Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Redakcja GMP | czwartek, 22 gru, 2022 | 1 Komentarz

Dobre historie zaczynają się od dobrych pytań

Kiedy w jednym z mosińskich marketów na półce natrafiłam na kolorową, świąteczną książkę „Zawód: święty Mikołaj”, moją uwagę przykuło nazwisko autora: Filip Pokrzywniak. Pochodzący z Mosiny twórca (bo nie pisarz, jak sam podkreśla), od kilku lat pracuje w warszawskim wydawnictwie Zielona Sowa. Wydał właśnie książkę, zdradzając w niej tajemnice nie byle jakie, bo pochodzące wprost z mikołajowego zaplecza.

Co to jest świerkoleum?
Jak to, co? To jest linoleum, które jest ekologiczne. To była akurat jedna z rzeczy, nad którą dłużej myślałem, bo, ku mojemu zdziwieniu, większość rzeczy przychodziła mi dosyć łatwo. Ale bez żadnego powodu, iskry, ta książka by nie powstała. Od 8 lat pracuję w wydawnictwie Zielona Sowa. I przez te 8 lat jeżdżę przez Polskę wzdłuż i wszerz na targi książkowe. W zeszłym roku, na grudniowych targach we Wrocławiu, przyszła do nas pani, która mówi: „mam bardzo, ale to bardzo ważne pytanie: czy jest książka, w której jest odpowiedź na pytanie, w jaki sposób święty Mikołaj przechodzi przez komin, skoro jest taki gruby?”. Wtedy faktycznie nie mieliśmy takiej książki w swoim portfolio wydawniczym. I tak pomyślałem: to jest bardzo dobre pytanie! I jest dużo więcej takich pytań, wręcz kluczowych, na które nie znam odpowiedzi, a związane są ze świętym Mikołajem.

Dalej już poszło?
Tak, jakoś to pytanie mi zabrnęło bardzo daleko w głowie. Jadąc z powrotem do Warszawy z Wrocławia nadawałem na cały przedział w pociągu z dziewczynami, z którymi pracowałem na tych targach: „ale słuchajcie, bo jest jeszcze taka sprawa do rozstrzygnięcia: wszystko jest teraz takie ekologiczne, a ile pali taki zaprzęg świętego Mikołaja? Przecież to może nie być wcale ekologiczne, skoro, między innymi, renifery wytwarzają gazy. Chcąc nie chcąc, muszą!”. Wiele takich pytań powstało już podczas tej drogi. Później spisałem te wszystkie pytania, stworzyłem jakiś wstępny zarys podziału tej książki oraz miejsca, w których się dzieje cała ta świąteczna magia. Tak powstał konspekt. To było szybkie, dwa, trzy dni, bo w głowie miałem już wszystko ułożone. Przesłałem go do redakcji. Mówię: patrzcie, mam taki pomysł. Rozszedł się też po wszystkich osobach decyzyjnych: do dyrektora działu handlowego i prezesa. Wszyscy podłapali, że to świetny pomysł. Robimy!

To teraz trzeba to napisać.
W sumie to rozbudować już istniejący konspekt o wiele detali: nazwy własne, imiona. Jeden z elfów miał się nazywać Elfon Dżon, ale też to nie przeszło: dzieciaki nie załapią, a z nazwami inspirowanymi nazwami własnymi może być później problem. Tak więc czujne oko redaktorki wychwyciło miejsca, w których było zbyt mocno i dosadnie. Gdzie moje poczucie humoru zabrnęło zbyt daleko. Samo napisanie książki zajęło miesiąc. Wiadomo, że nie non stop, bo po pracy, w weekendy, itp. To był kwiecień, musiałem zrobić sobie świąteczny nastrój w mieszkaniu. Święta bożonarodzeniowe to dla mnie najfajniejsze ze wszystkich możliwych świąt, i na nie czekam cały rok: klimat, Mikołaj, lampki, pyszne jedzenie. Jestem trochę świątecznym wariatem, bo potrafię film o Kevinie włączyć sobie w sierpniu, żeby poczuć tą przyjemność, związaną ze świątecznym klimatem. W kwietniu okazało się zresztą, że klimat świąt u mnie najlepiej wyzwala nie „Last Christmas”, czy inne topowe tytuły, tylko ścieżka dźwiękowa z Harrego Pottera: tworzy klimat zimowy, a jednocześnie nóżka nie podryguje do tańca. Tym samym, w okolicach Wielkanocy, zdałem w wydawnictwie tekst do bożonarodzeniowej książki.

Filip Pokrzywniak z książką swojego autorstwa. Fot. Gabriela Czernecka

A jak wygląda współpraca z ilustratorem? W przypadku takiej książki to nie tylko ładne rysunki, ale oddanie jej sensu, który siedzi w Twojej głowie.
Pierwszy zarys książki miał załączoną, wykonaną przeze mnie, mapę całej wioski świętego Mikołaja, bo tam istotną kwestią był między innymi tunel, łączący dom Mikołaja z fabryką elfów i umiejscowienie budynków względem siebie. Sklejałem trochę zdjęć z internetu w programie Paint, w formę kolaży. Ale, przyznajmy, bardzo kiepskich, bo moje zdolności ilustratorskie zbliżone są raczej do przeciętnego dwulatka. Ilustrator wykonał kawał dobrej roboty: nie tylko wykonał to, co trzeba było zrobić, ale dał sporo od siebie do tej książki, jak chociażby elfy. Na ile sposobów można narysować elfa, żeby każdy wyglądał inaczej? Okazało się, że można. I dzieci je odróżniają.

Twoja książka wpisuje się w trendy, jakie w literaturze dziecięcej można zauważyć od kilku lat: to nie czytanie od deski do deski, ale interakcja, rozmowa, wymiana opinii z małym czytelnikiem. Do każdej strony pojawia się mnóstwo pytań.
Miałem tą przyjemność, że byłem świadkiem czytania pierwszego egzemplarza książki, tak zwanego egzemplarza sygnalnego, przez mamę dla jej dzieciaków, i zobaczyć ich reakcję. Dzieci miały 4 i 6 lat, nieco mniej niż wiek, dla którego książka jest kierowana. Kiedy usłyszały, że to ja napisałem, oczy szeroko otworzyły, aż się niemal zapowietrzyły: „Ale skąd Ty to wszystko wiesz?!”. Przyznałem, że nie mogę zdradzać swoich źródeł, skąd czerpię informacje. W końcu mówię, że musiałem skontaktować się ze świętym Mikołajem. „Seeeeerio?!” – usłyszałem w odpowiedzi. Książka przeznaczona jest dla 6-cio latków, z myślą o tym, że patrząc na ilustracje, gdy coś go zainteresuje, jest w stanie sobie coś przeczytać, jakiś krótki fragmencik. Albo wyszukiwać smaczki na ilustracjach: drobiazgi, które zaciekawią, pobudzą wyobraźnię. Taka forma książek mi osobiście sprawiała zawsze najwięcej przyjemności. I widać to także po dzieciach, które na targach do nas zaglądają i widzą coś takiego, to zatrzymują się przy nich zawsze na dłużej. Nie nudzą się.

Czuć, że dobrze się bawiłeś w trakcie pisania tej książki.
Tak, powiem szczerze, że pisząc to miałem niezły ubaw. I taki był też był mój cel: żeby dorosły czytelnik też się przy niej nieraz zaśmiał. Oczywiście nie wszystko, co było w mojej wersji, znalazło się w książce, napisałem dużo więcej głupot. Był na przykład bardzo dokładny opis rozgrywek curlingu na plaży. Jestem ogromnym fanem tego sportu, dlatego przeniosłem go na letnią wersję. Ale to zajęłoby kolejną rozkładówkę i stwierdziliśmy, że jednak jest to sport na tyle mało znany, że jako pierwsze poszło do wycięcia.

Dużo jest tu Ciebie w tej książce? Zauważyłam odniesienie do trasy Poznań – Warszawa, więc to na pewno zaczerpnięte z Twoich prywatnych doświadczeń.
Tak, to też. Pojawił się Bigos, pies testujący wytrzymałość zabawek. Mam psa Bigosa. Wygląda trochę inaczej, ale faktycznie, testuje w domu wszystko, od swoich zabawek, po moje skarpety. Ostatnio zaczął też testować meble. Część rzeczy może być podświadoma, i nawet nie wiem, że zdradza to mnie jako autora. Kto mnie zna, niech szuka wskazówek. Może znajdzie.

8 lat pracujesz w wydawnictwie. Myślałeś o tym, że napiszesz własną książkę? To realizacja jakiegoś małego marzenia z dzieciństwa?
Absolutnie nie. Ale pracując tyle lat w takim wydawnictwie, iskierka dla książek dla dzieci we mnie jest. Ale nigdy od takiej autorskiej strony. Jak ktoś mnie hucznie nazywa pisarzem, ja się czuję totalnie skrępowany. Ja mogę być co najwyżej autorem książki.

Albo twórcą. To praca bardziej kreatywna niż pisarska.
Dokładnie tak. W życiu nie porównałbym się do nikogo, kto napisał inne książki, chociażby te wydane w naszym wydawnictwie w tym roku. Na przykład Joanna Jagiełło, która napisała powieść „Wieczór pełen cudów”. To ponad 120 stron ciągłej opowieści: wzruszającej, pięknej, bardzo klasycznej. Cudowna książka. Siedziałem, czytałem i płakałem. Dlatego myślę, że twórca to idealna nazwa dla mnie. Nigdy wcześniej i nigdy później raczej już nic nie wydam.

Chyba, że ktoś Ci zada jakieś ciekawe pytanie na targach.
Tak może być.

Wracając do pracy w wydawnictwie. Czy jest dużo pomysłów na książki, które ludzie Wam przesyłają, ale są odrzucane na wstępie?
Zacznijmy od tego, że sporo pomysłów mają dziewczyny z redakcji. One siedzą w tych książkach dziecięcych, czytają je od deski do deski, więc czują najbardziej tą branżę. Mamy też naszych dotychczasowych autorów, którzy przesyłają nam kolejne propozycje powieści swojego autorstwa. I mamy też wspaniałego, magicznego maila, na którego dostajemy mnóstwo pomysłów, napisanych książek. Niektóre oczywiście nie nadają się do publikacji, inne nadają się do publikacji, ale nie w wydawnictwie dziecięcym – w dobie erotyków, które są na topkach księgarń, jest ich sporo także w naszej skrzynce, ale my takich nie wydajemy, nie mamy na nie miejsca w naszym portfolio wydawniczym. Nie można łapać kilku srok za ogony, nam wystarczą nasze dwie – literatura dziecięca i młodzieżowa, i to też pod różnymi brandami: Zielona Sowa wydaje książki dla najmłodszych, a Books4YA dla młodzieży. Całe szczęście czytanie wśród młodzieży stało się modne. Na szczęście. To, co przeżyliśmy na ostatnich targach w Krakowie, to było oblężenie przez młodzież. Dla mnie osobiście to ogromna radość: to bardzo budujące, że ci nastolatkowie przychodzą, są ciekawi, wiedzą co chcą. Aż chce się planować i wydawać kolejne tytuły.

Rozmawiała Magdalena Zgrzeba

Jak ktoś mnie hucznie nazywa pisarzem, czuję się totalnie skrępowany – przyznaje Filip. Fot. Paulina Kurcin

Napisano przez Redakcja GMP opublikowano w kategorii Aktualności

Tagi:

Redakcja GMP

Autor: Redakcja Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej.

Wasze komentarze (1)

  • Gość
    czwartek, 22 gru, 2022, 15:52:34 |

    Wspaniały artykuł. Dawno czegoś tak przyjemnego nie czytałem. Dziękuję GMP!

Skomentuj