Marta Mrowińska | sobota, 10 cze, 2017 | 1 Komentarz

„To ta dziewczyna mnie uwiodła” – o miłości i pasji na całe życie

Każdego roku Rada Miejska przyznaje Medale Rzeczypospolitej Mosińskiej – jest to najwyższe wyróżnienie i uhonorowanie osób za utożsamianie, umiłowanie i rozsławianie Ziemi Mosińskiej. W tym roku, na wniosek Kapituły Medalu, wyróżnienie to zostało przyznane pani Aleksandrze Pruchniewskiej (a także Mosińskiemu Chórowi Kościelnemu pod wezwaniem Świętej Cecylii, o czym będziemy również pisać). Dziś rozmawiamy z panią Aleksandrą.


M.M.: Przez wiele lat była Pani dyrektorem Mosińskiej Biblioteki Publicznej. Jak wyglądała Pani droga zawodowa?
Zaczęłam pracować mając szesnaście lat. Chodziłam wcześniej do liceum ogólnokształcącego, ale wskutek choroby nie skończyłam tej szkoły. Pewnego dnia poszłam z mamą jak zwykle do biblioteki (pani Ola od dzieciństwa była związana z biblioteką, zamiłowanie do książek przekazała jej mama – przyp. red.) i okazało się, że jest tam dla mnie praca – bardzo się ucieszyłam, to było coś, co mogłam sobie tylko wymarzyć. Pamiętam, że mój tata, który był malarzem, wymalował wtedy bibliotekę na seledynowy kolor – i tak zaczęła się moja praca. Biblioteka była jednym pomieszczeniem, z oliwioną podłogą (do dziś pamiętam jej zapach!), regały odgrodzone od czytelnika ruchomą barierką, ubogi księgozbiór. Dopiero, kiedy przenieśliśmy się na ulicę Dworcową, księgozbiór zaczął się rozrastać. Potem potworzyliśmy filie biblioteczne w gminie. Po jakimś czasie zostałam najpierw kierownikiem, a potem dyrektorem biblioteki. W międzyczasie skończyłam szkołę średnią, studium bibliotekarskie i studia. I tak przyrosłam do książki i tego środowiska – przepracowałam w bibliotekarstwie pięćdziesiąt jeden lat.

M.M.: Przez tyle lat widziała Pani, jak zmienia się biblioteka i jej czytelnicy.
Dawniej książki były owijane w szary papier, na grzbietach pisało się tytuły tuszem. Teraz książka przemawia swoją okładką, kolorami, formą. Przedtem wszystko było szare, ale mimo to ludzie chętnie czytali książki. Jeśli chodzi o czytelników, to był taki moment na przełomie lat sześćdziesiątych – siedemdziesiątych, że ludzie zachłysnęli się telewizją – ale na krótko, szybko czytelników znów zaczęło przybywać. Zauważyłam też, jak przez lata zmieniał się odbiór czytelników – rodzice przyprowadzali swoje dzieci i podsuwali im lekturę, którą oni sami czytali w młodości. Jednak młody czytelnik szuka już czegoś innego, przed laty inny był odbiór literatury niż teraz.

p. Aleksandra podczas „Szeroko na Wąskiej” (fot. MOK)

M.M.: Dzisiaj ludzie często zmieniają pracę. Pani przepracowała tyle lat w jednym miejscu – co było główną przyczyną tej fascynacji?
Spotkanie z czytelnikiem i książką. Z jednej strony miałam książkę, którą kocham i bez której nie wyobrażam sobie życia. A z drugiej strony był czytelnik, który oddając książkę dzielił się swoimi spostrzeżeniami, radził się, pytał – to mi dawało satysfakcję, że znając księgozbiór mogłam polecić odpowiednią lekturę.
W bibliotece robiliśmy wystawy, prelekcje, spotkania z ciekawymi ludźmi. Pamiętam, jak na początku swojej pracy zrobiłam spotkanie z Arkadym Fiedlerem, który wysiadając na dworcu w Mosinie – a wtedy dużo ludzi przyjechało pociągiem z pracy – krzyczał: „To jest ta dziewczyna, co mnie uwiodła i musiałem tu przyjechać!”. Byłam wtedy bardzo młodą kobietą i mocno się zawstydziłam. Poznawałam też czytelników i ich zainteresowania, organizowałam im wystawy – ludzie tworzyli różne ciekawe rzeczy, mieli swoje zainteresowania i chciałam to wyeksponować. Poza tym odbywały się liczne spotkania autorskie, lekcje biblioteczne. Największa tez była satysfakcja, że czytelnicy przyprowadzali po latach swoje dzieci, kolejne pokolenia wyrastały na moich oczach.
Pamiętam też wystawę książek wydanych w druku brajlowskim, z przyrządami, które służą do tworzenia tego pisma. Zorganizowałam też pierwszą wystawę mężowi – „Od denara do złotówki”. Z Konina wypożyczyliśmy kiedyś wystawę o tym, jak powstają odkrywki – cieszyła się ona ogromnym powodzeniem. Ciekawa była też wystawa o życiu pszczół i ich roli w środowisku. W bibliotece miały zatem miejsce różne ciekawe wydarzenia, nie tylko związane z książką.
Przez cały czas zbierałam i gromadziłam też różne dokumenty, druki – jakiś czas ukazywała się na przykład jednodniówka mosińska; zgromadzone są również gadżety, przedmioty – na przykład rzeźby pana Romana Czeskiego. Jeśli ktoś przychodził do biblioteki i zbierał materiał do pisania pracy magisterskiej, również zwykle prosiłam o egzemplarz – często temat był związany z Mosina, ale także dlatego, że dotyczyło to naszych mieszkańców.

M.M.: W bibliotece można zatem znaleźć sporo historii naszego regionu.
Tak – jest to z pewnością bogate źródło wiedzy i historii.

M.M.: Mieszka Pani w Mosinie od urodzenia. Co takiego jest w ziemi mosińskiej, że stała się ona Pani miejscem?
To, co przyciąga tutaj to z pewnością przyroda, okolice. Kiedyś było więcej ciszy, ale z mojego domu mam blisko i do Wielkopolskiego Parku Narodowego, i do Krajkowa, do pięknych, malowniczych terenów. Mieliśmy nawet możliwość zamieszkania w Poznaniu, jednak przyroda i urok małego miasta zatrzymały nas tutaj.

pani Aleksandra z mężem, Henrykiem Pruchniewskim (fot. MOK)

M.M.: Dużym rozdziałem w Pani życiu jest „Szeroko na Wąskiej”.
Przed laty dyrektor Mosińskiego Ośrodka Kultury zwrócił się do nas z mężem, czy nie chcielibyśmy wystawić swoich zbiorów podczas tej imprezy. Dla mojego męża była to prawdziwa gratka, a ponieważ zawsze mu towarzyszyłam w jego pasji, przez czternaście lat robiliśmy te wystawy razem. Często wystawiałam też swoje rzeczy: ekslibrisy, telegramy patriotyczne, karty pocztowe. Mąż pokazywał różne zbiory: naczynia wschodu, białą broń, odznaczenia wojskowe. W tym roku również będę na Wąskiej – będzie wystawa kołatek, wzbogacona o kolejną, olbrzymią, żeliwną kołatkę, którą kupiłam już po śmierci męża. Konsultowałam nawet ten zakup z synem; kiedy ją zobaczył, zadzwonił do mnie i powiedział: „Heniutek by ją wziął, bierzemy”.

M.M.: Medal Rzeczpospolitej Mosińskiej dwa lata temu otrzymał także Pani syn, Marek Pruchniewski.
Tak – wyróżnienie to przyznane zostaje zarówno osobom indywidualnym, jak i organizacjom. Ale jeszcze nie było sytuacji, żeby otrzymali je matka i syn. Dla mnie jest ono dużym zaszczytem; nie spodziewałam się tego, ale bardzo się cieszę.

M.M.: To pokazuje tylko, jak bardzo jako rodzina jesteście zakorzenieni w Ziemi Mosińskiej.
To naprawdę ogromne wyróżnienie i jestem bardzo wdzięczna. Muszę przy tej okazji dodać, że biblioteka nie wyglądałaby tak, jak wygląda teraz, gdyby nie personel – ja sama nie byłabym w stanie zrobić tylu rzeczy, wszystko to, co się działo, było dzięki pracy oddanego, zaangażowanego zespołu. Przekazałam bibliotekę w dobre ręce i do dziś wchodzę do niej jak do własnego domu, mamy ze sobą serdeczny, koleżeński kontakt.
Dodam, że nie zamierzam spocząć na laurach. Jak tylko pozwolą mi zdrowie i siły, w dalszym ciągu będę uczestniczyła w życiu społeczności mosińskiej. Praca w bibliotece to było całe moje życie – czego nie żałuję i nie zamieniłabym na żaden inny zawód.

M.M.: Myślę, że takiej refleksji życzyłby sobie każdy z nas kończąc swoją pracę zawodową. Serdecznie gratuluję wyróżnienia i życzę Pani dalszej realizacji tego, co jest pani pasją – z ogromnym pożytkiem dla Ziemi Mosińskiej.

(rozmawiała: Marta Mrowińska)

Wasze komentarze (1)

  • jaroslaw
    niedziela, 11 cze, 2017, 17:57:42 |

    PANI OLENKA BYLA,JEST I NAPEWNO BEDZIE WIELKIM CZLOWIEKIEM !!!!

Skomentuj