Marta Mrowińska | sobota, 28 lip, 2018 | komentarzy 5

Wieś z wikliniarską tradycją

Nie wszyscy wiedzą, że Rogalinek to wieś o bogatej przeszłości i tradycji wikliniarskiej. Postanowiliśmy odwiedzić działających jeszcze, wciąż zajmujących się wikliniarstwem mieszkańców Rogalinka. Poza wiedzą na temat wyplatania koszyków i procesu wikliniarstwa zyskaliśmy coś więcej: możliwość spotkania z ludźmi, którzy kochają swoje miejsce, wieś, w której żyją i mają pasję, o której opowiadają z niegasnącym błyskiem w oku i wielką miłością w sercu.

Rogalińskie koszyki we wspomnieniach pana Tadeusza

O historii wikliny w Rogalinku opowiada jeden z mieszkańców, Tadeusz Woś. „Można powiedzieć, że Rogalinek wybudował się na koszykach. Słyszałem taką legendę, że kiedyś pewien człowiek – wędrowiec – przyszedł do Rogalinka i chciał się tutaj zatrzymać na nocleg. W zamian za udzieloną gościnę nauczył gospodarzy wyplatać koszyki. Nie wiem, czy to prawda, ale taka legenda po wsi chodziła. W mojej rodzinie koszyki wyplatała najpierw moja babcia, potem rodzice, sam też zajmowałem się tym w młodych latach… Był czas, że koszyków produkowano tyle, że trudno było je sprzedać. Kiedyś koszyki były potrzebne do wielu prac w polu, a z mechanizacją wszystko się zmieniło i nie używa się ich już tak często jak dawniej.

pani Teresa Szatkowska z wnuczką – córka założyciela Spółdzielni Koszykarskiej, o której opowiada pan Tadeusz

W Rogalinku, bodajże na początku lat sześćdziesiątych, powstała Spółdzielnia Koszykarska, a założyli ją trzej mieszkańcy wioski. Sprowadzali wiklinę z Nowego Tomyśla, zatrudnili ludzi – niektórzy nawet wypracowali sobie tam emerytury. Po jakimś czasie sprzedaż koszyków zaczęła iść bardzo dobrze – wówczas działalność się rozrosła, zakupiono samochody do transportu koszyków, by móc je sprzedawać w całej Polsce. Powstawały wówczas we wsiach SKR-y, tam budowano małe magazyny. Ze Spółdzielni Koszykarskiej powstała Spółdzielnia Usługowo-Wytwórcza Kółek Rolniczych. Produkowano tam pustaki i inne wyroby, a oprócz tego zajmowano się wikliniarstwem – tak, jak powiedziałem, Rogalinek rozbudował się na koszykach. Były to czasy, gdzie praktycznie cała wieś wyplatała koszyki i sporo ludzi utrzymywało się z tego”.

Jak powstaje wiklinowy koszyk? Pan Tadeusz wyjaśnia: „Zaczynało się od tego, że najpierw trzeba było zrobić dno koszyka, potem oprawić w nie pałąk, okrzyżować, poodcinać końcówki, następnie oplatać, a na końcu – zrobić koronkę. Kiedyś było to dodatkowe zajęcie dla wielu osób, u nas w rodzinie dzieci miały swoje zadania, każdy z nas robił swoją część koszyka. Jedna osoba potrafiła w ciągu dnia wypleść cztery koszyki, a jeżeli z pomocą – to oczywiście więcej. Była to jednak dość trudna praca, wiklinę trzeba było oplatać palcami, na których często robiły się odciski”.

Skąd brano towar do wyplatania koszyków? „Kiedyś dużo wikliny rosło nad Wartą, ludzie wycinali sobie faszyny na pałąki, wyplatali koszyki, tzw. kipy, kosze do węgla, do sieczki, nawet meble z wikliny.

Wiklinę trzeba było sobie wcześniej przygotować. Kiedyś latem wszyscy moczyli ją w rzece. Wiklinę ścinało się na jesieni, kiedy opadły liście, do lata zatem wysychała. Trzeba ją było przed użyciem namoczyć. Kiedy była już miękka, nadawała się do wyplatania. Robiło się też tzw. białą wiklinę, którą trzeba było wcześniej gotować, żeby potem zdjąć z niej wierzchnia warstwę – wtedy była biała.

Teraz wikliniarstwo zanika, koszyki nie są już nikomu potrzebne tak, jak dawniej, w większości zostały wyparte przez plastik”.

Koszyki pani Teresy

Z panem Tadeuszem odwiedzamy panią Teresę Szatkowską, jedną z nielicznych mieszkanek Rogalinka, która do tej pory zajmuje się wikliniarstwem. Pani Teresa opowiada:

„Mój ojciec, Józef Konieczka, założył (wspomnianą już – przyp. red.) Spółdzielnię Koszykarską, w której wyplatano koszyki. Kiedyś na przykład, w czasie wykopków, ludzie potrzebowali mnóstwo koszyków, a teraz wszystko zostało wyparte przez maszyny. Ja nauczyłam się wyplatania od ojca,mąż też od swoich rodziców – moje dzieci jednak już nie chcą się tym zajmować, jak większość młodych ludzi, i powoli ten zawód zanika:) To ciężka i „brudna” robota, potrzeba do niej dużo siły – ale ja to lubię 🙂 Sztuką jest umiejętność chociażby odpowiedniego wyprofilowania koszyka, żeby był odpowiednio wyprowadzony, równy. Ale jak ktoś jest pojętny, to się nauczy”.

pani Teresa przy pracy

Pani Teresa wyplata głównie koszyki. „Robię teraz koszyki wyłącznie do ziemniaków i na grzyby. Kiedyś wyplatałam jeszcze okrągłe, tzw. kipy, z dwoma pałąkami. Zajmuję się tym ponad pięćdziesiąt lat i wciąż to lubię. Będąc młodą dziewczyną skończyłam liceum medyczne, ale kiedy pojechałam na praktykę do szpitala i zobaczyłam krew, musiałam zrezygnować, okazało się, że nie mogłam pracować w tym zawodzie. Wtedy moja babcia powiedziała: „Weź się, Teresa, naucz koszyków – przyjdą czasy, że jak będziesz to umiała to je sprzedasz i zawsze sobie poradzisz.” I miała rację – teraz ta umiejętność bardzo mi się przydaje. Owszem, czasem mam takie dni, że nie chce mi się zabierać za wiklinę, ale – jak każdej roboty, także i tej trzeba przypilnować i nie odpuszczać.”. W mojej obecności pani Teresa robi dno koszyka – wychodzi idealnie równe, identycznych rozmiarów co pozostałe 🙂

Wyplatając koszyk, mówi dalej: „Kiedyś przez całe lato przerabialiśmy od sześciu do ośmiu ton wikliny. Teraz wystarcza mi pięć centnarów. Z centnara wyplatam około osiemnastu koszyków, zależy od wikliny i tego, ile jest odpadów. W tym roku masa wikliny jest chora, łamie się, sporo się wówczas marnuje. Surowiec kupujemy w Borui Kościelnej, tam są plantacje, które jednak też powoli zanikają, bo zmniejsza się zapotrzebowanie na wiklinę. Obecnie chyba największe plantacje są w Rudniku. Teraz większość z nich przebranżawia się na uprawę chmielu, bo wiklina staje się coraz mniej opłacalna”.

Pasja wikliniarstwa i dusza poety

Na koniec odwiedzamy miejsce znane chyba wszystkim miłośnikom wyrobów z wikliny i nie tylko – dom i pracownię Jana Kantego Hetmana, niezwykle utalentowanego rzemieślnika, poety, człowieka pochłoniętego swoją pasją i potrafiącego z wikliny zrobić praktycznie wszystko. Od pięćdziesięciu sześciu lat mieszka w Rogalinku, tutaj tworzy, ceniąc sobie spokój i kontakt z naturą.

Jan Kanty Hetman – prawdziwy wikliniarski wirtuoz

Pan Jan jest piątym pokoleniem w swej rodzinie trudniącym się wikliniarstwem. Samouk, zaczynał od najprostszych wyrobów, obecnie zaś tworzy wszelkie, nawet bardzo skomplikowane konstrukcje i przedmioty. Wikliniarstwo rozszerzył o metaloplastykę, połączenie z florystyką, architekturę ogrodową. Poprzez zastosowanie specjalnych procesów technologicznych uzyskuje ciekawe barwy wikliny, co wykorzystuje tworząc obrazy czy inne wiklinowe kompozycje. Wszystkie elementy (także stolarkę i metal) robi sam, gdyż – jak twierdzi – „jestem indywidualistą, potrzebuję sprecyzowanej, solidnej roboty. Kiedy zrobię coś sam, wiem, że jest to zrobione dokładnie. W końcu to ja firmuję produkt swoim nazwiskiem”. Dlatego bardzo dokładnie wygładza wszelkie krawędzie, dba, by nie było ostrych zakończeń, nierównych krawędzi itp. Każda rzecz jest wykonana perfekcyjnie, a przy tym – z pasją.

Ma w swoim dorobku zarówno małe koszyki, osłonki do kwiatów czy doniczki, jak i rekwizyty do filmów czy teatrów, prace dla skansenów, filharmonii, potężnych wymiarów elementy do wystroju wnętrz, restauracji, ośrodków wypoczynkowych, ogrodów. Jak zresztą sam przyznaje, „najbardziej podoba mi się architektura ogrodowa, to moja pasja”.

Znany mu jest cały proces wikliniarstwa, począwszy od uprawy surowca, poprzez jego zbiór, obróbkę, aż do ostatecznego procesu wytwarzania wyrobu. „Wikliniarstwo jest moją pasją, moim hobby i perspektywą na przyszłość. Moim cichym marzeniem jest nadzieja, że wikliniarstwo jako całokształt nie zaginie i nie zatraci korzeni, tak bardzo związanych z Polską, Poznaniem… Rogalinkiem” – wyznaje. Na koniec – podarowuje jeden ze swoich wierszy:

„Wikliniarz pradawny”
Mały zydel na trzech nogach,
stół uchylny w kształt podkowy,
Nóż, sekator, szpilor, szwajca
i wikliniarz już gotowy.

Snopek witki sto czterdzieści,
dno i stawy warkoczowe,
Jeszcze wyplot na dwie szychty
i już dzieło jest gotowe.

Kabłąk wcisnąć – opleść w koło,
wyciąć resztki i do kwasu,
Koszyk właśnie tak powstaje,
By na grzyby iść do lasu.

Wszystkie te spotkania były niesamowite, cenne i bardzo ciekawe. Serdecznie zapraszamy Czytelników do odwiedzenia Rogalinka i zgłębiania jego bogatej historii związanej nierozłącznie z wikliniarstwem.

Napisano przez Marta Mrowińska opublikowano w kategorii Aktualności, Wywiad, reportaż

Tagi:

Wasze komentarze (5)

  • kipa
    sobota, 28 lip, 2018, 12:39:59 |

    Kiedyś było tyle grzybów,ze ładowaliśmy je do wiklinowej kipy i wiezlismy na sprzedaż do Katowic.

  • Gość
    sobota, 28 lip, 2018, 12:43:12 |

    Wielka szkoda,ale nie widać na zdjęciach zgrabnych wiklinowy koszyczków na zakupy.

  • Gorky
    sobota, 28 lip, 2018, 20:58:12 |

    Piękna tradycja – dobrze, że jeszcze plastiki nie zastąpiły takiej sztuki.

    • flisak po sezonie
      niedziela, 29 lip, 2018, 15:05:53 |

      Bez przesady,raczej fajnej umiejętności na sztuki.

  • Willma
    wtorek, 31 lip, 2018, 12:29:22 |

    Koszyki i koszyczki wiklinowe są niezastąpione, używam ich właściwie codziennie. Na zakupy, do zbioru zioł, do zbioru spadów owocowych na ogrodzie, na pikniki.
    Piękne rzemiosło.
    Pozdrawiam

Skomentuj