Duch z Wyspy Zamkowej […i list w butelce]
W ostatnim czasie na łamach gazety poruszany był kilkukrotnie temat Zamku Klaudyny Potockiej. Miejsce to tajemnicze, zapewne głównie ze względu na brak dostępu, wzbudza obecnie większe zainteresowanie za przyczyną rozpoczętych prac konserwacyjnych. Można by się spierać o to czy jest on zamkiem czy pałacem jednak obecnie nie ma to większego znaczenia bo to co przetrwało do naszych czasów jest po prostu ruiną. Trudno to słowo przechodzi przez gardło i zdecydowanie budowla ta nie zasługuje na takie miano lecz na coś więcej. Z pomocą w znalezieniu odpowiedniej nazwy przyszedł jak to często bywa tak zwany „przypadek”, a dokładniej list w butelce znaleziony w gruzowisku podczas prowadzonych prac. Jego treść wyjawię w dalszej części.
Ruiny na Wyspie Zamkowej
Położony na wyspie na jeziorze, otoczony trudnodostępnym leśnym terenem zamek w naturalny sposób był dobrze chroniony zwłaszcza przed dewastacją, która mogła go spotkać ze strony ludzi. Tego typu obiekty były często traktowane jako darmowy skład budowlany i choć złodzieje rozkradli większość kamiennych detali to kradzież na większą skalę utrudniona była w sposób naturalny. Ta sama natura, która ochroniła go przed zniszczeniem była i jest głównym czynnikiem niszczącym. Gęsta zieleń znajdująca się w bezpośredniej bliskości budynku utrzymująca większą wilgotność sprzyjała rozwojowi mchów i tworzenia się na murach podłoża ze szczątków organicznych umożliwiającego porastanie murów przez większą roślinność taką jak trawy i krzewy. Te z kolei wraz z czynnikami atmosferycznymi nieustannie erodowały ceglane mury.
Budynek przetrwał naprawdę wiele poczynając od ostrzału artyleryjskiego, który przeprowadzili Prusacy w 1848 roku doprowadzając go do stanu ruiny, stawił opór naturalnym czynnikom opisanym powyżej, jak również złodziejom oraz innym aktom bezmyślnego często wandalizmu.
W tym kontekście słowo ruina traci swoje pejoratywne znaczenie i nabiera pewnego dostojeństwa, które swoje źródło ma w wytrwałości. W trwaniu na swoim miejscu jako niezłomny świadek historii przypominający nam dzieje ludzi, których los przeplatały się wzajemnie w tym miejscu. Osób nieprzeciętnych, które swoim życiem wywarły ogromny wpływ na dzieje naszego kraju. Jako pierwszą należy wymienić tu panią tego miejsca czyli Klaudynę Potocką. To ona opiekowała się rannymi biorącymi udział w powstaniu listopadowym, a po jego upadku pomagała Polakom na emigracji. Zmarła w 1836 roku w Genewie poza granicami swojego ukochanego kraju w wieku zaledwie 35 lat, będąc w siódmym miesiącu ciąży. Czyż jej życie nie legło również w gruzach podobnie jak parę lat później w gruzach legł jej zamek?
Brat jej, hrabia Adam Tytus Działyński, który to w prezencie ślubnym podarował ów obiekt swojej siostrze, zapisał się również w sposób niezwykle godny na kartach naszej historii. Doś rzec, że w walce o wolną Polskę stawał na wszystkich polach walki, poczynając od czynnego udziału w powstaniu listopadowym, w wyniku którego skonfiskowano jego majątek, poprzez walkę na arenie politycznej oraz podejmując wiele innych działań.
To dwie najbardziej znane postacie związane z tym miejscem, ale jest ich zdecydowanie więcej, choćby rodzina Zamoyskich czy też inne osoby z rodów Działyńskich i Potockich.
Tamci ludzie walczyli o niepodległość każdego dnia, wszystkim co mieli i wszystkim kim byli zgodnie z dewizą, że każdego dnia trzeba walczyć o wolność. Warto, aby ktoś przypomniał ich życiorysy zwłaszcza w kontekście zbliżającej się setnej rocznicy odzyskania niepodległości, gdyż niewątpliwie mieli w tym swój udział.
List w butelce
Do tych refleksji skłonił mnie wspomniany wcześniej list w butelce znaleziony podczas prowadzonych obecnie prac konserwacyjnych, który choć datowany na rok 1967 zdaje się być wołaniem ducha tego miejsca tak zwanego genius loci, wołaniem o pamięć. List napisano po łacinie co dodatkowo wzmaga odbiór jego treści i choć krótkiej to bardzo wymownej, a brzmiącej następująco; In perpetuam rei memoriam, co znaczy na wieczną rzeczy pamiątkę.
Budowla, która nie pełni funkcji obronnej ani mieszkalnej, a pełniąca za to funkcję stróża pamięci jest przecież niczym innym jak pomnikiem. Wydaje mi się, że właśnie to chciał nam przekazać Genius Loci z Wyspy Zamkowej i liczę na to, że nie jest to jego ostatnie słowo.
Może nie jest Camelotem
lecz lokalnym nam klejnotem.
Dzisiaj widok jego smuci
gdy historii pieśń nam nuci.
Choć Prusacy z armat bili
murów jego nie skruszyli
i do dzisiaj w głuchej ciszy
żywej duszy głos się słyszy:
…in perpetuam rei memoriam…
byś o przodkach nie zapomniał.
Bo ta wyspa pośród toni
niczym muszla perłę chroni
i do dzisiaj zachowała
co Klaudyna… pokochała.
Autor: Czytelnik.