Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Magdalena Zgrzeba | sobota, 17 wrz, 2022 | komentarze 2

Kiedy droga jest celem…

Jedni w ramach wakacyjnego odpoczynku budują mikroapartamenty z parawanów na plaży, zaszywają się nad jeziorem z wędką lub lądują w hotelu z leżakiem, drinkiem i palmą nad głową. Inni w trakcie urlopu wybierają pot, błoto, zmęczenie i… ogrom satysfakcji.

Ultramaratony rowerowe to wydarzenia, w których przeciętny Kowalski, z dnia na dzień nie wystartuje. Poza zapałem niezbędna jest do tego dobra kondycja oraz rower, dostosowany do trasy. A ultramaratony są różne, także każdy zapalony kolarz znajdzie coś dla siebie.

Ultramaraton „Warta 800” to nie wyścig szosowy, a prawdziwa, rowerowa przygoda w terenie, prowadząca od źródła rzeki, aż do jej ujścia. Wstyd się przyznać, ale obstawiam, że nie jestem jedyną, która dotąd nie wiedziała, gdzie Warta rozpoczyna swój bieg: start ultramaratonu miał miejsce w Kromołowie, dzielnicy Zawiercia w województwie śląskim, gdzie przy kaplicy św. Jana Nepomucena bije źródło „naszej” rzeki.
Jedną z 64 osób, które stanęły na starcie, był Marek Kawczyński, pochodzący z Mosiny mieszkaniec Śremu. O planowanym, nieco szalonym i nieprzewidywalnym ultramaratonie Marek dowiedział się w ubiegłym roku i niemal od razu rozpoczął przygotowania. Kondycja już była, trzeba było ją jedynie szlifować: Marek jako zapalony pasjonat roweru i ogólnie pojętego sportu (wielokrotnie startował w triathlonie), nieraz podejmował się dla rozrywki wycieczek dalszych niż przeciętny rowerowy turysta, pokonując jednorazowo kilkadziesiąt czy kilkaset kilometrów. Był to jednak jego debiut na tak długim dystansie. Rower, na którym stanął na starcie, budował od niemal roku.

Trasa ultramaratonu prowadziła od źródła do ujścia Warty.

Organizatorzy przed startem pisali: – Zapraszamy Was na średniowieczne trakty, po których podróżowały najróżniejsze pojazdy, ale także na ścieżki, które rzadko odwiedzają nie tylko rowerzyści. Odkryjemy przed Wami piękno przyrody, której trudno szukać gdzie indziej, bo Warta to rzeka słabo uregulowana, a przez to niezwykle malownicza. Kiedy już pojawiają się wały, to droga po nich daje możliwość podziwiania rzeki, ze względu na niewielką ich odległość od płynącej wody. Ślad prowadzić Was będzie faktycznie wzdłuż rzeki, czasami o rzut kamieniem, a czasami centymetry od koryta rzeki. Mimo to, przedzierania się po krzakach nie zaznacie, a jazdy po trawiastych wałach będzie może ździebko. Nie będzie też ciągnących się kilometrami asfaltów, bo to w końcu ma być przygoda, a nie wyścig szosowy! – przekonywali organizatorzy.

Ultramaraton rozpoczął się 13 sierpnia, w sobotę, o godzinie 8. Marek znalazł się w gronie osób, które go ukończyły – a nie była to sprawa taka oczywista. Droga wiodła bowiem trochę przez asfalt, ale głównie przez szutry, drogi leśne, utwardzone drogi polne, zarośla oraz po piaszczystych wałach. Trasa wyznaczona przez organizatorów miała dokładnie 810 km. Trasy nie wolno było skracać, ale można było z niej zboczyć: pod warunkiem powrotu w to samo miejsce. Można było także w każdej chwili się zatrzymać i zdrzemnąć, ale raczej we własnym zakresie, także maraton wymagał od zawodników sporo kreatywności i zaradności. Marek metę w Kostrzynie nad Odrą przekroczył na 9. miejscu, w środę, 17 sierpnia, o godzinie 8:13. Trasę pokonał w 71 godzin, 54 minuty i 12 sekund.

Marek Kawczyński dotarł na metę na 9. miejscu.

– Przed wyjazdem zastanawiałem się, co będę robił w takiej długiej trasie – Marek komentował swoją wyprawę dla Portalu Śremskiego, już po przekroczeniu mety. – Zwykle w trakcie wypraw robię zdjęcia, oglądam widoki i rozmawiam z ludźmi. Jednak okazało się, że podczas ultramaratonu nie można było się nudzić. Na trasie było wiele ścieżek, piachu i wzniesień. Cały czas skupienie 200%, gdyż wystarczyła chwila nieuwagi i już można było zaliczyć glebę. Bywały gorsze momenty, że przez hałdy piachu czy ogrom gałęzi trzeba było zejść z roweru i go prowadzić, a czasem nawet pchać… Jednak nie zamieniłbym tej trasy na żadną inną – podsumował ultramaratończyk.

Ultramaraton „Warta 800” jest ultramaratonem dość nieprzewidywalnym i zaskakującym.

Wyprawa Marka miała charakter niemal survivalowy, też rower musiał być przystosowany do trudnych warunków, nierówności, piasku i błota. Są jednak kolarze, którzy wybierają rower szosowy i wyścigi, w których liczy się czas. – Oto on: pakiet startowy na tegoroczną edycję Bałtyk-Bieszczady Tour – pochwalił się w mediach społecznościowych Piotr Sternal, mieszkaniec Drużyny. – Z jednej strony się cieszę, z drugiej stresuję. Po raz pierwszy atakuję taki dystans: Polska na skos, co najmniej dwa dni i dwie noce w siodle, 1008 km non stop – pisał przed startem.

W pierwotnym zamyśle impreza była towarzyskim rajdem dla rowerowych zapaleńców. Pierwsza edycja miała miejsce w 2005 roku i wzięło w niej udział 15 osób. Z czasem impreza przekształciła się w profesjonalną imprezę sportową. W 2016 zawody zostały wpisane do kalendarza Międzynarodowej Unii Ultramaratonów Kolarskich, a rok później weszły w skład cyklu Pucharu Polski w Ultramaratonach, gdzie jest najwyżej punktowaną imprezą. W 2020 roku Bałtyk-Bieszczady Tour zyskał rangę imprezy kwalifikacyjnej do Race Across America – najbardziej prestiżowych zawodów w kolarstwie długodystansowym na świecie.

– Żeby wystartować, wystarczy wykazać ukończenie dowolnego ultramaratonu, organizowanego w Polsce – tłumaczy Piotr. Z kwalifikacją nie miał problemu, bo ma na swoim koncie kilka długodystansowych zawodów. – Do tej pory udało mi się przejechać 8 ultramaratonów, zaliczam do tego wszystkie starty w trasę powyżej 500 km. Ten jest dziewiąty. Do tej pory moja najdłuższa trasa to 754 km rowerem non stop przy okazji zeszłorocznego Tour de Pomorze, wokół województwa zachodniopomorskiego. Sporo doświadczenia mam na koncie, ale nie ma co ukrywać, że dotąd miałem sporo szczęścia na trasie – dodaje. W tegorocznej edycji wzięło udział 370 osób. Starty odbywały się w piątkowy wieczór oraz sobotni poranek. Piotr swoją wyprawę rozpoczął o 10:10 w sobotę, 20 sierpnia, na promie w Świnoujściu. Do mety dojechał w poniedziałek, w 53 godziny, 41 minut i 53 sekundy. Tegoroczna edycja miała dokładnie 1021 kilometrów i kończyła się w Ustrzykach Górnych w Bieszczadach. Zawodnicy mają także limit czasu na dojechanie do mety.

Metę ultramaratonu Bałtyk-Bieszczady były Ustrzyki Górne.

Bałtyk-Bieszczady Tour to impreza bardziej przewidywalna, niż wspomniana wcześniej „Warta 800”. – Ślad trasy ustalony przez organizatora, na trasie mieliśmy też wsparcie żywnościowe na punktach, w niektórych także miejsca do odpoczynku, drzemki – tłumaczy Piotr. – Nie była to samowystarczalna wyprawa. Organizator zapewnił trzy miejsca, tzw. przepaki, gdzie do dwóch z nich można było wysłać swoje rzeczy: ubrania na przebranie, żele energetyczne, powerbanki. Dodatkowo na starcie można było nadać swój osobisty bagaż, by po zakończonym maratonie móc spędzić kilka dni w Bieszczadach, w ramach regeneracji – dodaje.

Trasa wydaje się abstrakcją do przejechania autem „na raz”, a co dopiero na dwóch kółkach, i to z limitem czasu. Prawda jest też taka, że najgorszy odcinek do przejechania jest wtedy, gdy kolarz jest najbardziej zmęczony: zaczynają się przewyższenia, a organizm zaczyna domagać się odpoczynku. – Po 500 km zaczęło robić się ciężko – przyznaje Piotr. – Najgorszy moment to końcówka nocy z niedzieli na poniedziałek. Wtedy miałem kryzys psychiczny, słońce wstawało, siły fizyczne jeszcze były, ale psychicznie byłem wykończony. Przez godzinę, dwie musiałem walczyć sam ze sobą, ale krótka drzemka na przystanku autobusowym zdziałała cuda.

Im dalej, tym bardziej pod górkę…

Piotr, podobnie jak Marek przyznaje, że nie potrzebował specjalnych treningów przed startem. – Konkretnych przygotowań nie czynię, cały rok żyję aktywnie, staram się jeździć rowerem od lat przez cały rok, także jesienią i zimą. Nie jest problemem aura, temperatura, opady. Nie stosuję drakońskich treningów, jedynie stały wysiłek przez cały rok. To podstawa przygotowania – tłumaczy.

Jakie dalsze plany? – Rowerowych na ten rok już nie mam – przyznaje. – Mam plan na poznański maraton w połowie października. Rower już w tym roku tylko relaksacyjnie, po pracy i do pracy. A co w przyszłym? Zobaczymy.

Po 500 km zaczęło robić się ciężko – zmęczenie plus coraz większe przewyższenia dawały w kość.

Na starcie Bałtyk-Bieszczady Tour stanęło w tym roku 370 zawodników.

Napisano przez Magdalena Zgrzeba opublikowano w kategorii Aktualności, Wywiad, reportaż

Tagi:

Wasze komentarze (2)

  • M.
    sobota, 17 wrz, 2022, 22:02:49 |

    Brawo, piękne osiągnięcia. Życzę wytrwałości i wielu sukcesów!!!

  • mieszkaniec
    poniedziałek, 19 wrz, 2022, 19:19:37 |

    pierwsze zdanie sugeruje że tylko Ci ostatni mają ogrom satysfakcji z wybranego sposobu spędzenia wolnego czasu. Trochę to nie fair, nie uważacie droga redakcjo?

Skomentuj