Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Marta Mrowińska | wtorek, 13 cze, 2017 |

Po co nam apteka?

Każdy z nas – przynajmniej od czasu do czasu – udaje się do apteki. Kupujemy leki przepisane nam przez lekarza, ale także – coraz częściej – suplementy diety, odżywki i inne środki, które – w naszym przekonaniu – mają pomóc nam w zachowaniu zdrowia i dobrej kondycji. Jednocześnie na rynku farmaceutycznym wprowadzane są zmiany – dużo słyszymy o nich w mediach, ale w jaki sposób dotyczą nas, pacjentów? Wreszcie – czym apteka różni się od sklepu i na co możemy liczyć w tym miejscu? O tym wszystkim mówimy w rozmowie z Karoliną Czeską z Mosiny – technikiem farmaceutycznym.

Karolina jest młodą, energiczną kobietą, na co dzień pracującą w aptece (niedługo kończy dwuletni, obowiązkowy staż). Bardzo lubi swoją pracę, zarówno w kontakcie z pacjentami jak i w recepturze, przy wykonywaniu leków. Prywatnie – miłośniczka sportu, biegacz długodystansowy, przemierzający nie tylko równiny, ale też górskie szlaki.

M.M. Ostatnio głośno zrobiło się wokół zawodu technika farmaceutycznego. Mówi się o zmianach związanych z uprawnieniami techników farmaceutycznych. Czy możesz to skomentować?

K.C.: Zmianie ma ulec źródło wykazu substancji – do tej pory był to Urzędowy Wykaz Produktów Leczniczych, a po zmianach źródłem tym ma być Farmakopea Polska. Oznacza to między innymi, że technicy nie będą mogli wydawać niektórych produktów zawierających substancje silnie działające. Dążenie jest chyba takie, żeby to magister stał przy pierwszym stole i zajmował się pacjentem, a technik był raczej z tyłu. Ale moim zdaniem w praktyce i codziennej pracy różnice między technikiem a magistrem są tylko formalne. Czy zatem te zmiany mają sens? Nie wiem. Teraz też przecież jest tak, że technik nie może wydawać niektórych produktów. Dla mnie to takie zamieszanie o nic.

M.M.: Sejm przyjął nowelizację Prawa farmaceutycznego, która zmienia sposób funkcjonowania rynku aptecznego w Polsce. Co dla nas oznaczają zmiany w prawie farmaceutycznym?

K.C.: W praktyce niewiele się zmieniło mimo wielkiego szumu wokół. Zmiany są drobne. Na przykład, są takie substancje, które są dostępne bez recepty – chociażby kodeina w lekach na kaszel albo przeciwbólowych, lub dextrometorfan działający przeciwkaszlowo, lub pseudoefedryna, używana przy katarze. Substancje te w dużych ilościach mogą mieć działanie psychoaktywne, a są dostępne bez recepty w mniejszych ilościach. Dotychczas było tak, że możemy wydać z tą substancją jedno opakowanie jednemu pacjentowi. Od nowego roku weszła zmiana dotycząca maksymalnej ilości danej substancji, jaka może być w jednym opakowaniu. To jedna ze zmian. Tutaj podoba mi się to, że do apteki przychodzą także osoby uzależnione od różnych substancji i w tej chwili możemy zgodnie z prawem powiedzieć, że nie możemy wydać dużego opakowania, tylko małe (bez recepty).

Karolina Czeska

M.M.: A co z tematem, że w aptekach ma nie być niektórych kosmetyków itp. a w sklepach – leków?

K.C.: Dla mnie to był absurd. Są bowiem kosmetyki typowo apteczne, na przykład do skóry problemowej, dla małych dzieci, z innymi zasadami przechowywania i potrzebne jest, żeby były one w aptece. Chciałabym natomiast, żeby w sklepach nie można było kupić leków – według mnie to jest szkodliwe. Nie wiemy bowiem, w jakich warunkach jest przechowywany dany lek, poza tym sprzedawca nie może udzielić informacji na temat jego stosowania.

Uważam w ogóle, że rynek farmaceutyczny nie powinien podlegać zasadom wolnego rynku, konkurencji itp. Jest to specyficzna dziedzina. Powszechnie uważa się, że musi być tutaj wolny rynek, bo w przeciwnym razie będzie to ograniczeniem dla pacjenta. Z drugiej strony ludzie są kompletnie nieświadomi pewnych zagrożeń. Na przykład bardzo niebezpieczny jest zwykły apap – co prawda trudno go przedawkować, ale jak już się to zrobi, to konsekwencje mogą być przerażające, włączając przeszczep wątroby albo śmierć. Tymczasem wiele leków zawiera w swoim składzie paracetamol. Kiedy ktoś przychodzi do apteki i kupuje taki „paracetamolowy zestaw”, ostrzegam zazwyczaj, żeby nie brać tych leków jednocześnie, pytam, kto to będzie stosował, czy jest to dla jednej osoby itp. Mogę jakoś zareagować. A na stacji benzynowej nikt nic nie powie. Czasami okazuje się, że ktoś kupuje jakiś lek nieświadomie kompletnie na coś innego. Podczas rozmowy często się to weryfikuje – lek, po który dana osoba przyszła, byłby zupełnie nietrafiony. Ale taka pomoc jest możliwa tylko wtedy, gdy mam okazję do rozmowy. Tyle mogę zrobić. Owszem, głosy przemawiające za sprzedażą leków w sklepach czy na stacjach benzynowych uzasadniały to dostępnością leków np. w porze nocnej czy w małych miejscowościach, gdzie nie ma apteki. Ale mnie to nie przekonuje.

M.M.: Przyjęte przepisy wprowadzają między innymi rozwiązanie „apteka tylko dla aptekarza”. Co o tym sądzisz?

K.C.: Mnie to cieszy i wydaje mi się, że jest to krok w dobrym kierunku. Jak wspomniałam, uważam, że farmacja to nie jest obszar, który powinien podlegać prawom wolnego rynku. Apteka jest placówką ochrony zdrowia a nie biznesem. Często słyszany argument przeciwko temu rozwiązaniu jest taki, że w tzw. „sieciówkach” jest taniej a w indywidualnych aptekach ceny jeszcze bardziej wzrosną, jeśli zlikwiduje się apteki sieciowe. Jest to jednak krótkowzroczne patrzenie. Mechanizm jest bowiem mniej więcej taki: „sieciówki” to grupa aptek jednego właściciela. Apteka taka otwiera się w obszarze, gdzie już są inne apteki i najczęściej przejmuje aptekę już istniejącą wykupując ją. Przez okres około dwóch lat utrzymują się w niej bardzo niskie ceny, poniżej zakupu (czyli dumping cenowy, co jest przecież nielegalne i bardzo niebezpieczne dla rynku). Pacjenci są zadowoleni, bo ceny produktów są niskie, ale kiedy apteki naokoło się pozamykają (bo nie są w stanie się utrzymać), to wówczas ceny w „sieciówkach” rosną i apteka nie jest już taka tania. Nie twierdzę, że apteki sieciowe to samo zło, ale tam jest nastawienie głównie na sprzedaż. Asortyment takiej apteki to są zazwyczaj marki własne, czyli jakościowo może nie najlepsze, ale bardzo tanie produkty, suplementy diety itp. Są tam prowadzone rankingi pracowników, na największy koszyk zakupowy – takie korporacyjne wyścigi, które nie powinny moim zdaniem mieć miejsca w takiej placówce jak apteka.

M.M.: Co jeszcze przemawia za indywidualną apteką?

K.C.: My w swojej pracy staramy się pochylać nad pacjentem – kiedy ktoś przychodzi zapytać o coś, nie „wciskam” mu tego, czego nie potrzebuje. Nie mamy limitów, które musimy osiągać, procentów od sprzedaży itp. Z ludźmi często trzeba rozmawiać, doradzić. Kiedy nie mamy w asortymencie jakiegoś leku, staramy się go zamówić, sprowadzić, żeby przychodzący do nas człowiek został zaopatrzony i nigdzie nie musiał tego szukać. „Sieciówkom” natomiast się to nie opłaca. W wielu sprawach możemy pomóc, możemy przeprowadzić rozmowę, wywiad z pacjentem, zalecić jakieś leki, ale mamy też ograniczone kompetencje, nie mamy wiedzy takiej, jak lekarz (a niestety, tego się także czasem od nas oczekuje) – w takich sytuacjach zawsze odsyłamy do specjalisty.

W związku ze wspomnianą wcześniej pogonią za sprzedażą w „sieciówkach” traktuje się często pacjentów jak klientów – i to działa w dwie strony, pacjenci często zachowują się jak klienci, są roszczeniowi, nie chcą współpracować. Zdarza się na przykład, że kiedy próbuję dopytać dokładnie zanim sprzedam dany lek, pacjent oburza się twierdząc, że jestem wścibska. Ludzie są zupełnie inaczej nastawieni do aptek. Niewybaczalne dla mnie jest również to, że niektóre apteki sprzedają bez recepty leki, które normalnie powinny być na receptę – ludzie potem nie rozumieją, że robią sobie krzywdę, stają się roszczeniowi. A przecież jeśli coś jest na receptę to nie bez powodu – to znaczy, że taki lek musi być pod kontrolą.

W moim przekonaniu apteka nie jest zwykłym sklepem, lecz miejscem, gdzie trzeba zaopiekować się pacjentem. Tymczasem często przekraczane są granice, które dla mnie są etycznie niedopuszczalne.

M.M.: Zostańmy jeszcze przy temacie „apteka dla aptekarza”. Co to konkretnie oznacza?

K.C.: Teraz otworzyć aptekę będzie mógł tylko farmaceuta. Według mnie nie jest to gwarancją, że apteka będzie prowadzona lepiej, bardziej uczciwie, ale wydaje mi się, że osoba nie związana z zawodem nie rozumie, że nie można patrzeć na to jako na czysty biznes. To coś więcej. Uważam zatem, że to dobry krok. „Sieciówki” już działające nie zostaną zamknięte, ale obostrzenia dotyczyły będą nowych aptek. Poza tym, jedna osoba będzie mogła być właścicielem maksymalnie czterech aptek, a nową aptekę będzie można otworzyć 1000 m od już istniejącej – chyba, że w gminie na jedną aptekę przypada nie więcej niż trzy tysiące mieszkańców – wówczas ta odległość będzie mogła wynosić 500 m. Teraz apteki otwierają się dosłownie obok siebie, co już nie jest troską o pacjenta, lecz najzwyczajniej „wygryzaniem” kogoś z biznesu. Jak podają statystyki z grudnia 2016: w Polsce było wtedy 14 716 aptek, z czego sieciowych było 5 882. I cały czas obserwowano tendencję wzrostową. W ciągu roku 2016 otworzyło się 513 aptek sieciowych, a zamknięto 266 aptek niezależnych.

M.M.: Skoncentrujmy się przez chwilę na osobach przychodzących do apteki. Wydaje mi się, że sporo ludzi kupuje i zażywa zbyt dużo leków, chcąc jednocześnie niemal natychmiastowego ich działania. Jakie Ty masz spostrzeżenia w tym temacie?

K.C.: Według mnie ludzie zbyt często próbują wymuszać leki bez recepty, szczególnie antybiotyki. Niedługo stanie się to dużym problemem, ponieważ, jak wiadomo, antybiotyk działa na infekcję bakteryjną, a bakterie po jakimś czasie wytwarzają na niego oporność. Wówczas antybiotyk przestaje działać, co powoduje konieczność wydłużenia kuracji, lub zażywania go w większej dawce. Antybiotyki są poza tym często wypisywane „w ciemno”, bez wcześniejszego sprawdzenia, jaka bakteria nas zaatakowała i jaki lek powinien na nią zadziałać. W takim tempie i wzroście zażywania antybiotyków niedługo nie będzie czym leczyć infekcji, bo na wszystko się uodpornimy. Przy okazji – ważny temat: ludzie często nie zdają sobie sprawy, ze recepta jest dokumentem państwowym, na podstawie którego NFZ przekazuje nam pieniądze. I zdarza się, że recepta jest pomięta, popisana – a jest to ważny dokument, który my musimy przechowywać przez okres pięciu lat. Zniszczona recepta jest nieważna i nie można już sprzedać danego leku na zniżkę. Wiele osób jednak o tym nie wie i niejednokrotnie z tego tytułu pojawiają się problemy.

Druga rzecz to kwestia suplementów diety. Niedawno przeprowadzono ich kontrolę (w sprzedaży internetowej) – wyniki były porażające. Okazało się, że rzeczywisty skład suplementów różni się drastycznie od tego, który jest podany na opakowaniu. Tymczasem suplementy diety są bardzo często kupowane, ponieważ są tańsze niż leki. Wynika to z tego, że aby zarejestrować suplement diety, trzeba tylko zgłosić ten fakt i – nawet nie czekając na odpowiedź – od razu można wprowadzić go do obrotu. Natomiast, żeby zarejestrować lek, trzeba przebrnąć przez szereg procedur, badań, co jest oczywiście kosztowne. Kiedy jednak mamy do czynienia z lekiem to wiemy, że jest to bezpieczniejsze. Leki – nawet poszczególne ich partie – są badane, odpowiednio przechowywane itp. W suplementach nie ma tych obostrzeń. Jest natomiast dobra reklama, która działa w taki sposób, że ludzie chcą je kupować. Niestety.

M.M.: Obecnie wielu ludzi stara się dbać o swoje zdrowie. Widać jednak, że sporo jeszcze jest do zrobienia. Co chciałabyś przekazać Czytelnikom na koniec?

K.C.: Przede wszystkim potrzebne jest zwiększanie świadomości ludzi na temat leków i suplementów. Ważne jest dla mnie także to, żeby apteka traktowana była jako miejsce, gdzie nie tylko przychodzi się kupować leki, ale także, gdzie można poczuć się zaopiekowanym, właściwie pokierowanym, poinformowanym. By rzeczywiście było to miejsce, gdzie troszczymy się o pacjenta i jego zdrowie.

M.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę dalszej satysfakcji z wykonywania zawodu.

Rozmawiała: Marta Mrowińska

Napisano przez Marta Mrowińska opublikowano w kategorii Aktualności, Mosina, Wywiad, reportaż

Tagi:

Skomentuj