Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Marta Mrowińska | piątek, 15 lip, 2022 |

Smak drożdżowego ciasta z kiełbasą – Zygmunt Pniewski we wspomnieniach prof. Krzysztofa Kasprzaka

Kierowana nieodpartą chęcią poznania, jak wspominają Zygmunta Pniewskiego jego współpracownicy, przyjaciele, znajomi, spotkałam się również z prof. Krzysztofem Kasprzakiem. Autor licznych publikacji naukowych i popularnonaukowych, w tym kilkunastu książek, głównie z zakresu ekologii, zoologii, ochrony wód i powierzchni ziemi, dał się poznać jako energiczny i pełen nieprzeciętnego poczucia humoru człowiek. O jego znajomości z Zygmuntem słuchałam tak, jak się słucha fascynującej, niespotykanej historii – bo też taka ona była. Sam profesor rozwinął później kilka wątków w oddzielnym artykule (który Czytelnicy również mieli okazję poznać), niemniej, postanowiłam podzielić się kilkoma fragmentami z tego niezapomnianego spotkania.

Wspomnienie o Zygmuncie Pniewskim (1931 – 2019) – cz. 7

M.M.:  Jaki obraz Zygmunta Pniewskiego nosi Pan w swoich wspomnieniach? Jakim był człowiekiem? Co Pan najbardziej pamięta z Waszej znajomości?
K.K.: Zygmunta poznałem jeszcze w liceum – był to mniej więcej rok 1965, a ja byłem wtedy wolontariuszem w ówczesnym Instytucie Zoologicznym. W mojej pamięci Zygmunt jawi się jako osoba niskiego wzrostu, lekko zgarbiona, uginająca się pod ciężarem torby z aparatami fotograficznymi. Najczęściej używał dwóch, a czasem trzech aparatów. Zygmunt był człowiekiem niesamowicie życzliwym, absolutnie  do wszystkich. Miał ogromną cierpliwość – poświęcał mnóstwo czasu, by pokazywać różne ciekawostki dzieciom i młodzieży: owady, kamienie, znaczki o tematyce przyrodniczej, monety, minerały. Był kolekcjonerem przedziwnych przedmiotów, które interesowały go ze względu na swoją formę. Pamiętam, jak zachwycił się minerałami w postaci kuli i przez telefon dzielił się swoją fascynacją z przyjacielem, Stanisławem Mrowińskim. Stanisław często przychodził do Zygmunta do Instytutu, a ponieważ pracowałem z nim w jednym pokoju przez parę lat, z konieczności słyszałem ich rozmowy – głównie na tematy kolekcjonerskie. Zygmunta odwiedzali zresztą różni ludzie: artyści, profesorowie, kolekcjonerzy, studenci… Łączyła ich pasja, entuzjazm, ciekawość odkrywania nowych rzeczy i fascynacja wszystkim wokoło.

Zygmunt Pniewski i Krzysztof Kasprzak

Zygmunt Pniewski i Krzysztof Kasprzak

Jedną z wielu pasji Zygmunta była fotografia. Będąc już na emeryturze, prowadził dla młodzieży kółko fotograficzne – dawał tutaj ujście swoim dydaktycznym ciągotom, prowadził prelekcje, był obecny na swoich wystawach i przy tej okazji  udzielał wielu informacji, chętnie wyjaśniał różne zagadnienia, poruszał wątki uwiecznione w kadrach. To on nauczył mnie robić zdjęcia, doradził, jaki kupić aparat, jeden nawet mi sprzedał i mam go do dzisiaj. Nauczył mnie bardzo trudnej sztuki fotografowania – na przykład wnętrza lasu latem, gdzie jest ciemno, a kiedy świeci słońce, na fotografii wychodzi czarna plama z białymi paskami. Zrobienie takiego zdjęcia jest możliwe przy zastosowaniu odpowiedniego naświetlania, a przede wszystkim – odpowiedniego filmu, czego wówczas nie wiedziałem. Pokazał mi również, jak sfotografować płynącą w potoku wodę, by na fotografii było widać, że ona płynie, a nie jest martwa. Zygmunt miał wyjątkowo bogaty warsztat fotograficzny, posiadał ogromną wiedzę i umiejętności fotografowania – od roślin i zwierząt po bardzo skomplikowaną fotografię mikroskopową. Robił na przykład fotografie zwierzęcia żyjącego w kropli wody pod mikroskopem! Zajmował się też mikroskopową fotografią roślin, grzybów. Opracował metodę fotografowania tak małych obiektów i to dało mu podstawę do uzyskania dyplomu Mistrza Fotograficznego w Izbie Rzemieślniczej.

Z. Pniewski jako reporter Gazety Poznańskiej, rok 1961.

Z. Pniewski jako reporter Gazety Poznańskiej, rok 1961.

Zygmunt był niesamowicie dobry w pracy terenowej, wprowadzał mnie do niej jako ucznia. Pamiętam, jak zabrał mnie ze stacji w Mosinie do Ludwikowa i na pożegowskie glinianki, a potem schodziliśmy kamiennym brukiem w sąsiedztwie leśnictwa Osowa Góra w okolice Studni Napoleona. Pokazał mi wtedy źródło – jako uczeń, pierwszy raz widziałem wówczas, jak wygląda prawdziwe źródło.  Pokazywał mi również ciekawe okazy roślin i zwierząt. Zygmunt świetnie znał rośliny, drzewa, owady – a czego nie znał, zbierał i przekazywał pracownikom na uczelni. Jestem przekonany, że każdy, kto w tym okresie zajmował się w Poznaniu faunistyką, musiał się spotkać z Zygmuntem i dostać od niego materiał bądź próbki. Zygmunt sam oznaczył kilka gatunków. Jeden z nich, drobny pluskwiak, został przekazany dyrektorowi Instytutu – okazało się potem, że jest to zupełnie nowy gatunek.

Zygmunt Pniewski przy pracy

Zygmunt Pniewski, 1972 r. Instytut Zoologiczny PAN w Poznaniu

Fascynowały go grzyby. Dobrze się na nich znał – pamiętam, jak kiedyś, jeszcze w leśniczówce, upiekł mi kanie na maśle. Grzyby fascynowały go jednak jako obiekt fotografii – prawdziwą sztuką było pokazać je na zdjęciu, uwieczniając pewne cechy charakterystyczne, a jednocześnie całe, tkwiące w nich piękno.

Ulubionym tematem fotograficznym Zygmunta, którym zajmował się całe życie, mając w tym zresztą sporą konkurencję, były dęby rogalińskie. Zrobił tysiące fotografii, z których masa została wystawiona i opublikowana.

Dąb w Rogalinie dawniej fot. Zygmunt Pniewski

Dąb w Rogalinie dawniej fot. Zygmunt Pniewski

Zygmunt lubił jeździć w teren sam, z plecakiem, skąd przywoził próbki ściółki, gleby, liści. Jego najbliższym współpracownikiem, przyjacielem był profesor Leszek Berger. Jedną z ich pierwszych wspólnych prac były “Płazy i gady Wielkopolskiego Parku Narodowego”. Hodowlą żab zielonych wspólnie z Zygmuntem  zajmowali się zresztą przez dobrych kilkadziesiąt lat. Pamiętam takie sytuacje – był koniec lat 60., może początek 70. – jak profesor Berger zaraz po przyjściu do pracy brał wiaderko i szedł do ogrodu zoologicznego po kości, które zostawiały lwy. Kości były z resztkami starego mięsa, wykładane w hodowli żab powodowały, że zlatywały się do nich muchy, które z kolei wabiły żaby. Widok profesora na zmianę z Zygmuntem noszących wiadra cuchnących kości był zabawny, ale tak wyglądały wówczas prace badawcze. Podobnie było z myciem akwariów, które każdego dnia trzeba było czyścić – a było ich kilkadziesiąt. To była naprawdę ciężka, mozolna praca.

M.M.: Jak Pan myśli, z czego wynikał fenomen osoby Zygmunta Pniewskiego? Z jego niesamowitego talentu, ciekawości świata czy jeszcze czegoś innego? 

K.K.: Zygmunt był przede wszystkim pozytywnie nastawiony do ludzi i świata. Nie był człowiekiem konfliktowym, sam nigdy nie doprowadzał do sprzeczek, był cierpliwy. W otoczeniu był bardzo lubiany, umiał opowiadać w taki sposób, że wzbudzał duże zainteresowanie i gromadził szerokie grono słuchaczy. Myślę, że fenomen jego osoby wynikał z ciekawości życia i poznawania stale nowych rzeczy. Lubił zjawiska nietuzinkowe, interesowało go wszystko wokół, a kiedy już czymś się zafascynował, zgłębiał temat bez opamiętania :)

Na koniec wspomnę moją ulubioną potrawę, która niezmiennie kojarzy mi się z osobą Zygmunta: placek drożdżowy z kruszonką, zrobiony na dużej blasze, lekko posmarowany i… obłożony kiełbasą. To dziwne zestawienie wzięło się stąd, że kiedyś, po powrocie z pracy, po południu w Mosinie nie można było już kupić chleba. Żona Zygmunta piekła więc placek, który zastępował chleb i takie “kanapki” z kiełbasą Zygmunt przynosił w poniedziałek do pracy. Wymienialiśmy się wtedy jedzeniem – do dziś pamiętam ten smak i nie da się go niczym zastąpić.

Skomentuj