Nie o to chodzi by złapać wilka, ale by gonić go
Piąta edycja dziesięciokilometrowego biegu przełajowego „Pogoń za Wilkiem” niestety za nami. Ta impreza sportowa to coś więcej niż tylko bieganie. To także doskonała zabawa dla dzieci (Bieg Wilczków), wspaniała atmosfera pobiegowych rozmów przy arbuzach, kawie i nieziemsko pysznym cieście drożdżowym z Cukierni Rawa. Jest to także wyzwanie dla psów, które mogą wykazać się w osobnej kategorii biegowej na trasie ze swoimi właścicielami. Często nie wiadomo, kto tu kogo prowadzi oraz komu bardziej należy się medal: niezmordowanemu czworonogowi czy dwunożnemu właścicielowi.
Sama trasa tradycyjnie uległa modyfikacji i początkowo wydawało się, że jest wyjątkowo płaska. Wielkopolski Park Narodowy oraz organizatorzy biegu potrafią jednak nieźle zaskoczyć. Już przed samym startem pojawiły się ostrzeżenia odnośnie gęstych błot oraz gróźb zawalenia się podmytych drzew. Nic mi jednak nie wiadomo o przewróconym w trakcie biegu drzewie. Z kolei mocniej niż w zeszłym roku zabłocone ścieżki okazały się nader łaskawe dla uważnych stóp. Groźba poślizgnięcia się lub zaklęśnięcia w nich przestała być realna za drugim kilometrem. To właśnie tam zaczęły się wąskie i momentami strome fragmenty, które doskonale wykorzystać można było do wyprzedzania rywali. Przebiegnięty tydzień wcześniej Złoty Półmaraton w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich zaprocentował u mnie większą pewnością siebie na bardziej niebezpiecznych fragmentach zbiegów pośród nierówności terenu i kamieni. Zaraz po pokonaniu najbardziej stromego zbiegu wyłonił się uroczy widok jeziora Kociołek. Teren stał się na chwilę bardziej pofałdowany, by za moment uśpić czujność praktycznie kilkukilometrowym wypłaszczeniem. W międzyczasie niezawodni wolontariusze poczęstowali zmordowanych sportowców kubkiem orzeźwiającej wody. Tak minął czwarty kilometr. Zabawa miała się jednak dopiero rozpocząć.
Trasa ciągnęła się wśród nie do końca zbadanych przeze mnie terenów. Na szczęście dzięki widocznym oznakowaniom oraz kierowaniu ruchem przez strażaków nie było szansy na zgubienie się. Na siódmym kilometrze pojawiły się przebłyski słońca (tego dnia niebo od rana było zachmurzone) oraz widok bezkresnych łąk. Chwila biegu znajomą drogą do leśniczówki Górka zakończyła się niespodziewanym skrętem w prawo, który rozpoczął prawdziwe, przełajowe zmagania. Dosyć krótki podbieg był nadzieją na czyhający za nim zbieg, pomyślałem sobie w duchu. Ku mojemu zdziwieniu po chwili wyłonił się najdłuższy i najbardziej stromy na tej trasie podbieg. To był prawdziwy test wytrzymałościowy, z którego udało się wyjść bez szwanku. Na szczęście chwilę później czekali kolejni wolontariusze niosący ożywczą wodę. Ostatnie dwa kilometry to tradycyjne zwieńczenie trasy wzdłuż Jeziora Góreckiego. Tutaj teren pozwala rozwinąć nieziemskie prędkości, ale też podciąć skrzydła nagłymi wybrzuszeniami. Na szczęście na tym etapie spotykamy już długo wyczekiwanych kibiców, którzy swoim dopingiem dynamicznie niosą biegaczy do mety. Ostatnia prosta (uwaga na błoto!), linia mety, medal na szyi, czip zdany, głowa zroszona wodą oraz wielki kawał arbuza w ręku (i ostatecznie w buzi). Satysfakcja ogromna! W ramach zwieńczenia wysiłku czekała na wszystkich ogromna porcja wspomnianego już wcześniej legendarnego ciasta drożdżowego.
Ogromne ukłony należą się organizatorom oraz wolontariuszom, bez których impreza nie miałaby takiego uroku. Piękne tereny Wielkopolskiego Parku Narodowego połączone z aktywnością ruchową to jak połączenie przyjemnego z jeszcze bardziej przyjemnym. W tych okolicznościach nie trzeba chyba wspominać, że jest to również niezmiernie pożyteczne. Organizatorzy nie wspomnieli nic na temat tego, czy ktokolwiek złapał wilka, lecz parafrazując słowa piosenki „nie o to chodzi by złapać wilka, ale by gonić go”.
Tagi: Jeziory, sport, Wielkopolski Park Narodowy
Wasze komentarze (2)
Pan Wojciech gonił wilka,choc łatwiej mu przyszlo dogonić drożdżówkę.
Przyznaje,ze pyszna,chociaż dzisiaj na Dworcowej bardziej pasują i smakują lody.
Dla tego placka było warto się pomęczyć