Projekt bez konsultacji, sprawa sądowa w toku. Kiedy szkoła w Krosinku doczeka się rozbudowy?
Niektórzy powiedzą, że to deszczowy poranek spotęgował moje wrażenie smutku i bezsilności. Ale jeśli rozmowa z dyrektorką Szkoły Podstawowej w Krosinku i poznanie realiów, z którymi przyszło jej się zmierzyć przytłoczyła mnie, osobę postronną, to co czują pracownicy, uczniowie i ich rodzice, dla których ta szkoła to niemalże drugi dom?
16 marca 2018 roku miało miejsce oficjalne otwarcie nowego budynku Szkoły Podstawowej „Pod Lipami” w Krosinku. Był wiceburmistrz, proboszcz, radni, przecinanie wstęgi i ogromna radość. Oto zakończył się pierwszy etap budowy: powstały sale lekcyjne, niezbędne dla rozwoju szkoły. Goście tłoczą się na korytarzu, ale już za chwilę powstanie też hala sportowa, jako drugi etap budowy. Minęły 4 lata, a łopata pod dalszą rozbudowę nadal nie została wbita w ziemię. Uczniów przez ten czas przybyło, i zapewne siwych włosów na skroniach dyrekcji i nauczycieli także.
– Kiedy zaczęłam starania o rozbudowę tej szkoły, miałam świadomość, że w okolicy zaczynają powstawać nowe osiedla mieszkaniowe – opowiada Bogumiła Woroch, dyrektorka szkoły. – Szczęście w tym naszym nieszczęściu było takie, że jak zaczynałam zabiegać o rozbudowę, podstawówka była jeszcze sześcioklasowa. Nasze plany na rozwój nie były jakieś wyjątkowo ambitne: szacowałam wielkość rozbudowy na stan aktualny, żeby nikt mi nie zarzucił, że szkoła jest za duża i niepotrzebnie wydajemy środki. Kiedy w 2002 roku obejmowałam dyrektorstwo w Krosinku, uczniów było 96. Stopniowo co rok było ich coraz więcej. Wczoraj oddawałam do urzędu arkusz organizacyjny, na ten moment mamy 333 dzieci – mówi z radością dyrektorka.
Pierwszy zarys projektu rozbudowy szkoły powstał jeszcze za czasów burmistrz Zofii Springer.
– Wówczas konsultowano ze mną koncepcję wizualną tego budynku. Opcje były dwie: jedna chrom i szkło, druga była tym, na czym mi najbardziej zależało: żeby nowa konstrukcja nie zdominowała starego budynku i pasowała do tej naszej perełki, pierwszego budynku – podkreśla z uśmiechem. Po zatwierdzeniu projektu okazało się jednak, że budowa zostanie podzielona na etapy, bo część terenu szkoły nie ma pozwolenia na wysoką zabudowę. Pozyskano dofinansowanie i postawiono w zaledwie kilka miesięcy pierwszą część, czyli budynek dydaktyczny. – Był opór społeczny na wysoką zabudowę, co mnie wcale nie dziwi, ale ubłagałam wtedy, by naszą działkę wyciągnąć z miejscowego planu i procedować ją samą – dodaje Bogumiła Woroch. Jednak formalne kwestie trwały tyle, że w międzyczasie zarówno szkoła w Krosinku, jak i szkoła w Krośnie, zaczęły się przepełniać. Skoro projekt już był wówczas nieważny, wygasło pozwolenie na budowę, dyrekcja szkoły poprosiła o uwzględnienie w drugim etapie dobudowania dwóch sal lekcyjnych, gabinetu wicedyrektora i dużej świetlicy.
– Projektu mi nie przedstawiono. I powiem Pani, że to jest dla mnie smutne – dyrektorka nie musiała tego dodawać, smutek i poczucie bezsilności bije od niej podczas naszej całej rozmowy. – Dużo zdrowia kosztowała mnie ta budowa. Uważam, że architekt tworzący budynek powinien być na bieżąco z osobą, która będzie to miejsce użytkować. A architekt nie miał ochoty się ze mną spotkać. Nie uczestniczyłam też w radach budowy, bo jak usłyszałam, „nie chcą mieć pyskującego dyrektora w radzie”. Na etapie budowy okazało się, że nie zaplanowano ściany między moim gabinetem a sekretariatem, źle umiejscowiono drzwi, w pokoju nauczycielskim, gdzie są nieotwierane okna przeciwpożarowe, nie zaplanowano klimatyzacji. Gdy dziewczyny gotowały sobie wodę na herbatę, to po ścianach i szybach leciała woda. Zgodnie z wymogami pożarowymi projektant umieścił trzy pary szklanych drzwi na jednym korytarzu. Trzy pary szklanych, ciężkich drzwi, których żaden sześciolatek nie jest w stanie otworzyć, a prowadzą z sali do toalety. Czy to jest mądre planowanie przestrzeni? Komu ma to służyć? Włączmy myślenie i współpracujmy. Nie jestem architektem, ja nie chcę tworzyć projektu. Ale chciałabym o nim rozmawiać.
W trakcie naszej rozmowy dyrektorka proponuje wyjście na zewnątrz, żeby lepiej zobrazować to, o czym mówimy. Po drodze napotykamy na wąskim korytarzu grupkę dzieci, biegającą w kółko w podskokach, w trampkach i białych koszulkach. To trzecia klasa, podczas lekcji wychowania fizycznego. To jedyne miejsce w całej szkole, gdzie odbywają się lekcje w-f w czasie deszczu czy mrozu. – Dobrze, że może to Pani zobaczyć na własne oczy, bo to trudno opowiedzieć. Piąty rok ćwiczymy na korytarzu. Zawsze trzymamy mocno kciuki za pogodę, staramy się gdy to możliwe, wychodzić na zewnątrz, do lasu lub na boisko. Jesienią i zimą, aż do marca, żadne gry zespołowe nie wchodzą w grę. Tylko gimnastyka. I to tylko w wersji siedzącej lub leżącej.
5 kwietnia, z inicjatywy radnych, Dominika Michalaka i Wiesławy Manii, na boisku szkolnym odbyło się spotkanie, w którym wzięli udział radni, zastępca burmistrza, przedstawiciel rady rodziców i dyrekcja szkoły. Gmina Mosina aktualnie posiada pozwolenie na budowę sali sportowej wraz z zapleczem, ważne od czerwca 2021 roku. Środki w budżecie na rozpoczęcie budowy są zabezpieczone. Gdzie leży problem? Zaprojektowany budynek wchodzi w obrysie w altanę domu, leżącego przy szkole. Budynek przeznaczony jest do wyburzenia, w fatalnym stanie technicznym. Ale jest zamieszkany przez starszą panią, która budynku nie chce opuścić. – Gmina zaproponowała właścicielce mieszkanie w TBS w Krośnie, zaproponowaliśmy umorzenie sporych długów, które posiada. Pani nie chce z tego skorzystać – podkreślił na obradach komisji do spraw oświaty wiceburmistrz Tomasz Łukowiak. Sprawa trafiła do sądu, ale ugody w sprawie nie udało się osiągnąć: spór o ten teren i dom trwa już od wielu lat.
Dopóki sprawa ewentualnego wyburzenia nie zostanie wyjaśniona przez sąd, burmistrz nie ogłosi przetargu na wzniesienie hali sportowej, bo nie ma możliwości przekazania terenu pod budowę. Uczestnicy spotkania podsunęli pomysł kolejnego podziału budowy na etapy: wybudowanie sali sportowej z pomieszczeniami gospodarczymi i szatniami, bez naruszenia spornego budynku. Niestety, analizy takiej możliwości nikt dotąd nie zlecił, choć rozrastające się okoliczne osiedla powinny być jasnym sygnałem, że potrzeby tej szkoły będą coraz większe, i to w bardzo szybkim tempie.
– Na spotkaniu zapadła decyzja o tym, żeby omówić z biurem projektowym możliwości etapowania tej budowy, czyli żeby część dydaktyczną nowego budynku potraktować jako kolejny etap, a teraz przystąpić do budowy hali sportowej – wyjaśnia Tomasz Łukowiak. – Zostają do wyjaśnienia kwestie techniczne, bo wówczas trzeba przeprojektować fundamenty, opracować część szczytową hali sportowej, na nowo instalacje wodne, kanalizacyjne i elektryczne. Pojawiły się też kwestie związane z późniejszymi odbiorami i strefami przeciwpożarowymi w przypadku dzielenia budowy na etapy. To wszystko jest w toku – dodał wiceburmistrz.
Jednak decyzja o podzieleniu budowy na etapy to jedno. Bogumiła Woroch zwraca uwagę na coś, co wydaje się już stracone: niefunkcjonalny projekt. – Proszę sobie wyobrazić: na kwietniowe spotkanie burmistrz przyjeżdża z projektem, który ja widzę po raz pierwszy. I co widzę? Sale lekcyjne na parterze, świetlica na piętrze, ale wszystko położone w stronę ulicy. Bardzo ruchliwej ulicy. Budynek kończy się w newralgicznym punkcie, gdzie mieszka pani, z którą od lat jest konflikt i nierozwiązana sprawa, a cały tył działki jest niezagospodarowany. Jestem rozgoryczona – dodaje stanowczym tonem. – Kto ocenił funkcjonalność tego budynku? Czy ktoś w ogóle na to spojrzał?
Drugą ważną kwestią, która budzi wątpliwości to utrata tożsamości szkoły. – Ten stary, mały budynek, to nasza perełka, nasza wartość historyczna. Wysoki budynek, pociągnięty niemal do drogi, zdominuje całą bryłę. Z punktu widzenia estetycznego ten najmniejszy budynek powinien być wyeksponowany, bo on zaraz zniknie. Stanie się przedsionkiem szkoły. Trzeba szanować stare rzeczy. Cenne. Bo bez tego nie istniejemy – podkreśla dyrektorka, pokazując imitację pruskiego muru na nowym budynku szkoły. – Mamy na tą działkę plan miejscowy i biorąc pod uwagę kubaturę budynku oraz przepisy przeciwpożarowe, dojazdy i zapis związany z 2 miejscami parkingowymi na każde 100 m2 powierzchni użytkowych, teren mamy już maksymalnie zagospodarowany, tego nie da się przesunąć w głąb – tłumaczył podczas posiedzenia komisji oświaty Tomasz Łukowiak.
Inicjator kwietniowego spotkania, Dominik Michalak, stawia sprawę jasno: – Postawą są konsultacje przedprojektowe, czyli w momencie, gdzie jeszcze czas pozwala na naniesienie zmian, które nie będą generowały takich sytuacji jak teraz. Nikt z nas nie jest inżynierem, ale osoba zarządzająca obiektem najlepiej wie, co jest istotne przy jego funkcjonalności. To samo przerabialiśmy przy budowie OSiR na Krasickiego. Dopiero w sytuacji bez wyjścia rozpoczynamy dyskusję, szukamy rozwiązań, możliwości etapowania. Panie burmistrzu, proszę nas włączać w fazę projektową – zaapelował radny.
Może znalezienie winnego za ten impas ułatwiłoby doprowadzenie sprawy do końca. Ale kogo tu winić? Burmistrza za niekonsultowanie projektu z użytkownikami obiektu? Radę za zbyt małe zainteresowanie i drążenie tematu? Starostwo, sąd, projektantów? Starszą panią, która od ponad 60 lat mieszka w tym samym domu i nie chce go opuścić? Czy dyrektorkę, która – jak sama przekornie o sobie mówi – „pyskuje”?
Artykuł pochodzi z majowego numeru „Gazety Mosińsko – Puszczykowskiej’. Od naszej rozmowy z dyrektorką szkoły minęło niemal 8 tygodni. Czy coś zmieniło się w temacie, ruszyło z miejsca? – Nie, nic się nie zmieniło – odpowiada nam Bogumiła Woroch. – Po kwietniowej komisji oświaty spotkał się ze mną wiceburmistrz Tomasz Łukowiak, przedstawił mi projekt, zgodnie z tym, co obiecał podczas posiedzenia komisji. Obejrzałam rysunki i poprosiłam o to, żeby burmistrz zapytał architekta, który tworzył projekt, o możliwość wprowadzenia pewnych zmian. Do dziś nie otrzymałam odpowiedzi.
Tagi: Dominik Michalak, Krosinko, OSiR, Tomasz Łukowiak
Wasze komentarze (11)
No ale żeby pominąć zasługi radnego Waldemara Wiązka w zabiegach o budowę szkoły to już jest niewybaczalny nietakt.Radni : Dominik i Wiesława jak zwykle się pokazali jako zatroskani zbawcy.Nie z nami te numery.
Omówiona historia jest słabo umieszczony na osi czasu. Z tego co mi wiadomo, to rzeczywiście w sprawie tej inwestycji mocno zabiegał radny Wiązek. To z jego inicjatywy przystąpiono do wyboru kancepcji szkoły, przygotowanej jeszcze za czasów burmistrz Springer. W czasach podejmowania decyzji o budowie, część radnych stała na stanowisku, że szkoła jest zbyt duża. Dzisiaj to może szokujące stwierdzenia, ale nie wówczas. Niezależnie od postawy sceptyków wykonano pierwszy etap inwestycji. Drugi nie nastąpił z powodów prozaicznych. Wiceburmistrz poprzedniej kadencji nie przygotował planu miejscowego dla terenu, na którym miała być zlokalizowana sala gimnastyczna. Zadanie tego planu zostało umieszczone w ogólnym planie miejscowym, co z góry skazywało inwestycję na niedochowanie terminów. Jak widać, ta sytuacja trwa już ponad cztery lata.
Waldek nie tylko myślał o starcach w Pecnej ale także pomyślał o młodych ludziach osiedlających się na jego i jego rodziny działkach.
To prawdziwy wizjoner !
Porzekadło mówi jednak:”Myślał Waldek o niedzieli,a w sobotę…”
„Wiceburmistrz poprzedniej kadencji nie przygotował planu miejscowego dla terenu, na którym miała być zlokalizowana sala gimnastyczna. ”
Zabiegi, zabiegami,ale postawię pytanie czy przyczyną braku planu nie jest to,że została nim objęta też pewna żwirownia?.Pani Springer nie przeszkadzało kiedyś,że była niezgodność ze Studium i nie było planu pod żwirowanie i pozytywnie to opiniowała, a ktoś nagle zaczął ją wspierać.Zagrały wówczas te same mechanizmy,co przy wodociągu leśnym.Sala jest potrzebna,ale czy GMP podjęła próbę dotarcia i przedstawienie stanowiska pani, która tam mieszka i blokuje inwestycję?
a kto był wiceburmistrzem poprzedniej kadencji?
Po co ta budowa skoro mamy szkoły w okolicy ????
Jakie szkoły? Myślisz o zespole szkół w Krośnie? Otwarta po rozbudowie już była „na styk”. Oddana część dydktyczna w Krosinku – podobnie.
Rozbudowa jest potrzebna dlatego że do małej wiejskiej szkoły w której było w sumie 6 klas (a w zasadzie 3, nauczanie początkowe było w Dymaczewie Starym) chodzi teraz 8 roczników zapełnionych dziećmi z nowopowstałych osiedli. W efekcie mimo pierwszej rozbudowy, dzieciaki chodzą na zmiany, i albo zaczynają zajęcia bardzo wcześnie (autobus 6:30!), albo kończą bardzo późno. Dzieci są przemęczone a my, rodzice, musimy niezłe fikołki robić żeby ogarnąć prace i opiekę. Wytłumaczyłem oczywistość?
Jest SP 1i 2
I co że jest sp1 i sp2?