan Heweliusz” wyruszył w ostatni rejs z kilkugodzinnym opóźnieniem – przyczyna to naprawa we własnym zakresie fury na rufie, która się nie domykała. Kapitan z 13-letnim stażem kapitańskim – to już coś.
Pierwszy błąd to wybranie trasy krótszej, która nie osłaniała promu przed wiatrem, drugi to pozostawienie na mostku oficera z małą praktyką morską, potem nastąpiły następne.
Po trzeciej w nocy, na wiatromierzu zabrakło skali, kapitan pojawił się na mostku, kierując statek tak, aby był osłonięty od szalejącego wiatru.
Trzeci błąd – załoga nieodpowiednio posłużyła się systemem przechyłowym promu, ten umożliwia zmniejszenie przechyłów. Gdy huragan na chwilę ustał, prom ustawił się burtą w stronę fal i zaczął się przechylać. Parę minut po czwartej okazało się, że przechyłu nie uda się wyrównać. O 04:30 kapitan wydaje polecenie opuszczenia statku. W eter poszedł sygnał SOS, a dziesięć minut później przechył wynosił 70 stopni.
Tak duży przechył plus morderczy wiatr, uniemożliwiły opuszczenie szalup, udało się rzucić na wodę kilka tratew ratunkowych, zapomniano wydać polecenia wydania kombinezonów ratunkowych, które zapobiegają hipotermii – stąd nikt z pasażerów nie uratował się.
Dziesięć minut przed szóstą prom przewrócił się. Do akcji przystępują jednostki ratownicze i helikopter. Gdy helikopter rzucił linkę ratowniczą na tratwę, ta zahaczyła o nią, tratwa zrobiła to, co przed chwilą Heweliusz. Trzech rozbitków na stałe zostaje w przewróconej tratwie, dwójka wyskakuje, za chwilę umrą w lodowatej wodzie.
Z promu ratuje się zaledwie 9 osób, 55 umiera głównie z powodu hipotermii. O godzinie 11 wystającą stępkę promu pochłania morze. Prom zatonął u wybrzeży Rugi, do dziś leży tam na lewej burcie.
Izby Morskie Szczecin, a potem Gdynia przez 6 lat nie potrafiły rozwikłać jednoznacznie przyczyn zatonięcia Heweliusza. W 1999 wydano orzeczenie: „Prom nie był zdatny do żeglugi” – nie ustalając odpowiedzialności. Wytyka się błędy armatora, skupiając się na osobie kapitana:
- opuszczenie portu przy nie domykających się wrotach na rufie,
- złe zamocowanie ładunku,
- nieodpowiedni wybór trasy,
- włączenie sterów strumieniowych w czasie sztormu, posługiwanie się sterami strumieniowymi podczas sztormu
- opóźnienie decyzji o zmianie kursu, zbyt późną decyzję,
- nie podanie pozycji statku po sygnale SOS.
Tu należy zaznaczyć, że kapitan zginął w katastrofie, dlatego nie było mowy o obronie.
Skierowanie przez rodziny spraw do Strasburga pokazuje, że sprawy w Polsce były prowadzone w sposób nierzetelny. Przyznał im rację i stwierdził, że prowadzone w Polsce procesy nie były rzetelne. Strasburg nakazuje wypłatę rodzinom odszkodowania w wysokości 4600 euro.