Kajakiem do Bałtyku, czyli szalona wyprawa dla małej Zosi
Pływanie kajakiem to wielka przyjemność i możliwość przeżycia niezapomnianej przygody. A wyprawa kajakiem nad Bałtyk? Brzmi jeszcze bardziej ciekawie. Jeżeli dodamy do tego cel, jakim jest pomoc choremu dziecku – wszystko składa się w historię, którą koniecznie musimy Wam opowiedzieć…
Rozmawiamy z Wojtkiem Piątkiem z gminy Mosina, który razem z Jackiem Furmańskim z Wrocławia pokonał trasę z Puszczykowa do Bałtyku, realizując szalony pomysł w szczytnym celu.
Wyprawa z misją
Wszystko zrodziło się w głowie Wojtka – podróżnika – amatora, z wielką ciekawością świata i pomysłami na spędzanie czasu w sposób nieszablonowy. Wojtek już wcześniej organizował różne wyprawy: pływanie po Piławie w okolicach Bornego Sulinowa, po jeziorach, zwiedzanie Chorwacji i jej nieznanych, dzikich zakątków… Były to jednak wyprawy robione tylko dla siebie, bez rozgłosu i celu innego jak tylko przeżycie wspaniałej przygody. Pewnego razu Wojtek wpadł na pomysł przepłynięcia kajakiem z Puszczykowa do Bałtyku. Trasa miała przebiegać przez Wartę, Odrę, Zalew Szczeciński i jak zawsze miała być kolejną przygodą. Ochotnicy powoli zaczęli jednak rezygnować – jedynym, który podjął wyzwanie, okazał się kolega Wojtka z Wrocławia, Jacek. I obaj nadali swojej przygodzie cel: płyniemy dla Zosi!
Kim jest Zosia?
Zosia jest dziesięcioletnią siostrzenicą Wojtka. Urodziła się z całkowitym obustronnym rozszczepem wargi, podniebienia i wyrostka zębodołowego. Jest po czterech operacjach, dwie jeszcze przed nią. Dwa lata temu zdiagnozowano u Zosi cukrzycę typu I insulinozależną. Mimo to Zosia jest dziewczynką pełną energii, o ogromnym harcie ducha, ciekawą świata i kreatywną. Jak zwykle w takich sytuacjach, leczenie wymaga dużych nakładów finansowych. Stąd Wojtek i Jacek wpadli na pomysł, by przy okazji swojej wyprawy powiedzieć ludziom o Zosi i w ten sposób trafić do osób, które będą chciały wspomóc jej leczenie.
Przygotowania do wyprawy
Jeśli chodzi o doświadczenie w pływaniu kajakiem, Jacek pływał trochę po jeziorze, Wojtek był na paru wyjazdach z kajakami. Reszta odbyła się spontanicznie: kupili dwa kajaki, wyposażenie, zaczęli poszukiwania sponsorów. I znaleźli: Pitbull dał im odzież, w Mosinie zaangażowało się też kilka firm: Smart GSM Marcin, Adrenalina Fitness, Piotr Piątek – finanse i ubezpieczenia, serwis blacharski Maciej Pawlak z Puszczykowa, a z Wrocławia klub Aura i restauracja Liberta, które dodatkowo wspomogły znacznie samą Zosię. Dzięki pomocy sponsorów mogli kupić część niezbędnego wyposażenia – w taką podróż musieli zabrać wszystko, co może przydać się na wodzie: noże, maczety, kuchenkę gazową, jedzenie…
Na trasie
Bywało różnie. Na śniadanie serwowali sobie płatki z jogurtem, potem porcję orzeszków, cały czas do picia wodę z magnezem… Często pomagali ludzie: pracownicy jednej ze stacji ORLEN, którzy zaopatrzyli ich w plastry, kanapki, herbatę; taksówkarz, który nie wziął pieniędzy za kurs, kiedy Jacek potrzebował pojechać do miasta po nowe buty; dziewczyna, która poczęstowała pączkami w cukierni… Spotkali się z wielką przychylnością wielu osób, choć nie brakło też trudnych doświadczeń. W Skwierzynie Wojtek wpadł do wody, kajak się zanurzył i mokre było dosłownie wszystko. A na dworze zimno: temperatury przy Warcie wynosiły 6 – 8 stopni, najgorzej było przy Odrze – tylko 4 stopnie w nocy i bardzo duża wilgotność powietrza. Warunki atmosferyczne były złe: zimno, silny wiatr, deszcz. Było ciężko. Poza tym strome brzegi, miejsca do cumowania nie przystosowane do kajaków… Musieli pokonywać wiele trudności.
Gdzie kajak nie może… tam nogi poniosą 🙂
Kajakami przepłynęli 353 km (około 5 – 7 godzin płynięcia dziennie)i zatrzymali się: pewnego razu będąc na środku rzeki nie byli w stanie dopłynąć do brzegu. Wiało już wtedy tak mocno, że jednego dnia dopłynęli z Obornik do Stobnicy robiąc tylko 18 km (najdłuższy dystans pokonany kajakiem to 55 km), bo tak silny był wiatr. Warta Przez cały czas płynięcia Wartą zawsze wiosłowali bez przerwy (a mówi się, że niby z prądem, to łatwiej?).
W Widuchowej mieli dzień przerwy – tam poznali małżeństwo, które zaprosiło ich na obiad, zawiozło do hotelu. Wówczas nastąpił zwrot akcji: zdecydowali, że dalej płynąć się nie da. Ale nie zamierzali się poddać. Zostawili kajaki i postanowili, że zakończą wyprawę na piechotę. Dla Zosi. I dla wszystkich ludzi, którzy od początku ich wspierali i tych, którzy dołączyli do akcji i kibicowali śledząc każdy ich dzień w internecie.
Udało się: przeszli 123 km: cztery dni solidnego marszu, zdartych butów, pełnych pęcherzy stóp, nieludzkiego zmęczenia, wyczerpania, spania na przystankach i Bóg wie, gdzie. Były i chwile, kiedy nie mieli po prostu siły, żeby iść dalej. Ale – jak mówi Wojtek – „myślę, że wtedy maszerowały już nasze głowy. Nogi puchły mi strasznie, paznokcie od małych palców wbijały mi się w większe… Ale był cel, który chcieliśmy osiągnąć”.
Będzie powtórka?
Cel osiągnęli: 353 km w osiem dni kajakami i 123 km w cztery dni marszem. Ale najważniejsze, że udało się w ten sposób pomóc Zosi. Cały czas znajdują się ludzie, którzy chcą ją wesprzeć, a o to przecież chodziło 🙂
„Jesteśmy pozytywnie nastawieni i chcemy nadal to robić, także dla innych dzieci – jeśli przy okazji naszych wypraw uda się komuś pomóc to tym bardziej będzie nas cieszyć” – mówi Wojtek. Jest przy tym szczęśliwy, że ma wyrozumiałą narzeczoną, która wspiera go w jego działaniach. Wsparcie bliskich jest niesamowicie ważne, wie o tym także Jacek, którego wspiera żona. Bez tego byłoby im o wiele trudniej. Błysk w oczach Wojtka i zapał, z jakim opowiada o swoich pomysłach pozwalają przypuszczać, że zrealizuje kolejne plany. I nie będzie trzeba długo czekać 🙂
P.S. Całą wyprawę można prześledzić na stronie: facebook.com/misjabaltyk. Są tam także informacje dotyczące Zosi i pomocy dla niej. Wciąż można wspierać tę dzielną dziewczynkę. Zapraszamy do kontaktu!
Tagi: Amatorskie Kroniki Sportowe, kajaki, sport, spływ kajakowy, turystyka
Wasze komentarze (1)
Serdecznie dziękuję za Wasz życzliwy artykuł i udostępnienie informacji o zbiórce:) Pozdrawiam serdecznie, mama Zosi.