Salon VW Berdychowski Łukasz Grabowski radny w sejmiku woj. wielkopolskiego Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wielkanoc w Starym Browarze w Poznaniu - złap zająca w apce
Marta Mrowińska | środa, 3 sie, 2016 | komentarze 3

Szeroko na Wąskiej 2016

Miłość, plastelina i koronki, czyli przepis na życie w luksusie (o „Szeroko na Wąskiej” przez pryzmat ludzi i ich historii).

W niedzielę, 31 lipca b.r., ulica Wąska w Mosinie zdawała się nie mieć granic. Pomieściła ponad sześćdziesiąt stoisk, a z nimi około stu pięćdziesięciu wystawców – ludzi z pasją, realizujących swoje zamiłowania artystyczne, a do tego wszystkich zwiedzających przybyłych na wydarzenie.

Szeroko na Wąskiej

Podczas kilku godzin można było oglądać dzieła malowane na płótnie, desce, piórach, a nawet wodzie, podziwiać hafty, koronki, biżuterię, prace wykonane techniką decoupage. Miłośnicy historii mogli spotkać pasjonatów czasów „Trylogii” i Henryka Sienkiewicza, a także obejrzeć kolekcje monet, pocztówek i starych fotografii. Wszędzie królowały barwne parasole – temat wiodący imprezy. Wykonane były ze zdjęć, papieru, kawałków materiału, koronki a nawet – liści, gałązek i kwiatów. Wiele ciekawostek działo się także na scenie – odbywały się tam występy, koncerty, prezentacje.

Szeroko na Wąskiej 2016

Szeroko na Wąskiej 2016

Niepowtarzalny klimat tego wydarzenia to jednak przede wszystkim ludzie. Pasjonaci tworzący dla przyjemności lub też ci, którzy z tej pasji uczynili swój zawód, amatorzy i profesjonaliści. Wszystkich łączy jedno: miłość do sztuki i pasja życia – we wszelkich jego przejawach. Sztuka tworzenia to bowiem nie tylko malowanie, haftowanie czy lepienie, lecz także – a może przede wszystkim – kreowanie swojego życia, nadawanie mu kierunku, w jakim chcemy dążyć. Radość tworzenia przekłada się wówczas na wszystkie płaszczyzny, nadaje życiu smak i barwę. W niedzielę na Wąskiej spotkać można było takich właśnie ludzi. Kilkoro z nich opowiedziało część swojej historii.

Plastelinowe „resoraki” i zielone smoki (Remigiusz Roszak – Krosno)

M.M.: Skąd się wzięła pasja tworzenia modeli z plasteliny?

R.R.: Od dzieciństwa – robiłem sobie wówczas różne przedmioty do zabawy; z czasem te modele stawały się bardziej złożone, miały coraz więcej szczegółów – poznawałem bowiem dodatkowe elementy w każdym z nich. Do dziś interesuje mnie technika i moje modele są coraz bardziej skomplikowane. Sam też wypracowałem sobie technikę ich tworzenia.

Remigiusz Roszak - Krosno - plastelina, modelina

Remigiusz Roszak – Krosno – plastelina, modelina

M.M.: Skąd pomysł, żeby to była właśnie modelina, plastelina a nie inny materiał?

R.R.: Na początku lepiłem tylko z plasteliny, ponieważ jest to materiał, z którym pracuje się szybko. Modelina jest bardziej wymagającym tworzywem. Początkowo jest bardzo miękka, ale potem trzeba model utrwalić – wypalić czy wysuszyć – a różnie to wychodzi, bo często zawiera on bardzo małe elementy, które się kruszą. Z plasteliny jest szybciej, ale nie jest odporna na wysokie temperatury – teraz jest około 30 stopni i już zrobiła się miękka – ale jeszcze wytrzyma :)

M.M.: Jak powstaje taki model, od czego Pan zaczyna, jak to wygląda po kolei?

R.R.: Różnie, to zależy od modelu. Pojazdy z reguły powstają tak samo, jak prawdziwe – zaczynam od podwozia i po kolei montowane są dalsze elementy. Każdy szczegół jest zaprojektowany, wykonany i zamontowany przeze mnie, nie używam gotowych szablonów. Wcześniej, zanim wykonam jakiś model z modeliny, wykonuję taki szybki z plasteliny, który nie ma jeszcze szczegółów, ale daje odwzorowanie wymiarów, proporcji. Dodam, że nie są to modele odwzorowujące dokładnie skalę, to jest po prostu moja wizja tego, co tworzę. Staram się co prawda, żeby były odtworzone jak najbardziej dokładnie, ale nie są to modele w oparciu o rysunki techniczne – taki model buduje się około roku, a mój powstaje około dziesięciu – dwunastu godzin. Jest to też szybka metoda tworzenia dla dzieci – w krótkim czasie powstaje dla nich zabawka, w przypadku jej zniszczenia można też szybko zbudować kolejny model.

samochody - resoraki z modeliny, plasteliny

prace Pana Remigiusza – samochody – resoraki z modeliny, plasteliny

M.M.: Widzę tutaj głównie pojazdy – czy tworzy Pan też inne przedmioty?

R.R.: Tak, czasami prowadzę zajęcia dla dzieci i robimy różne bajkowe postacie, smoki, proste figurki, składające się z kilku elementów, tak, żeby dzieci mogły swoją pracę wykonać samodzielnie. Plastelina jest tworzywem, z którym dzieci chętnie i z radością pracują.

M.M.: A używa Pan jakichś narzędzi?

R.R.: Wszystkich przedmiotów, które mogą się przydać – wykorzystuję np. wałek do ciasta, obcinam kawałki masy nożem kuchennym, przydają się narzędzia typu pilnik do paznokci, długopis i jego elementy, słowem – wszystko, co akurat mam pod ręką.

M.M.: Wspomniał Pan o zajęciach dla dzieci – czy można Pana spotkać w jakichś konkretnych miejscach?

R.R.: Aktualnie nie, ale niekiedy na tego typu imprezach rozstawiam stoisko, gdzie rozłożona jest plastelina i wówczas każdy może podejść, spróbować swoich sił. W razie czego zawsze chętnie pomogę.

M.M.: A czy można gdzieś oglądać Pana prace?

R.R.: Nie, obecnie mam je w domu. Kiedyś pod rondem Kaponiera istniało muzeum motoryzacji i tam była moja witrynka z modelami. Teraz muzeum już tam nie funkcjonuje i modele wróciły z powrotem do mnie.

M.M.: Gdybym nie przeczytała, że to są modele z plasteliny, myślałabym, że to przedmioty wykonane z innego materiału.

R.R.: Tak, można pomyśleć, że ktoś sobie „resoraki” postawił – dlatego widnieje kartka, żeby ciągle tego nie objaśniać. Dla mnie tworzenie tych modeli to jest coś innego, niż zwykłe, codzienne zajęcia; kiedy tylko mam czas i możliwość, zawsze sobie coś robię – zwłaszcza zimową porą, bo czasu wtedy więcej. Musi być też natchnienie, odpowiedni moment. Nieraz jest tak, że jakiś malutki znaczek robię dziesięć razy i za każdym razem uważam, że jest zły, a potem, następnego dnia, robię go i wychodzi od razu. Nic na siłę – na wszystko musi nadejść odpowiednia chwila.

M.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Stare deski, kamienie i pierzaste wiatraki (Beata Gendosz – Pobiedziska)

Pani Beata maluje od sześciu lat. Wcześniej były to prace wykonywane metodą decoupage’u, ale któregoś razu mąż zaproponował, że może by spróbowała namalować coś sama, stworzyć od początku? Na imieniny poprosiła o sztalugę, farby i płótna. Tak się zaczęło.

Beata Gendosz - stoisko

Beata Gendosz – stoisko

Początki były różne. Pierwsze obrazy wylądowały w szufladzie, niektórych do dzisiaj nie pokazuje nikomu. Ale z czasem pojawiało się coraz więcej pomysłów, inspiracji, tworzenia i zadowolenia z tego, co stworzyła. Na stoisku przeważały obrazy malowane na desce. Większość z nich to akryl, ale można było zobaczyć też obrazy malowane farbami olejnymi. Pani Beata przyznaje, że lubi malować akrylem – farba szybko schnie, jest lekka i łatwo się jej używa. Nie ukrywa swojego zamiłowania również do farb olejnych – jak twierdzi, jest to zupełnie inna technika malowania, do obrazu można podchodzić tygodniami i wciąż go udoskonalać, poprawiać, nanosić nowe elementy.

Beata Gendosz - prace

Beata Gendosz – prace

Dlaczego maluje właśnie na desce? Pani Beata odpowiada, że na płótnie powstaje wiele obrazów – ona też takie tworzy. Deska natomiast ma swoją specyfikę, szczególnie ta stara (najstarszy na wystawie obraz powstał na ponad 120-letniej desce pochodzącej ze starej stodoły). Stare deski są wdzięcznym materiałem – są suche, bez korników, farba łatwo się wchłania. Ale jest jeszcze jedna, ważniejsza rzecz – deski mają swoją przeszłość, dużo już przeżyły, jest w nich zawarta historia. Kiedy pani Beata bierze do ręki kawałek drewna, musi go najpierw dotknąć, pogłaskać, obejrzeć. To jest jak specyficzny rodzaj komunikacji – nie na każdej desce można namalować wszystko. Pani Beata zawsze wie, co na danej desce powstanie. I maluje – konie, pejzaże, portrety dzieci, akty. Tematów jest wiele, przeważają zwierzęta i sielskie, wiejskie klimaty. Ważne, by obraz miał jak najwięcej szczegółów, pani Beata nie lubi rozmytych, nieodgadnionych plam, jej dzieła muszą być jak najbardziej precyzyjne.

To zamiłowanie do precyzji i dokładności wykorzystuje doskonale malując na… ptasich piórach. Powstają na nich rozmaite dzieła: ptaki, ale także – wiatraki, młyny – duże obiekty, przedmioty utrwalone na miniaturowej, wątłej płaszczyźnie ptasiego piórka. Pani Beata zdradza, że zainspirowała ją koleżanka, która maluje na liściach – pomyślała zatem, że można spróbować malować na czymś innym, równie małym i kruchym. I tak zaczęły powstawać pierzaste dzieła.

Beata Gendosz - prace

Beata Gendosz – prace (ptasie pióra)

Maluje na płótnie, desce, piórach, ale także na kamieniu, muszlach, powstają również ciekawe połączenia i kompozycje z tych elementów. W swoim dorobku ma również ikony. To zupełnie inna, nie dająca się z niczym porównać dziedzina. Ikona wymaga skupienia, pochylenia się nad nią, zamyślenia i tworzenia nie według własnej wizji, ale pewnego kanonu.

Artystka planuje rozwijać swoją działalność – w Poznaniu powstanie już wkrótce sklep i pracownia. Dzięki temu będzie mogła poświęcić więcej czasu na tworzenie, znajdzie się również odpowiednie miejsce – do tej pory pani Beata tworzy w domu, kiedy trzeba – składa płótna, deski, farby i nakrywa stół na przyjęcie gości. Posiadanie własnej pracowni to kolejny krok do spełniania swoich artystycznych marzeń.

Filcowe kolczyki i miłość do irlandzkiej koronki (Maria Drozdowski – Stęszew)

M.M.: Chciałabym, żeby Pani opowiedziała trochę o tym, co Pani robi, czym się Pani zajmuje – o swojej twórczości.

M.D.: Zajmuję się przede wszystkim filcowaniem, to znaczy wyrabianiem z wełny czesankowej czegoś, co nadaje się do noszenia: może to być biżuteria, części garderoby, kapelusze, szale. Poza tym wykonuję masę innych rzeczy: teraz zajmuję się koronką irlandzką, która zawładnęła mną całkowicie! Mój mąż natomiast robi srebrną biżuterię, a ja na kiermaszach zawsze jestem przedstawicielką nas obojga.

Maria Drozdowski - stoisko

Maria Drozdowski – stoisko

M.M.: Proszę powiedzieć, co to jest koronka irlandzka?

M.D.: Dla mnie jest to niesamowita koronka. Kiedyś przyjechała do nas znajoma koleżanki – nasza znajoma z facebooka – na dwa tygodnie i zaczęła nas uczyć. To jest koronka robiona na szydełku, ale bardzo cienką nitką. Różnica polega na tym, że robi się każdy element osobno. Jak się już je skompletuje, dopiero na wykroju łączy się poszczególne części. I w przeciwieństwie do zwykłej koronki, gdzie każdy rząd może być taki sam (jak na przykład w przypadku serwetki) – tam każdy element bywa zupełnie inny, a potem, gdy są łączone, wygląda to genialnie. Robi sie to cienką nitką, taką do szycia na maszynie – efekt jest niesamowity. Jak zobaczyłam tę koronkę pierwszy raz w internecie – od razu się zakochałam.

M.M.: Wydaje się to trudniejsze niż tworzenie zwykłej koronki.

M.D.: Okazuje się, że nie. Z koleżankami już po dwóch, trzech dniach wiedziałyśmy, o co chodzi i teraz nawet, jak coś widzimy – na przykład naturalny listek – to potrafimy zrobić go z koronki tak, by był podobny do prawdziwego. Niesamowite to jest, przepiękne. A ta koronka ma w ogóle ciekawą historię: kiedy w Irlandii była bieda (w XIX wieku – przyp. red.) całe rodziny zajmowały się robieniem koronek: mężczyźni, kobiety, wszyscy, ale każdy się specjalizował, na przykład jedna osoba robiła listki, druga jakieś gałązki, trzecia – kwiatki. I te elementy potem były sprzedawane osobom, które to wszystko łączyły i sprzedawały dalej bardzo bogatym ludziom. Z tego się robiło całe suknie, wstawki, gorseciki itp. W ten sposób te rodziny zarabiały i przez tę wielką biedę mogły przejść jakoś bez bólu.

M.M.: A mogłaby Pani powiedzieć coś o początkach swoich pasji  – czy to jest tak, że tworzy Pani „od zawsze”?

M.D.: Tak. Od zawsze. Od dziecka byłam kreatywna przede wszystkim manualnie i to mam chyba po tacie, bo tata pięknie rysował, malował, pisał i obie z siostrą nas trochę wspomagał. Bardzo chciałam iść do liceum plastycznego, ale w tamtym czasie nie miałam szans :) Mimo wszystko jednak zawsze coś robiłam – kiedyś malowałam dużo na jedwabiu, filcuję – robię prawie wszystko, co mi się podoba i zwykle uczę sie tego sama. Biżuterię też potrafię zrobić, bo mąż mnie nauczył, tak, że potrafię i lutować, i polerować – od początku do końca. Są rzeczy, które noszę i zrobiłam je sobie sama.

M.M.: Jest Pani niesamowicie utalentowana, chyba rzadko się zdarza, że jedna osoba potrafi tak wiele w różnych dziedzinach artystycznych.

M.D.: Ja chyba po prostu mam czas na to wszystko – w tej chwili nie pracuję, tylko pomagam trochę mężowi. Myślę, że gdybym pracowała osiem godzin dziennie albo trochę więcej, to nie miałabym tyle czasu, a teraz po prostu mogę oddać się temu, co lubię. Bardzo wspiera mnie mój mąż, dokumentuje wszystko, co robię i  jeszcze mnie dopinguje. Próbuję wielu rzeczy. Mam koleżanki, które przeszły na emeryturę i powiedziały, że umrą z nudów – ja po prostu nie wiem, co to nuda. To jest kwestia własnego pomysłu na wykorzystanie czasu.

M.M.: Ktoś, kto ma pasję, nigdy się nie nudzi.

M.D.: Dokładnie.

M.M.: Jesteście Państwo z mężem dwoma artystycznymi duszami.

M.D.: Z mężem poznaliśmy się w czasach, kiedy on chodził jeszcze do liceum plastycznego, a ja do normalnego liceum – poznaliśmy się przez moją siostrę, która też chodziła do „plastyka”. Po dwudziestu pięciu latach spotkaliśmy się ponownie – tym razem już na zawsze. Mamy bardzo dużo wspólnego, mój mąż jak widzi, że coś robię to obserwuje i stara się usprawnić mi pracę – robi mi wszelkiego rodzaju narzędzia, ułatwienia, zatem mam luksus. Bo to jest luksus mieć czas i jeszcze kogoś, kto mi pomaga w tym, co robię.

M.M.: I robić to, co się kocha.

M.D.: Tak. To jest najważniejsze.

M.M.: Wspomniała Pani, że mąż dokumentuje to, co Pani robi – czy można gdzieś oglądać Pani prace?

M.D.: Mam swoją stronę internetową; nie ma na niej wszystkiego, ale można obejrzeć sporo moich prac – to taki przegląd rzeczy, które robię.

M.M.: Dziękuję za rozmowę i życzę dalszego realizowania swoich pasji.

Żółty kot na poduszce, czyli własne projekty w mieszkaniu (Biza Design – Paula Bilska, Katarzyna Załęska – Mosina, Poznań)

Skończyły architekturę wnętrz. Projektują – łazienki, pokoje, biura, całe domy. Ale nie tylko – na stoisku prezentują się bowiem poduszki z motywami zwierząt, owoców, geometrycznymi wzorami. Dziewczyny przyznają, że inspiracją do stworzenia tego typu działalności była potrzeba skomponowania dodatków, które pasowałyby do zaprojektowanego wcześniej przez nie wnętrza. A takich brakowało na rynku. Wobec tego zaczęły same tworzyć rysunki i wzory, następnie nanosić je na materiał, kubek czy inny przedmiot. Tak powstają niepowtarzalne dodatki, a trzeba przyznać, że posiadanie we własnym domu czy biurze drobiazgów, których nie można kupić w żadnym sklepie to dość przyjemna wizja. W ten sposób także każdy może uwiecznić swoje dzieło, przekazując do wykonania artystkom własny projekt. Brzmi zachęcająco? Na pewno warto spróbować.

Biza Design - stoisko

Biza Design – stoisko (poduszki z motywami zwierząt, owoców)

stoisko Biza Design

stoisko Biza Design

„Szeroko na Wąskiej” już za nami. Uliczka na powrót stała się cicha, przez niektórych zapewne nie odwiedzana. Jednakże dzięki temu wydarzeniu nie da o sobie zapomnieć. Przybywający co roku na Wąską ludzie i ich historie nieustannie inspirują, zachęcają, by wyjść poza własne bariery, mieć odwagę podążać za marzeniami, realizować własne pasje, rozwijać talenty. Kochać to, co się robi i życie w każdym jego przejawie. I wcale nie potrzeba wiele, by zacząć – może na początek po prostu kupić paczkę plasteliny, otrzepać z kurzu kamień czy wziąć do ręki szydełko? Wszak to luksus móc robić to, co się kocha – a jest on w zasięgu każdego z nas.

Marta Mrowińska

Wasze komentarze (3)

  • .::Latający Holender::.
    środa, 3 sie, 2016, 13:28:16 |

    Ciekawa relacja. Pozdrawiam

  • Ola
    czwartek, 4 sie, 2016, 23:10:54 |

    Super pomysł!

  • AGA
    niedziela, 7 sie, 2016, 21:56:43 |

    Inspirujące!

Skomentuj