Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Jesienna moda w Starym Browarze w Poznaniu Wielkopolska Akademia Społeczno-Ekonomiczna w Środzie Wielkopolskiej - Akademia Nauk Stosowanych
Marta Mrowińska | środa, 13 paź, 2021 |

“Rzucamy światło na kogoś, kto jest wart tego światła” – wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim

Zagłębiając się w temat wspomnień o Zygmuncie Pniewskim nie przypuszczałam, że przerodzą się one w cykl niekończących się historii. Piękne to historie, bo pokazujące, jak wiele może dać innym jeden człowiek, dzieląc się swoimi pasjami, a przede wszystkim – żyjąc z pasją. Zapraszam do lektury kolejnych opowieści ludzi, którzy mieli szczęście spotkać na swojej drodze Zygmunta Pniewskiego.

Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim (1931 – 2019) – cz. 6

Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim cz. 1
Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim cz. 2
Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim cz. 3
Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim cz. 4
Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim cz. 5

“Życie tego człowieka to jedna, wielka pasja” – Jolanta Szymczak, Radna Rady Miejskiej w Mosinie, o wspomnieniach z dzieciństwa i lat minionych:

Znajomość z Zygmuntem Pniewskim zaczęła się dla pani Joli jeszcze w dzieciństwie. “Razem ze Sławkiem (synem p. Zygmunta – przyp. red.) chodziliśmy do podstawówki, nasze mamy były w Radzie Rodziców, mieliśmy więc sporo okazji do spotkań”. Zygmunta Pniewskiego pamięta bardzo dobrze z klasowej wycieczki do Wielkopolskiego Parku Narodowego, w ramach zajęć z przyrody. Tam przyjął ich właśnie pan Zygmunt i opowiedział o swoich pasjach: motylach, kamieniach, przyrodzie WPN. Pani Jolanta wspomina, że Pniewski opowiadał wtedy o świetlikach, małych, świecących owadach, co bardzo ją poruszyło. Zainteresowanie tematem zaowocowało chęcią posiadania małego owada we własnym domu, w hodowli. I stało się – dwa dni po wycieczce syn p. Pniewskiego podarował jej prezent: konika polnego. Przez jakiś czas mały owad mieszkał w domowym terrarium, a dla pani Joli tamto zdarzenie jest jednym ze szczególnych wspomnień z dzieciństwa.

Jolanta Szymczak (pierwsza z prawej) w towarzystwie Henryka Pruchniewskiego na wystawie Z. Pniewskiego, Mosina 2015 r.

Kiedy Zygmunt Pniewski wyjechał na słynną wyprawę z Arkadym Fiedlerem do Amazonii, a Sławek – po przeprowadzce zaczął chodzić do innej szkoły, kontakt z rodziną Pniewskich na jakiś czas się rozluźnił. Wrócił dzięki kontaktom Pniewskiego z Henrykiem Pruchniewskim – obaj panowie spotykali się bowiem w grupie kolekcjonerów w Mosińskim Ośrodku Kultury, Galerii Miejskiej czy podczas Szeroko na Wąskiej. “Pamiętam jednego roku Noc Muzeów w Galerii – wspomina pani Jola – Zygmunt opowiadał wtedy swoje historie. A miał tyle do powiedzenia! O każdym kamieniu, motylu, potrafił opowiadać godzinami. Nawet o roślinach ze swojej działki snuł niekończące się opowieści. Imponował niesamowitą wiedzą z różnych dziedzin. Odnosiło się wrażenie, że życie tego człowieka to jedna, wielka pasja”.

W pamięci pani Joli Zygmunt Pniewski to właśnie liczne spotkania z jej wujem, Henrykiem Pruchniewskim. Jak określa ich relacje – “oni się nawzajem wspólnie nakręcali”. Tym, co wzajemnie ich napędzało, były ich pasje. Każde spotkanie owocowało olbrzymią dawką informacji i ogromem emocji. W tych spotkaniach były iskry, ogień – życie.
Zygmunt Pniewski był właśnie takim człowiekiem – kochającym życie, ciepłym, serdecznym. Każdą opowieść dopieszczał, precyzował w najdrobniejszym szczególe. Zawsze opowiadał o tym, co sam przeżył, odkrył, czego doświadczył, jego wiedza często wynikała z zainteresowań tym, co działo się wokół niego. A było to wiele kontaktów z ludźmi, różnorodnych zajęć, pasji, głównie związanych z przyrodą. Zygmunt Pniewski miał bardzo bogate życie: bogate dzięki swej radości odkrywania tego, co było wokół niego i zgłębiania tematów, które go interesowały. Niósł ze sobą dobro i tym dobrem wszystkich obdarowywał.

“Takiego go zapamiętam: człowieka, który umiał cieszyć się życiem, znajdować powody do radości wokół siebie i zarażać tym otoczenie” – Arkady Radosław Fiedler, polityk, muzealnik, współzałożyciel Muzeum – Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera w Puszczykowie:

“Poznałem Zygmunta mniej więcej w drugiej połowie lat 60-tych, kiedy razem z moim ojcem przygotowywali się do wyprawy do Amazonii. Wówczas się spotkaliśmy – panowie planowali swoją podróż w pracowni ojca na piątym piętrze na Placu Wolności, a ja od czasu do czasu towarzyszyłem im w tych spotkaniach.
Zygmunt był człowiekiem drobnej postury, niewysokim, szczupłym – ale czuło się, że jest ogromnym pasjonatem, zapaleńcem, przede wszystkim w temacie przyrody. Myślę, że to zadecydowało o tym, że ojciec wybrał go na towarzysza podróży – to był człowiek o pozytywnym nastawieniu i wielkiej pasji. Podróż do Amazonii, niezbyt bezpieczna i zdrowa dla białego człowieka, dla nich była ogromną przygodą (opisana została zresztą przez ojca w książce “Piękna, straszna Amazonia”). Po zakończonej wyprawie znajomość i zażyłość między ojcem a Pniewskim pozostała.

Arkady Radosław Fiedler (pierwszy z prawej) na wystawie Z. Pniewskiego w Puszczykowie, rok 2006., podczas promocji książki „Mój Ojciec i dęby”

Zygmunt bywał często u mojego ojca i tam także nieraz na siebie trafialiśmy. To były zawsze luźne, ale bardzo ciekawe spotkania: dotyczyły świata, ludzi, różnych wydarzeń. Zawsze towarzyszyła tym spotkaniom ciepła, dobra, wysoka temperatura, każde z nich było ubogacające.

Później, kiedy Zygmunt zamieszkał w Mosinie, mieliśmy więcej okazji do spotkań, po prostu dlatego, że mieszkaliśmy bliżej siebie. Spotykaliśmy się w Galerii Miejskiej na wystawach w Mosinie, na których Zygmunt był częstym gościem, parę razy byłem też w jego mieszkaniu. Pokazywał mi swoje zbiory: minerały, motyle, kamienie, którym dawał duszę, ożywiał je, ocieplał je swoją pasją. Uderzyło mnie, że ten człowiek ma tak wiele zainteresowań: był dobrym fotografikiem, a przy tym miał całą serię innych, ciekawych pasji. Lubiłem spotkania z nim, bo zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia o przyrodzie, jak chociażby dębach rogalińskich, które nam, Fiedlerom, również były bliskie. Mieliśmy wspólne tematy i dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie. Mimo, że między nami była duża różnica wieku, szybko staliśmy się kolegami. Nie spotykaliśmy się zbyt często, ale zawsze były to spotkania, podczas których iskrzyła pasja. I takiego go zapamiętam: człowieka, który umiał cieszyć się życiem, znajdować powody do radości wokół siebie i zarażać tym otoczenie. W spotkaniach z Zygmuntem było wiele ciepła, otwartości, życzliwości.
Pamiętam go też jako ciepłego, rodzinnego człowieka – zawsze opowiadał o swoich synach i żonie. Myślę, że żona rozumiała jego pasje, uczestniczyła w nich, dawała mu przestrzeń dla nich i chłonęła je. Zygmunt był diamentem naładowanym pasją, a ludzi z takimi pasjami nie ma wielu. Dlatego, jak już pozna się kogoś takiego, człowiek sam się tą znajomością ubogaca.

Zygmunt Pniewski prezentuje swoją autorską wystawę fotograficzną w asyście Marka Fiedlera

Zygmunt interesował się życiem, ludźmi, sztuką i dobrze się czuł w tej aurze. Był otwarty na kulturalne bodźce. Myślę, że człowiek, który ma pasje, nie ma czasu na zamartwianie się i pesymizm. I u Zygmunta właśnie tak było: on zwyczajnie nie miał czasu na bierność. Pasje wynikały z optymizmu i optymizm wywoływał pasje, nie tłamsił ich. To bardzo ciekawa, barwna postać.
Myślę, że Zygmunt Pniewski to jedna z tych postaci, o których warto mówić i pisać – po to, by istniały, żyły, a pamięć o nich nie zaginęła. Dopiero po śmierci człowieka okazuje się, co po nim zostaje, co jest ważne – a tutaj zostaje wiele cennych wspomnień. Rzucamy światło na kogoś, kto jest wart tego światła, bo jest ono prawdziwe, nieśmiertelne”.

“Zawsze ciekaw otaczającego świata” – Krzysztof Grochowski, bibliofil

“O mojej znajomości z Panem Zygmuntem Pniewskim zadecydował właściwie zwykły przypadek. Mieszkając w Puszczykowie, po ukończeniu szkoły podstawowej dalszą naukę kontynuowałem w tamtejszym Liceum Ogólnokształcącym im. M. Kopernika. Znalazłem się tam w jednej klasie z synem Pana Zygmunta – Sławomirem. Szybko się zaprzyjaźniliśmy i zaczęliśmy wzajemnie się odwiedzać w naszych domach. I tak któregoś dnia 1976 r. będąc u Sławomira z wizytą w jego mosińskim mieszkaniu, zostałem serdecznie powitany przez jego ojca Zygmunta – blondwłosego, szczupłego pana, niewysokiego wzrostu. Jako nieśmiały, początkujący licealista byłem trochę speszony, ale okazało się, że lody zostały bardzo szybko przełamane i z Panem Zygmuntem mogę swobodnie rozmawiać na różnorodne tematy. A było o czym, gdyż z ciekawością rozglądając się po jego mieszkaniu, zauważyłem wokół mnóstwo interesujących przedmiotów, coś w rodzaju małego muzeum przyrodniczo – historycznego. Na ścianach fotografie i grafiki, obok nich medaliony z brązu i mosiądzu, na półce w meblościance pięknie prezentowały się zabytkowe kufle do piwa zamykane wieczkiem. I w całym mieszkaniu porozkładane różne obiekty przyrodnicze – spreparowane w gablotach, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy motyle, przyszpilone do podłoża małe i większe owady oraz najróżniejsze różnokolorowe minerały, których nazwy często były dla mnie zupełnie obce. Nie można też zapomnieć o kolejnej pasji Pana Zygmunta – żabach, których zielone pyszczki figurek wyglądały z różnych zakamarków. Jako początkujący wówczas bibliofil zwróciłem też uwagę na księgozbiór – zgodnie z zainteresowaniami Pana Zygmunta były w nim rozmaite książki o tematyce przyrodniczej, krajoznawczej i fotograficznej oraz czasopisma geograficzne. Ale największe na mnie wrażenie wywołały przezroczyste, szklane słoje z zanurzonymi w formalinie wężami. Do dziś mam je jeszcze przed oczyma, mimo upływu 45 lat!

Z. Pniewski jako reporter Gazety Poznańskiej, rok 1961

Pan Zygmunt o wszystkich tych przedmiotach lubił i potrafił interesująco opowiadać, ze szczególną jednak pasją wspominał swoją wyprawę z Arkadym Fiedlerem do Brazylii, co chwilę przypominając sobie kolejne anegdoty. Tak mnie tym zaciekawił, że będąc któregoś razu w antykwariacie, wyszperałem książkę A. Fiedlera „Piękna, straszna Amazonia”, opisującą tę podróż. Po jej przeczytaniu wpadłem na pomysł czyby nie postarać się o autograf od autora. Z pewną nieśmiałością poprosiłem Pana Zygmunta o pomoc i okazało się, że nie ma problemu. Już wkrótce na półce mojej biblioteki stała książka z imienną dedykacją Arkadego Fiedlera.
Z wyraźną przyjemnością lubił Pan Zygmunt obdarowywać swoich znajomych i przyjaciół drobnymi prezentami. Pewnego razu, krótko po ukończeniu studiów, gdy byłem u niego z wizytą w domu, Pan Zygmunt niespodziewanie podszedł do mnie z uroczystą miną i wręczył z tej okazji książkę Pawła Jasienicy „Słowiański rodowód” załączając gratulacje i odpowiednią dedykację. Muszę przyznać, że całkowicie mnie tym sympatycznym gestem zaskoczył i sprawił dużą przyjemność.

Zygmunt Pniewski w towarzystwie Zygmunta Pohla, Kornela Białobłockiego, Henryka Pruchniewskiego, Jacka Jędrowiaka, Jarosława Kubiaka, Leszka i Żelisława Pawlaków

Chciałbym też podkreślić, że Pan Zygmunt lubił nie tylko opowiadać, ale i chętnie słuchał, zawsze ciekaw otaczającego świata. Po 1989 r. świat ten otworzył się dla Polaków i zacząłem wtedy intensywnie wojażować po rejonach Południowej Europy i Północnej Afryki. Nie były to sztampowe, zorganizowane wycieczki, lecz indywidualne, miesięczne wyprawy organizowane wraz z kolegą, często w rejony mało wówczas uczęszczane przez polskich turystów. Po każdej takiej wyprawie Pan Zygmunt zapraszał mnie do domu na pyszny obiad przygotowany przez jego małżonkę Wandę, połączony z pokazem moich zdjęć i opowieściami o przygodach i perypetiach podróży.
Po 2001 r. nasze kontakty niestety się urwały – Pan Zygmunt będąc na emeryturze, rzadziej już jeździł do Poznania, ja się wyprowadziłem z Puszczykowa i nie było już okazji spotkać się w pociągu, jego syn Sławomir też już nie mieszkał z ojcem. Do dzisiaj pamiętam go jednak jako osobę niezwykle sympatyczną, zawsze pogodną, o dużej kulturze osobistej, wszechstronnych zainteresowaniach i wiedzy, którą lubił bezinteresownie dzielić się z innymi oraz mającą umiejętność nawiązywania kontaktu zarówno z uczniem szkoły podstawowej jak i utytułowanym naukowcem. Wydaje mi się, że coraz rzadziej można w dzisiejszych czasach spotkać takie osoby – odchodzą powoli w przeszłość”.

Zygmunt Pniewski łowiący motyle, Brazylia rok 1967

Wspomnień o Zygmuncie Pniewskim przybywa. Kontaktują się ze mną kolejne osoby, które chcą podzielić się wrażeniami ze znajomości z tym niezwykłym człowiekiem. Czy jestem w stanie spisać je wszystkie? Z pewnością pomożecie w tym, Drodzy Czytelnicy, sami zapisując swoje wspomnienia i przesyłając je do naszej redakcji. A ja nadal chętnie będę się z Wami spotykać, bo słuchanie Waszych opowieści jest niezwykłe i inspirujące. Wy także – podobnie jak kiedyś Zygmunt Pniewski – pokazujecie, że macie pasję życia i wrażliwość, które warte są tego, by się nimi dzielić.

Skomentuj