Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Ewa Kazimierska | czwartek, 24 cze, 2021 |

“W poczuciu strachu i niepewności dorosłam bardzo szybko”

Jak wyglądało życie w czasach II Wojny Światowej? Czym była ,,zielona droga”? O tym i o wielu innych sprawach mówi nam Pani Maria wracając pamięcią do czasów swojego dzieciństwa.

Drugą część rozmowy (część pierwsza- tutaj) z Panią Marią Renatą Preibisz-Derą, córką niezwykłej Wiktorii Myszkier.

Wiktoria Myszkier – nauczycielka, bohaterka. Część 2

Jednak Ojciec również tego roku dokonał czegoś niezwykłego. Proszę niech Pani przedstawi nam bliżej czym jest „zielona droga i zielona granica”.

Wczesną jesienią 1940 roku mój ojciec po raz pierwszy pokonał drogę z Tarnobrzega do Mosiny w znacznej części pieszo, przez lasy! Po drodze musiał nielegalnie przekroczyć „zieloną granicę” pomiędzy dwoma strefami okupacyjnymi. Proszę sobie wyobrazić tą długą wędrówkę… W Mosinie, dzięki pomocy sąsiadów zdołał się ukryć, a później przedostać do naszego mieszkania, które nie zostało jeszcze zasiedlone przez Niemców. Tą samą drogą po kilku dniach powrócił i przyniósł nam z domu kilka niezbędnych ubrań i przedmiotów, które zapakował do swojego starego harcerskiego plecaka. Wiosną 1941 r. zrobił to ponownie. Jednak tym razem lepiej się przygotował i udało mu się zabrać z mieszkania więcej cennych rzeczy. M.in. aparat fotograficzny, ponieważ fotografią interesował się jeszcze przed wojną. Kilka unikalnych i jedynych zdjęć fotograficznych mosińskiej grupy wysiedleńców było właśnie wykonanych tym aparatem przez Ojca. Niestety podczas tego powrotu, gdzieś w okolicach Łodzi, Ojciec został aresztowany przez niemiecką straż graniczną. Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ zazwyczaj takich zbiegów rozstrzeliwano. Ojcu udało się wyjść z tego niebezpieczeństwa, dzięki niezwykłemu przypadkowi.

Rok 1942 Wiktoria Myszkier z najstarszą córką

Rok 1942 Wiktoria Myszkier z najstarszą córką

Niezwykły przypadek?

Ojciec urodził się w Rawiczu. W odległości 3 km od granicy z Niemcami w kierunku Wrocławia. Bliskie sąsiedztwo z granicą powodowało, że w szkołach w Rawiczu stawiano duży nacisk na naukę języków obcych m.in. języka niemieckiego. Znajomość tego języka była bardzo przydatna w czasie wojny, wielokrotnie m.in. podczas przesłuchiwania ojca w roku 1941 koło Łodzi na „zielonej granicy.” Wtedy to nawiązała się rozmowa, z której wynikało, że właśnie w Mosinie urodził się jakiś znajomy niemieckiego żołnierza, który prowadził przesłuchanie ojca. Ten niezwykły przypadek spowodował, że Niemiec zlitował się nad ojcem i pozwolił mu iść dalej z całą zawartością plecaka.

W takim razie miał naprawdę dużo szczęścia. Z Tarnobrzegu trafiliście do Buska Zdroju. Jak do tego doszło?

Ojciec po podjęciu pracy nauczycielskiej w Mosinie w roku 1927 był też bardzo zaangażowany w harcerstwie. Polska była niepodległa, ale społeczeństwo przeczuwało, że zbliża się wojna. Tzw. 5 kolumna niemiecka działała. Tworzyli ją m. in. Niemcy pozostali w Polsce po 1918 r. Harcerscy działacze, wśród nich mój Ojciec harcmistrz, dostali rozkazy o prowadzeniu akcji podziemnej na terenach, na które ewentualnie los wojenny ich rzuci. Podczas pracy w Szczucinie, ojciec nawiązał z Armią Krajową (AK) współpracę, która trwała przez całą wojnę. To ona pomogła nam wydostać się z tej zapadłej wsi pod Tarnobrzegiem. W jesieni 1941 roku przenieśliśmy się do Buska Zdroju. Administracyjna nazwa brzmiała: „Powiat Stopnica, siedziba Busko-Zdrój”. Ojciec podjął pracę w Spółdzielni Rolniczo – Handlowej w Busku Zdroju. W związku z działalnością podziemia, mianowany został komendantem hufca harcerzy Busko-Zdrój. Ta działalność była przyczyną zwolnienia Ojca z pracy w szkole w 1947 r. przez ówczesne władze.
Oddziały AK szczególnie aktywnie działały w powiecie Jędrzejowskim, sąsiadującym z naszym powiatem. „Jędrusiami” nazywano stąd żołnierzy AK, działających w Jędrzejowie i okolicznych lasach.

Jak wyglądało tam Wasze życie?

Busko–Zdrój leżało na terenie, utworzonego przez Niemców w centralnej Polsce, „Generalnego Gubernatorstwa”. Reżim okupanta był tam nieco łagodniejszy aniżeli w Wielkopolsce. Niemcy obsadzili główne posady: starosty, burmistrza, naczelnika poczty i inne ważne urzędy. W mieście nie było większych restrykcji do czasu, gdy dał o sobie znać Ruch Oporu. W Busku zaczęłam chodzić do polskiej szkoły działającej w starym drewnianym budynku z czasu zaborów. Warunki były trudne, bo np. w czasie deszczu woda kapała z sufitu, ale za to miałam cudowną nauczycielkę, z którą utrzymywaliśmy rodzinny kontakt do końca jej życia.

Moja Mama sprowadziła do Buska swoją młodszą, chorowitą siostrę Jadwigę i znalazła dla niej mieszkanie w pobliżu. Powodowała nią troska o losy młodszego rodzeństwa. Mieszkającej w Poznaniu cioci groziło wywiezienie na tzw. „Roboty do Niemiec”. Drugą ryzykowną akcją mojej mamy w tym czasie było zdobycie dokumentów po zmarłym mieszkańcu Grębowa, dla najmłodszego brata tj. stryja Mariana. Stryj trafił do nas do Buska, gdzieś z głębi Niemiec, po kolejnej ucieczce z obozu jenieckiego dla obrońców Helu. To była skomplikowana i niebezpieczna akcja. Znam szczegóły, ale nie chciałabym przedłużać opowiadania.

Busko-Zdrój to stare polskie uzdrowisko. Było to miasto wielonarodowościowe. Koleżankami moimi były Polki i Żydówki z małżeństw polsko-żydowskich. W 1942 r., w drugiej klasie, ich nazwiska zmieniono dla bezpieczeństwa, na polsko brzmiące. Moja mama podtrzymywała mnie w kontaktach z tymi koleżankami, co niestety było rzadkością w polskich rodzinach. Dzieci niemieckie i rosyjskie chodziły do szkoły niemieckiej, a w społeczności polskiej nie były mile widziane. Mam z tamtego okresu kilka przykrych wspomnień.

Możemy o nich mówić?

Tak, to historia. AK prowadziła akcję zemsty na Niemcach za pacyfikację Polaków. Przed naszym domem została zastrzelona młoda dziewczyna – Polka, która współpracowała z Gestapo. Został wydany na nią wyrok „sądu podziemnego”. Przechodziła ulicą obok naszego domu, a po drugiej stronie dwóch mężczyzn odczytało jej wyrok i padły strzały. Leżała zastrzelona na ulicy przez kilka godzin, przed naszymi oknami. Pamiętam również szefa Gestapo, który bardzo źle traktował społeczność polską. Na rynku w Busku-Zdroju został zastrzelony. Niemcy w odwecie rozstrzelali kilku Polaków na cmentarzu w Busku. Nasza Mama tłumaczyła nam te akty zemsty, ponieważ my dzieci nie zetknęliśmy się wcześniej ze śmiercią tak brutalną. Mama wyjaśniała nam pojęcie patriotyzmu i budziła świadomość narodową opowiadaniami o czasach przedwojennych, o swoim dzieciństwie w Gorlicach podczas I Wojny Światowej. Opowiadała nam m. in. o swojej roli w rodzinie w czasie wojny podczas tzw. „Wojny Gorlickiej”, kiedy jako 13-letnia dziewczynka była podporą swojej Mamy i licznego młodszego rodzeństwa, gdy front austriacko – rosyjski stał w rejonie Gorlic przez kilka miesięcy. Ojciec mojej mamy czyli mój dziadek Jan, był na froncie w wojsku austriackim, w ramach przymusowych poborów Polaków do wojsk zaborców. To dłuższa historia, która świadczy o odwadze mojej mamy, małej wówczas dziewczynki, mającej poczucie odpowiedzialności najstarszego dziecka w rodzinie.

Myślę, że ma Pani na pewno dużo trudnych wspomnień. Przeżyliście także nadejście frontu.

W roku 1941 ojciec zmienił pracę z fizycznej w Szczucinie na biurową w Busku-Zdroju, gdzie pracował w Spółdzielni Rolniczo-Handlowej, w potężnym, niemal warownym budynku, zbudowanym przed wojną. Budynek ten miał ogromne piwnice ze sklepionymi stropami zapewniającymi względne bezpieczeństwo. Kiedy w styczniu 1945 roku ruszył front znad Wisły, to właśnie tam ukryliśmy się przed ostrzałem armatnim i bombardowaniem. Wcześniej w lecie, front zatrzymał się na pół roku na linii Wisły, ok. 40 km od Buska. Niemcy siłowali się z Rosjanami i tak przechodziliśmy kilka razy z rąk do rąk. Po każdym wycofaniu, Ci którzy zajmowali nasze miasto, mścili się na Polakach, którzy wykazywali się aktywnością u poprzedników. Czas to był szczególnie trudny dla naszej rodziny, a szczególnie dla naszej mamy, ponieważ ojciec zachorował na reumatyzm i od września 1944 do marca 1945 leżał w szpitalu poza miastem na tzw. Górce, w odległej ok. 3 km. Byliśmy przerażeni tym, co może nas spotkać. Tym bardziej, że byliśmy sami, a Niemcy i Rosjanie straszyli nas sobą wzajemnie. W poczuciu strachu i niepewności dorosłam bardzo szybko. Teraz myślę, że dlatego pewnie nie potrafiłam nigdy być tzw. „trzpiotką” i „psotką”. Dochodzę do wniosku, że dzieciństwo mojej mamy zabrały czasy I Wojny Światowej i konieczność szybkiego dojrzewania małej dziewczynki. Podobnie moje dzieciństwo zabrały czasy II Wojny Światowej i trudne warunki bytowania naszej rodziny w okresie powojennym. Pod żadnym innym względem, na żadnym innym polu, nie śmiałabym porównywać się z naszą Mamą.

To ogromny ciężar, który spadł na Waszą rodzinę, jak i na wiele innych w czasie wojny. Coś co zostawia w nas ślad na całe życie. Co z dobrymi chwilami? Jest jakiś dobry moment, który szczególnie zapadł Pani w pamięć?

Dobrze pamiętam szczęśliwy powrót ojca do domu przed egzekucją w Mosinie, powroty ojca z Mosiny do Miętnego podczas wojny i moją I Komunię Świętą w 1944 r. w Busku. Wielka radość towarzyszyła nam po narodzinach młodszego rodzeństwa: Jasia, Jurka i Bożenki. Radosnymi chwilami były też nasze niedzielne obserwacje eskadr samolotów alianckich, lecących wysoko w chmurach z zachodu na wschód po utworzeniu frontu na zachodzie Europy. Jakżeż radosne na balkonie, były nasze okrzyki „lecą”. Szczególnie taka scena utkwiła mi w pamięci w dniu Niedzieli Wielkanocnej 1944 roku. Dobrze pamiętam też entuzjazm 15 stycznia 1945, kiedy do naszej piwnicy w Busku-Zdroju, wszedł pierwszy rosyjski oficer i pokazał nam polskie banknoty, wydane przez PKWN w Lublinie. Radość i entuzjazm nie miały granic. Zgromadzeni w piwnicy Spółdzielni, inni mieszkańcy Buska chwytali i całowali te banknoty. Podobnie było po zakończeniu wojny 9 maja 1945 r. Nieznajomi ludzie ściskali się, ulicami przechadzały się śpiewające grupy ludzi. Melodia „Marsz, marsz Polonia” brzmiała cały czas. Patrzyłam na to wszystko z ogromnym przejęciem. Widząc śpiewający tłum ludzi, na placu przed budynkiem starostwa powtarzałam sobie, że muszę ten dzień zapamiętać, jako ważny dzień w historii (skończyłam właśnie wtedy 10 lat).

Po tym trudnym czasie udało się wrócić w końcu do Mosiny. Jak Pani wspomina powrót w rodzinne strony?

Podczas całej wojny tęskniliśmy za miastem rodzinnym i Rodzice obiecywali nam, że wrócimy do Mosiny. Mieli stały kontakt ze swoimi uczniami w Mosinie. Po zakończeniu wojny listownie poprosili pana burmistrza Nowaczyka, o zachowanie i zabezpieczenie naszego mieszkania w domu Państwa Gawrońskich, przy ulicy Poniatowskiego, w którym rodzina nasza mieszkała od 1935 r. Stan zdrowia Ojca (leżał w szpitalu) opóźniał bowiem nasz szybki powrót. Do czasu wybuchu wojny Rodzice pięknie urządzili to mieszkanie o powierzchni 150 m2 i m.in. na przyszłość kupili fortepian skrzydłowy, z myślą o naszej nauce gry na fortepianie. Było to możliwe, ponieważ status społeczny i finansowy nauczycieli przed wojną był bardzo wysoki. Założyli również nam, trojgu dzieci książeczki oszczędnościowe, na które wpłacali co miesiąc po 50 zł, na nasze przyszłe studia.
Po powrocie z wygnania w lipcu 1945 roku, zastaliśmy mieszkanie opustoszałe, a rodzina nasza liczyła 8 osób w tym sześcioro dzieci. Sąsiedzi pożyczyli nam materace do spania, które rozłożyliśmy na podłodze. W mieście znajdował się magazyn mebli zabezpieczonych po ucieczce Niemców. Tam właśnie Rodzice wybrali podstawowe sprzęty. Moja Mama odnalazła nasz komplet mebli sypialnych u ludzi, którzy wzięli go właśnie z tego magazynu i zgodzili się nam go zwrócić. Natomiast w restauracji Pani Roszczakowej na Rynku znalazł się nasz fortepian i osiem foteli. Powoli przyzwyczajaliśmy się do nowej rzeczywistości. W jesieni 1945 r. rodzice wrócili do pracy nauczycielskiej, a my troje starszych dzieci – do zajęć w szkole, kontynuując naukę zaczętą w Busku. Mama nadzwyczajnie łączyła wychowywanie szóstki dzieci z pracą pedagogiczną, umożliwiła nam wykształcenie wyższe. Podczas wakacji szkolnych, zamiast odpocząć – proponowała przywiezienie wnuków na jakiś czas, by nacieszyć się nimi i nam dzieciom pracującym zawodowo przez 6 dni w tygodniu, ulżyć. Moi synowie Tomasz i Michał mówią o tych dniach z wielkim rozrzewnieniem. A my dzieci z ogromną wdzięcznością. Oczywiście starałam się zapewnić mamie jakąś pomoc fizyczną na ten czas (były to lata 60 –70). Po przejściu na emeryturę spotykała się z dawnymi uczniami, a później jeszcze, w latach 1990-93, uczniowie całych klas urządzali spotkania na tarasie domu Rodziców przy ulicy Wiosny Ludów. Opowiadali o swoich sukcesach życiowych. Przy fortepianowej muzyce, granej przez jednego z nich. Pamiętam też, że odszukiwali rodziców dawni uczniowie przedwojenni, osiedli po tułaczce wojennej na zachodzie, przyjeżdżający w odwiedziny do swoich mosińskich rodzin. Były łzy i radość ze spotkania i ocalenia z pożogi wojennej. Relacje o tym można było przeczytać w mosińskiej prasie.
Spotkało nas tutaj w Mosinie dużo życzliwości. Zdarza mi się spotkać na ulicy byłych uczniów mojej mamy, którzy zatrzymują mnie w oparciu o podobieństwo fizyczne. Darzą swoimi pięknymi wspomnieniami szkolnymi. Rozmowy te cechuje wielka sympatia i życzliwość dla rodziców. Dotyczy to zarówno szkoły, jak też harcerstwa. Przeżyliśmy w Mosinie wiele pięknych, niezapomnianych lat i zawsze z radością wracamy tutaj do naszych bliskich i przyjaciół, których coraz liczniej znajdujemy już tylko na mosińskim cmentarzu.

Opisane wyżej dokonania Rodziców zostały też zebrane przed kilku laty w projekcie dzieci szkolnych, pod kierunkiem Pani Magister Beaty Buchwald. Był to projekt związany z tworzeniem Elektronicznej Dziecięcej Encyklopedii Wielkopolan. Korzystam z okazji, aby podziękować serdecznie Pani Magister Beacie. Dziękuje również i Pani i Pani Berecie w Bibliotece Miejskiej w Mosinie za wyłuskanie z historii naszego miasta postaci mojej dzielnej Mamy.

Ja również dziękuję za opowiedzenie nam tej historii, dzięki temu pamięć o takich ludziach jak Wiktoria Myszkier jest wciąż żywa.

Rozmawiała Ewa Kazimierska

“Siedzieliśmy przy otwartym oknie i słyszeliśmy niemieckie strzały egzekucyjne” – część 1

Napisano przez Ewa Kazimierska opublikowano w kategorii Aktualności, Kultura i sztuka, Mosina, Puszczykowo

Tagi:

Skomentuj