„Powrócił z łagru. Lat 10” – historia II Wojny Światowej w moim regionie
Prezentujemy Państwu wywiad z Bohdanem Kończakiem – mieszkańcem Mosiny, urodzonym w 1935 r., który w czasie II Wojny Światowej przebywał półtora roku w obozie koncentracyjnym dla dzieci w Łodzi. Autorką wywiadu jest Lena Kłosińska, uczennica I klasy Liceum w Puszczykowie.
Lena Kłosińska: Ile miał Pan lat jak wybuchła II Wojna Światowa?
Bohdan Kończak: 4,5.
Lena Kłosińska: Pamięta Pan jak Niemcy zajęli Mosinę?
Bohdan Kończak: Pamiętam jak Niemcy wjechali do Mosiny na motocyklach. Ludzie uciekali za Wartę, bo mówili, że Niemcy Warty nie przejdą. Myśmy się bali, że Niemcy użyją gaz. Mój dziadek powiedział, że Niemcy gazu nie użyją i będzie normalna wojna, więc nigdzie nie będzie uciekał.
Lena Kłosińska: Czy odczuwalny był terror niemiecki?
Bohdan Kończak: Oczywiście, że tak jak już się tylko umocowali… w Mosinie mieszkało wiele Niemców, wioska Stare Krosna była wioską niemiecką, przed wojną to byli nasi przyjaciele. Dopiero jak wojna wybuchła to wtedy ujawnili się ci prawdziwi Niemcy, którzy na Polaków donosili. Gdy faszyści rozpoczęli akcję wykrycia swoich wrogów, wykorzystali donosy zamieszkałych przed wojną w Mosinie Niemców. Skutkiem tej akcji było rozstrzelanie 20 października, 15 obywateli na rynku w Mosinie.
Lena Kłosińska: Czy pamięta Pan jakieś zachowania znajomych lub rodziców w tamtym okresie?
Bohdan Kończak: Miałem wujka, który od razu włączył się do podziemia. Należał do organizacji dr Witaszka1. Po rozstrzelaniach zaczęły się aresztowania, ale nie były takie gwałtowne jak w 1943r., gdy w nocy zabrali rodziców, a rano 53 dzieci.
Lena Kłosińska: Czym się zajmował Pana wujek?
Bohdan Kończak: Wuja był księgowym. Jak Niemcy tu weszli to został ich buchalterem. Niemcy po Polakach obejmowali sklepy, restauracje, warsztaty rzemieślnicze – on im wszystkim prowadził księgowość. Miał przepustkę od Niemców na okrągło, nie obowiązywała go godzina policyjna. Miał możliwość wyjazdów, dlatego był łącznikiem organizacji dr Witaszka.
Lena Kłosińska: Był w AK czy w Związku Walki Zbrojnej?
Bohdan Kończak: To była Organizacja dr Witaszka, czy oni przeszli pod AK czy pod inną organizację to tego nie wiem.
Lena Kłosińska: Jak on się nazywał?
Bohdan Kończak: Czesław Siąkowski. Jeździł z meldunkami do Łodzi, wracał i wszystko grało. Aż pewnego razu w marcu 1943r., jak wracał, policjant przyszedł do domu i pyta się o Czesława, a moja babcia (jego matka) mówi, że jest w Łodzi i że dzisiaj wróci. Moja mama poszła na dworzec i jak wysiadał z pociągu krzyknęła, żeby jechał dalej, bo policja chce go aresztować. On stwierdził, że nigdzie nie będzie uciekał. Aresztowali go. Zawieźli na Fort VII2 i pamiętam, że tam z mamą zawieźliśmy mu paczkę. Po pewnym czasie okazało, się, że nie ma go na Forcie VII. Przez Mosinę przejeżdżał pociąg osobowy do Wrocławia. W jednym z wagonów był mój wuja i inni mosiniacy. Wiem to bo oni kiwali, rozpoznał ich polski kolejarz i nam przekazał. Potem zadzwonił do Wrocławia i spytał, gdzie jechał ten wagon. Trafił na szpicla. Niemcy aresztowali kolejarza i całą jego rodzinę. Po moim wujku i 62 innych osobach, którzy jechali tym wagonem nie zostało śladu.
Lena Kłosińska: Czy były problemy z żywnością?
Bohdan Kończak: Jak Niemcy weszli to wprowadzili kartkową sprzedaż żywności. Tej żywności nam nie starczało. Polacy chodzili przymusowo na wybierki i stamtąd zawsze mogli koszyk ziemniaków przywieźć.
Lena Kłosińska: Może Pan powiedzieć coś o wysiedleniu 57 rodzin (226 osób) z Mosiny?
Bohdan Kończak: Nie, nie… Wiem tylko, że wywozili ich do Generalnej Guberni.
Lena Kłosińska: Co wie Pan o tym, że 58 dzieci Niemcy wywieźli z Mosiny?
Bohdan Koczak: No to jest już mój temat. Mnie również wtedy wywieźli.
Lena Kłosińska: Jak to się stało, że Pana wywieźli?
Bohdan Kończak: Normalnie, skoro mojego wujka oskarżyli, że walczył przeciwko Niemcom i mieli to udokumentowane… później już całą rodzinę aresztowali. Moja mama nazywała się Kończak, ale z domu Siąkowska i dziadkowie Siąkowscy, to wszystkich tych co pod to nazwisko podchodzili zabierali. Mamę, dziadków i dwóch wujków aresztowali w nocy z 8 na 9 września 1943r. My z bratem spaliśmy i nic nie wiedzieliśmy. Mama zdążyła poprosić sąsiadkę, żeby się nami zaopiekowała. Nie wiedziała, że nas też aresztują. Już o 8 rano przyszły po nas dwie kobiety i założyły nam na szyje tabliczki z nazwiskiem. Zaprowadziły nas do sali kinowej przy kościele, wtedy to była sala widowiskowa. Tam zebrano te wszystkie 53 dzieci. To były dzieci tych, których w nocy aresztowali. Na piętrze tej kamienicy mieszkała nasza ciotka i ona nam jeszcze kanapki uszykowała.
Lena Kłosińska: Tego samego dnia wywieźli was do Łodzi?
Bohdan Kończak: Tak. Przyjechały dwa samochody, na które nas załadowali. Zawieźli nas do Domu Żołnierza w Poznaniu, tam dopakowali 5 albo 6 dzieci poznańskich i zawieźli na zachodni dworzec kolejowy. To było 9 września. Tam nas do wagonu zapakowali i wyłączyli światło, o północy znaleźliśmy się w Łodzi Kaliskiej. Tam czekały na nas znowu dwa ciężarowe samochody, które zawiozły nas do obozu. Brama się zamknęła i rozpoczęło się nowe życie.
Lena Kłosińska: Czy pamięta Pan inne dzieci, które wywieziono z Mosiny?
Bohdan Kończak: Tak…mój brat Ireneusz o 1,5 roku młodszy ode mnie, dziewczynka Zosia miała 2,5 roku, już nie żyje, Marek Zakrzewski, żyje, miał 4 lata i była jego siostra Danusia miała 6 lat już nie żyje. Ja miałem wtedy 8,5 roku. Jeszcze byli Skibińscy: Jurek i Wojtek jeszcze żyją, Wiesława Skibińska już nie żyje, Leon Gierszol, Jan Kałan, Bolewski Zenek, Marysia Gierszol, Kaziu Cieślewicz, żyje, Teresa Piaskowska już nie żyje. Z tych dzieci, w Mosinie żyje może pięcioro.
Lena Kłosińska: Co zastał Pan po przyjeździe do obozu?
Bohdan Kończak: Pryczę podwójną, w każdym łóżku było nas po dwóch. Ja byłem szczęśliwcem, bo spałem z bratem. Jak spaliśmy to ja ściskałem nogi brata, a on moje i tak spaliśmy do rana. Rano dostawaliśmy kubek czarnej kawy i pajdkę czarnego chleba i koniec. Kwarantanna trwała 2 tygodnie, a potem był rozdział na małe dzieci i dzieci starsze, a jak się skończyło 16 rok życia to się szło do obozu koncentracyjnego dla dorosłych. Małe dzieci zostały w tym baraku, a starsze poszły do innego. Ja poszedłem do tego, gdzie obowiązywała już praca, ale jeszcze nie produkcja, czyli utrzymanie porządku na terenie obozu, praca w pralni, praca w kuchni. Była musztra, gimnastyka, mycie się pod pompą, bez względu na to czy lato czy zima. Myliśmy się piaskiem, bo mydła nie dawano. Całą noc na zmianę trzeba było trzymać wartę, każdy po 2 godziny. W baraku było zimno jak w lodowni, a potem trzeba było się jeszcze w zimnej wodzie umyć.
* List podyktowany przez Bohdana Kończaka 19 dni po przybyciu do obozu koncentracyjnego w Łodzi (Bohdan Kończak wówczas jeszcze nie umiał pisać ani czytać, ponieważ wojna uniemożliwiła mu rozpoczęcie edukacji). W liście donosi, że w obozie panuje głód i jest zimno. Prosi ciocię o przesłanie paczki. Oznajmia również, że rozdzielono go z bratem, który teraz znajduje się w innym baraku. Z listu wyrwane są znaczki. List znajduje się w archiwum prywatnym Bohdana Kończaka.
Lena Kłosińska: Czy Niemcy stosowali kary cielesne?
Bohdan Kończak: Za byle co, bo głód jak cholera – na śniadanie była pajdka suchego chleba 4 cm i kubek czarnej kawy, na kolację tylko 2 cm pajdka chleba, a na obiad to była chochla… w taką miskę metalową, czerwoną wlewali chochlę zupy – bo zawsze tylko zupa.
W tej zupie były liście z kapusty oblazłe przez gąsienice. Jak mi taką chochlę nalał, ziemniaki nie były obierane, na około tych liści w zupie pływały gąsienice. Rosołek, jakie to dobre było! Dopiero jak tyfus wybuchł, przyjechała komisja i stwierdziła, że tak nie może być, że tutaj brak jest higieny i trzeba ziemniaki obierać. Takich z łupiną nie można było już w kotle gotować tylko obrane, ale te gąsienice to były do końca! Kadra musiała dostać dobrze jeść, a to co nie zjedli to dla nas była korzyść, bo po południu o czwartej z obiadu były zlewki. Strażnicy chodzili po obozie i jak się miało szczęście i jak się mu mocno na sztywno przemaszerowało, to można było dostać taki krążek, który upoważniał, aby iść o czwartej do kuchni i dostać chochlę tych zlewek. Tam się trafiała kość obgryziona z mięsa. Wtedy brało się dwa kamienie, roztłukło się kość na miazgę i się zjadło i jakie to dobre było. Niekiedy na śmietniku leżały nawet łupiny od ziemniaków, ale jakby kogoś schwycili, że tam poszedł pozbierać, to z miejsca już pozbawiony był kolacji i śniadania i siedział w takiej szafce jak są do odzieży. Tam go postawili i ani cupnąć, ani usiąść bo za mało miejsca, tak stał całą noc i cały dzień… za to, że obierki ze śmietnika ukradł.
Lena Kłosińska: Czy więźniami byli tylko Polacy?
Bohdan Kończak: Nie. Nie było ich wielu, ale kilku obcokrajowców było.
Lena Kłosińska: Czy miał Pan tam przyjaciół?
Bohdan Kończak: Przyjaciół? W obozie nie ma przyjaciół. Wszyscy są albo nikt. Każdy walczy o swój byt. Owszem miałem kolegę, z którym na pryczy spałem. Można było w pojedynkę spać, ale wtedy był tylko 1 koc, a jak spaliśmy w dwóch, to 2 koce dawali i cieplej było. On pracował w parowniku, bo na terenie były też świnki.
Lena Kłosińska: Co to znaczy świnki?
Bohdan Kończak: Świnie, hodowali świnie w tym obozie. On w tym parowniku pracował. Tam parowali ziemniaki. Czasem się mu udało w nogawce spodni przynieść mi ziemniak obsypany śrutem ze zboża, to się zjadło, ale tylko raz kiedyś.
Lena Kłosińska: Jak się zachowywali Niemcy w obozie?
Bohdan Kończak: Kierowniczką obozu była Pani Bayer, Sydomia Bayer, powiesili ją. Potwór, a nie kobieta, potwór… i miała do dyspozycji drugiego potwora – Eugenię Pol3 – 18-letnia dziewczyna. To co ona potrafiła z dzieckiem zrobić, to się w głowie nie mieści, potwór! Dostała 25 lat, ale już jest na wolności i żyje.
Lena Kłosińska: Umarła w 2003 roku.
Bohdan Kończak: Umarła? Mimo, że miała brata na wysokim szczeblu, to nie mógł jej już uratować od więzienia. W drugie święto Wielkiej Nocy urządzono dyngus w obozie na placu. Ustawili nas w otwarty czworobok. Obok był blok, w którym mieszkały dziewczęta dalej była brama, za którą odbywała się produkcja. Tam już przebywali ci, co mieli 12 lat, ale jeszcze nie 16.
Lena Kłosińska: Co oni produkowali?
Bohdan Kończak: Wszystko: ocieplacze ze słomy dla wartowników, pasy, tornistry wojskowe. To co było Niemcom najbardziej potrzebne. To Sydomia wybrała dwóch najsilniejszych chłopaków, żeby cały czas pompowali wodę. Drugich wybrała, żeby tą wodą polewali, bo był dyngus. Wyprowadzili z izby chorych dziewczynkę – małą, nagą, chorą, pędzili ją na około i polewali wodą tak długo, aż nie padła.
*List podyktowany 3 stycznia 1944 r. Z wywiadu wiemy, że Bohdan Kończak nie przebywał już wtedy w obozie, ponieważ od grudnia 1943r. był w szpitalu i do obozu już nie wrócił (obóz został oswobodzony 19 stycznia). Z listu wynika, że w obozie i szpitalu panował głód. Autor prosił o przesłanie łyżki czyli nie był świadomy, że lada dzień obóz zostanie zlikwidowany. List znajduje się w prywatnej kolekcji Bohdana Kończaka. Jest to jeden z dwóch listów, które przetrwały do dziś.
Lena Kłosińska: Czy był Pan na izbie chorych?
Bohdan Kończak: Tak w czerwcu 1944r. przychodził do nas żydowski lekarz z getta. Wtedy wartownicy z getta już do Żydów nie strzelali i oni mogli się zbliżyć do płotu. Pamiętam jak dziś, już nas nie gonili do roboty po południu, tylko do obiadu pracowaliśmy, a potem mieliśmy czas wolny. Niemcy młodych strażników brali na front, a do obozu przysyłali już inwalidów wojskowych, starszych – oni byli już łagodni nie gonili nas, nie bili. Było można z nimi żyć. Wtedy z wycieńczenia, albo z upału straciłem przytomność. Przyszli z kranksztuby4 z noszami, na które mnie wsadzili i nieśli do trupiarni. Nagle rzekomo się ruszyłem i mężczyzna, który szedł z tyłu (podobno to był mosiniak) krzyknął, że żyję i mają mnie zanieść nie do trupiarni tylko do izby chorych. Wieczorem przyszedł lekarz i mnie uratowali. Później ten lekarz stwierdził jakieś schorzenia płucne i w grudniu mnie wywieźli do szpitala cywilnego w Łodzi, na ul. Zakątną. Codziennie przychodził z obozu strażnik sprawdzać, czy my musimy w tym szpitalu jeszcze być. Nie zdążyli mnie wziąć z powrotem, bo 19 stycznia obóz został oswobodzony przez Armię Czerwoną. Po pewnym czasie przenieśli mnie ze szpitala do sanatorium Kochanówko i tam to już było niebo na ziemi… ale nie długo tam byłem, bo przyjechała Armia Czerwona i uznała, że to będzie szpital wojskowy. Wyrzucili nas do baraków przy innym szpitalu, bo szpital, w którym byłem poprzednio, został zbombardowany. Byłem sam między dorosłymi, tam panował głód i bieda. Ja wychodziłem rano i kręciłem się koło kuchni, bo dorośli namawiali mnie, żebym tam szedł po kawałek chleba. Chodziłem przy tej kuchni, ale bałem się wejść do środka, żeby mi ktoś nie dał wciry. Kiedyś wyszła kucharka i mówi: Co ty tu chłopcze tak chodzisz codziennie? Ja mówię: bo jestem głodny. No to zawołała mnie do kuchni i dali mi porcję jedzenia. Spytałem, czy mogę dostać chleb dla tych w baraku. Nie dali, bo mieli wszystko wyliczone, ale ja mogłem tam przychodzić i jeść. Raz ukradłem dla nich pełne kieszenie ziemniaków, które sobie w baraku ugotowali. Potem przyszedł lekarz i powiedział, że dorośli tu mogą być, ale to dziecko nie. Przenieśli mnie do szpitala dziecięcego, który dzisiaj nosi nazwę im. Janusza Korczaka. Tam byłem długo. Jak już wyzdrowiałem, to przekazali mnie do sierocińca, gdzie był bardzo surowy kierownik. Co niedzielę wyprowadzali nas na spacer do parku i za którymś razem, na takim spacerze spotkałem kolegę obozowego Jana Kałana.
* Fotografia Jana Kałana, który był kolegą z obozu oraz towarzyszem podróży powrotnej do Mosiny Bohdana Kończaka. Zdjęcie znajduje się w książce Józefa Witkowskiego pt. „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla nieletnich w Łodzi”.
Powiedział mi, że jak otworzyli bramę obozową to wszystkie dzieci wyszły na ulicę. Nimi się zainteresował taki pan i go wziął do siebie, do domu i u niego jest. Ten pan uprawiał warzywa i on pomagał mu je sprzedawać na rynku. Po paru dniach Jasiu powiedział, że wraca do Mosiny, a ja muszę z tego sierocińca uciec i pojedziemy razem. Umówiliśmy się w nocy, miał po mnie przyjść. Czekałem i nie przyszedł. Byłem zawiedziony, że pojechał sam a mnie nie wziął. Jednak przed południem następnego dnia Jasiu przyszedł i powiedział, że dzisiaj jedziemy do Mosiny! Powiedział, że tu przyjdzie taka pani z Leszna po swojego krewniaka, mnie też zabierze i razem pojedziemy. Stało się tak, jak mówił i pojechaliśmy na dworzec. Tam faktycznie czekał na nas Jasiu. Ta pani dała pismo konduktorowi, że wracam z łagru i dostaliśmy miejsca siedzące.
* Legitymacja uprawniająca do bezpłatnego powrotu Bohdana Kończaka z Łodzi do Poznania. Pomylono imię i wiek (miał skończone 10 lat). Legitymacja została wydana 9 czerwca 1945r. Osoby przebywające w obozach koncentracyjnych miały prawo do bezpłatnego powrotu do domu. Bohdan Kończak opuszczał Łódź po prawie 4 miesiącach od zamknięcia obozu. Legitymacja znajduje się w archiwum Bohdana Kończaka.
To był czerwiec 1945r. Cały pociąg był oblepiony ludźmi. W wagonach wewnątrz było tak ciasno, że nie szło szpilki wcisnąć. Była tak potworna burza, że pociąg się zatrzymał i konduktorzy prosili, żeby się tak poprzesuwać, aby ci ludzie wszyscy wewnątrz się zmieścili. Ja się bałem burzy więc wszedłem pod ławkę, Jasiu wlazł do góry, na siatkę bagażową, krewny pani z Leszna, również wszedł pod ławkę i już były 3 miejsca wolne. Następnego dnia w południe zobaczyliśmy, że przejeżdżamy przez Mosinę, ale pociąg się nie zatrzymuje. Zatrzymał się dopiero w Puszczykowie. Pani pozwoliła nam wyjść z pociągu. No i stoimy na torze. W końcu ruszyliśmy w kierunku w Mosiny. Spytaliśmy dwóch pań czy to na pewno tędy. Przytaknęły. Po drodze spotkaliśmy w Puszczykówku dwóch pracowników kolei – mosiniaków. Poznali mojego kolegę, bo był podobny do swoich najbliższych. Powiedzieli mu, że jego starszy brat już wrócił z obozu. Mnie nie poznali, ale jak podałem nazwisko mojego wuja, to poznali i powiedzieli, że mój młodszy brat też już jest w Mosinie. Przywiózł go Czerwony Krzyż.
*Zdjęcie zostało wykonane w Łodzi w 1971r. podczas odsłonięcia pomnika „Pękniętego Serca” poświęconego małym więźniom. Na zdjęciach znajdują się więźniowie obozu min: brat Bohdana Kończaka – Ireneusz Kończak oraz Teresa Piaskowska pochodząca z Mosiny. Zdjęcia znajdują się w archiwum Bohdana Kończaka.
Ci kolejarze nas zabrali na rowery i przywieźli do Mosiny. Tak my się rozeszli. Stanąłem pod domem, gdzie mieszkali moi dziadkowie, a tam nikogo nie ma. Ja byłem grubo ubrany, jak narciarz, a to był czerwiec. Zgraja ludzi się mną zainteresowała i w końcu znalazł się krewny, który zgarnął mnie z tej ulicy. Byłem tyko ja i mój brat. Brat był u jednej ciotki, ja u drugiej.
* Bohdan Kończak, dzień po powocie z Łodzi, czyli 11 czerwca 1945r. otrzymał na posterunku policji niniejsze pismo zaświadczające o jego powrocie z obozu. Pismo znajduje się w archiwum Bohdana Kończaka.
Lena Kłosińska: Co się stało z Pana mamą?
Bohdan Kończak: Mama wróciła dopiero w październiku. Jak z Oświęcimia przenieśli ją do Ravensbrucku5, ich (tych najbardziej chorych) zabrał Czerwony Krzyż i zawiózł do Szwecji. Tam w Szwecji ją wyleczyli, zoperowali. Mama jednak chciała wrócić do Mosiny. Nie wiedziała nawet, że tam jesteśmy. Ojciec wrócił w 1947r. z Rumunii. Najpierw przyszedł jego kolega sprawdzić czy ktoś z nas przeżył i dał mamie jego adres w Rumunii. Mama do niego napisała i wrócił.
Lena Kłosińska: Czy słyszał Pan po wojnie o procesach wychowawców z tego obozu?
Bohdan Kończak: Tak. Wezwali mnie do sądu w Poznaniu i tam zeznawałem.
Lena Kłosinska: W 1945r., wtedy gdy sądzona była Sydomia Bayer?
Bohdan Kończak: Nie, nie. To było krótko przed procesem Eugenii Pol. Byłem już dorosły. Zeznawałem tam o tych wszystkich dozorcach, o tej Bayerowej, o tej Polowej, o Linkowej. Wtedy im powiedziałem, że jeśli Linkowa żyje i ma biedę to ja jej do końca życia będę pomagał, ale już się nigdy więcej ten sędzia nie odezwał.
Lena Kłosińska: Dlaczego chciał Pan pomagać Marii Linke?
Bohdan Kończak: Bo jak byłem w obozie to przez cały pobyt mi pomagała. Dawała mi resztki ze swojego obiadu, zostawiała dwa ziemniaczki, trochę sosu, trochę mięsa i tak przetrwałem.
Lena Kłosińska: Pomagała tylko Panu?
Bohdan Kończak: Innym też, mojemu bratu też.
Przypisy:
- Organizacja dr. Witaszka – Związek Odwetu Okręgu Poznańskiego, część Związku Walki Zbrojnej, Franciszek Witaszek był szefem Związku Odwetu w randze Kapitana.
- Fort VII – Niemiecki nazistowski obóz zagłady utworzony na terenie Fortu VII Twierdzy Poznań 1939-45, kolejno jako obóz koncentracyjny, więzienie policyjne Gestapo oraz obóz przejściowy.
- Eugenia Pol – Po wojnie zmieniła nazwisko na Genowefa Pohl.
- Kranksztuba – Izba chorych.
- Ravensbruck – Niemiecki obóz koncentracyjny usytuowany w w wiosce Ravensbruck w Niemczech. Działał w latach 1939-45.
Wykorzystane źródła:
– List Bohdana Kończaka z 29.09.1943r. – archiwum Bohdana Kończaka
– List Bohdana Kończaka z 02.01.1944r. – archiwum Bohdana Kończaka
– Legitymacja uprawaniająca do powrotu z obozu z 8 czerwca 1945r. – archiwum Bohdana Kończaka
– Zaświadczenie o powrocie z obozu z 11.06.1945r. – archiwum Bohdana Kończaka
– Zdjęcia z archiwum Bohdana Kończaka z 1971r.
Bibliografia:
– Józef Witkowski: „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla nieletnich w Łodzi”. Wrocław 1975r.
– Józef Wnuk: „Losy dzieci polskich w okresie okupacji hitlerowskiej”. Warszawa 1980r.
– Wojciech Roszkowski: „Historia Polski 1914-1991”. Warszawa 1992r.
Tagi: Fort VII