Od lat zmaga się z przemocą domową. Teraz opowiada o swoim koszmarze i prosi o pomoc
Joanna od sześciu lat walczy o spokój dla siebie i córki. Uciekła przed partnerem, który stosował wobec nich przemoc. – On wie, gdzie mieszkam, obserwuje nas. Boję się, co może nam zrobić – mówi Joanna i prosi o pomoc mieszkańców naszego regionu.
– Poszukuję mieszkania dla siebie i córki, chętnie za opiekę lub opłatę. Trwa sądowa batalia o wolność i spokój dla nas. Obie już jesteśmy bardzo zmęczone – tak brzmiał poruszający apel Joanny w mediach społecznościowych. Zdecydowała się porozmawiać z prasą, bo jak mówi, o przemocy domowej trzeba mówić głośno i wprost.
Według policyjnych statystyk, w 2019 roku w Polsce ofiarami przemocy domowej padło ponad 88 tysięcy osób. Jest to jednak wierzchołek góry lodowej, bo świadomość o tym, czym jest przemoc, rośnie powoli. Joanna chce opowiedzieć swoją historię, bo uważa, że obraz hasła „przemoc domowa” jest w świadomości społeczeństwa zniekształcony.
– Przemoc to nie tylko bicie, ona ma różne oblicza. Ofiary mogą doznawać także znęcania się psychicznego czy przemocy ekonomicznej – opowiada Joanna. Dziś jest w stanie rozmawiać o tym, co ją spotkało, bo od sześciu lat jest pod opieką terapeuty. – Dopiero niedawno uporałam się ze wstydem po tym, co przeszłam. Dzisiaj też umiem prosić o pomoc, potrafię ją przyjąć. Mogę o tym wszystkim mówić po przepracowaniu tego, że byłam ofiarą. To dzięki terapii i ludziom, którzy mnie ciągle wspierają. Rozmowa o szczegółach tego, co mnie spotkało jest jednak nadal okupiona wysiłkiem – mówi kobieta.
Zamknięte koło agresji
Joanna wraz z córką doświadczają przemocy od wielu lat. Na początku było normalnie. Osoby, które później stosują przemoc, często wydają się wiarygodne i czarujące. Z czasem jednak wspólne życie stawało się piekłem. – Przemoc domowa to odbieranie różnych aspektów wolności po kawałku. Trudno się zorientować, kiedy ją całkowicie tracimy, ja sama długo nie zdawałam sobie sprawy, że jestem ofiarą w tej sytuacji. Dlatego dużo osób tkwi w tym wiele lat. Niektórym nie udaje się odejść od partnera lub partnerki przez całe życie – mówi Joanna.
– Zaczęło się od przemocy ekonomicznej, systematycznie byłam odcinana od pieniędzy. Nie mogłam wejść na nasze wspólne konto. Prowadziłam swoją działalność, gdy zaczynałam protestować, były partner jeździł do moich klientów i kłamał na mój temat. Po to, abym nie otrzymywała zleceń i była zdana na niego, a co za tym idzie, żebym była posłuszna – opowiada Joanna. – Nieposłuszeństwo równało się z karą – odcinaniem mnie od kolejnych przywilejów, od normalności – dodaje.
Odważniejsze protesty czy plany wyprowadzki kończyły się awanturami i groźbami. – Groził mi, że wywiezie córkę. Mówił, że będę mogła ją oglądać tylko na zdjęciach, gdy będę w zakładzie psychiatrycznym albo w więzieniu. To było paraliżujące – opowiada Joanna. Jak mówi, był to dopiero początek regularnego znęcania się nad nią i jej córką. – Z czasem ja i dziecko, stałyśmy się także ofiarami przemocy fizycznej. Im dłużej trwa przemoc, jej spektrum się powiększa – mówi.
Opowiada, że przemoc domowa to pewien proces. – Najpierw jest „miesiąc miodowy”: kwiaty, miłość, wydawałoby się, że jest normalnie. Później jest etap, w którym w oprawcy rośnie napięcie. W końcu to napięcie musi rozładować i przychodzi etap agresji i przemocy. Gdy mija, u kata pojawia się skrucha, obietnice, że tym razem będzie inaczej, wracamy do etapu „miesiąca miodowego”. I tak w kółko, łatwo w tym stracić rachubę i siebie samego – opowiada.
Odejście niczego nie rozwiązuje
Według analiz Rzecznika Praw Obywatelskich, średni czas rozpatrzenia przez sąd wniosku o opuszczenie mieszkania przez sprawcę przemocy to 153 dni. To prawie pół roku, podczas którego ofiara jest zdana zupełnie na siebie. Nie zawsze nawet wyprowadzka jest końcem dramatu ofiary przemocy domowej.
– Wraz z wyprowadzką nasz koszmar wcale się nie skończył. Przez sześć lat, odkąd uciekłyśmy z córką, musiałam się przeprowadzać dziewięć razy – mówi Joanna. Opowiada, że były partner zawsze ją znajdywał, śledził i utrudniał codzienną egzystencję. – Przyjeżdżał pod miejsce, gdzie mieszkałyśmy i wyrzucał przed wejściem moje rzeczy. Wydzwaniał do przyjaciół i współpracowników. Tak, żebym się czuła ciągle obserwowana – opowiada. – Teraz też wie, gdzie mieszkamy. Jeździ nam pod oknami, obserwował z samochodu rozpoczęcie roku szkolnego u mojej córki w szkole. Tak naprawdę cały czas się boimy, bo nie wiemy, co może nam zrobić – mówi kobieta.
Joanna uważa, że obecne prawo jest bezduszne dla ofiar przemocy domowej. To najczęściej one zostają z niczym: muszą same szukać mieszkania, prawników, terapeuty. – Na początku udało mi się wynająć mieszkanie, które wcześniej było po prostu meliną. Nie stać mnie było na inne. Remontowałam je z pomocą przyjaciół. Nauczyłam się szpachlować i malować. Teraz wynajmuję mieszkanie i ponoszę wszystkie koszty związane z nim, jednak po prostu zaczyna mi brakować pieniędzy. Toczące się przed sądem sprawy wymagają niemałych pieniędzy. Po pandemii Covid-19, nie mam takich możliwości jak wcześniej, żeby zarobić więcej. A te sprawy trzeba doprowadzić do końca. Coraz częściej zastanawiam się jak – mówi Joanna.
Jak mówi, aparat pomocy społecznej w jej sprawie również zawiódł. – Zgłaszałam swoją sytuację do ośrodka pomocy społecznej. Chciałam uzyskać pomoc finansową, bo przez te lata walki o spokój, nie znalazłam sposobu na uregulowanie tej sytuacji. Nie mam metody, jak w niej bezpiecznie funkcjonować finansowo. Od pomocy społecznej dowiedziałam się, że jeśli kiedyś zarabiałam, to przecież muszę mieć jakieś oszczędności – mówi Joanna. – Odrzucono wszystkie moje wnioski choć wykazywałam jasno że balansuję na krawędzi, a pandemia Covid-19 tylko pogorszyła sytuację – dodaje.
„Teraz muszę przeżyć”
Teraz Joanna o sprawiedliwość walczy przed sądem i w prokuraturze. Chce, żeby jej były partner w końcu dostał zakaz zbliżania się do niej i do córki. Jej refleksja na temat wymiaru sprawiedliwości również nie jest pozytywna. – Całe swoje oszczędności wydałam na prawnika, który wypunktował błędy w postępowaniu w mojej sprawie. Sądy długo mi nie wierzyły. Dopiero jak przedstawiłam nagrania awantur, sms, rozmowy z córką gdzie jasno mówi o tym co się działo za zamkniętymi drzwiami coś się zaczęło zmieniać – mówi Joanna. – Tak długo jak moja sprawa nie zostanie rozwiązana przed sądem, co zajmie miesiące, nie mogę się czuć bezpieczna – mówi.
Dlatego postanowiła zwrócić się o pomoc w znalezieniu mieszkania. – Chcę znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie razem z córką będziemy mogły stanąć na nogi. Z czasem chcę zorganizować inicjatywy, które zaktywizują inne kobiety – planuje Joanna. – Mnie się udało odejść od swojego oprawcy, ale nie każdy wie, jak to zrobić i kiedy granice zostają przekroczone. Dlatego chcę mówić o tym, co mnie spotkało. Żeby jednak dalej nagłaśniać problem przemocy domowej, najpierw muszę przeżyć – mówi Joanna – nie chcę już litości ani żalu, tylko pomocy – dodaje.
Osoby, które chcą pomóc Joannie, prosimy o kontakt z redakcją. Imię rozmówczyni zostało zmienione na jej prośbę.
Tagi: gmina Mosina, pomoc
Wasze komentarze (3)
Tak, zdecydowanie uważam, że im szybciej ofiara zaczyna mówić o przemocy, co może być niebywale trudne, tym większe ma szanse na „przeżycie” i lepsze życie. Szczerze podziwiam za odwagę opowiedzenia swojej historii i walkę o siebie i córkę. Ale najtrudniejsza musiała być prośba, czy raczej „wołanie o pomoc”. Na razie nie wiem, jak mogę pomóc, ale zacznę o tym intensywnie mysleć. Czyżby to był dopiero pierwszy komentarz do tak ważnego materaiłu. Dlaczego, jak jest mowa o przemocy (w jakiejkolwiek postaci) wszyscy milczą?!? Halo, odwagi. Dodajcie czytelnicy kobiecie otuchy, czy po prostu zainteresujcie tematem. Może dodacie odwagi innym.
Wszyscy milczą, bo każdy ma coś na sumieniu…
Od profesjonalnej pomocy są odpowiednie służby