Najważniejsze to, co w głowie, nie w mięśniach. Zielony Talizman uczy miłości do Ojczyzny
Czy patriotyzmu można uczyć poprzez szkolenie ze wspinaczki, pierwszej pomocy czy odnajdywania się w lesie? Marek Kostrzyński z Centrum Rozwoju Obronności „Zielony Talizman” choć nie mówi tego wprost, całym sobą przekonuje, że tak właśnie jest.
40 lat działalności
– W 1982 roku, w głębokiej komunie, założyłem 80. Poznańską Drużynę Harcerską „Commando” – rozpoczyna nasze spotkanie Marek Kostrzyński. – Z umiłowania do historii wziąłem swoich przyjaciół, znajomych i założyliśmy drużynę o charakterze militarnym, z elementami ratownictwa i szkolenia bojowego. Początkowo spotykaliśmy się wśród znajomych, ale grupa zaczęła się rozrastać: zrobiło się nas 40, później 60 osób. Mieliśmy wówczas w swoich szeregach młodzież z całego Poznania. Podkreślam: młodzież, to były wówczas osoby od 16 do 20 roku życia. I to trwało. To była typowa drużyna harcerska, ale z silnym nastawieniem na nabywanie nowych umiejętności i sport – podkreśla.
Drużyna harcerska przyjęła ciekawy sposób zdobywania wiedzy. – Każdy członek ekipy miał szkolenie podstawowe, czyli takie, które przekazywaliśmy mu z naszej wiedzy i doświadczenia – tłumaczy. – Potem, po dwóch latach szkoleń dwa razy w tygodniu każdy wybierał sobie specjalizację: survival, historię, taktykę, strzelectwo, co kto lubił. Wówczas wszyscy starali się, by dla tego człowieka zdobyć środki i zapłacić za odpowiednie kursy czy szkolenia w danej, wybranej przez niego wąskiej specjalizacji. On był przez to zobowiązany, żeby zdobytą w ten sposób wiedzę przekazać innym, młodszym członkom drużyny. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat poziom wiedzy i umiejętności drużyny osiągnął bardzo wysoki poziom. Podnieśliśmy przez to jednak poprzeczkę na tyle wysoko, że w pewnym momencie niewielu dawało radę ją pokonać. Nasza drużyna harcerska w pewnym momencie zwyczajnie… dorosła. Trzeba przyznać, że harcerska zbiórka osób po trzydziestym roku życia wygląda już mało poważnie. Stąd pomysł, by założyć stowarzyszenie, by funkcjonować dalej – podkreśla Marek Kostrzyński.
Z Zielonego Talizmanu do polskiego wojska
Jak zapewnia mój rozmówca, trudność szkoleń w tej chwili jest niższa niż była jeszcze kilkanaście lat temu. – Wcześniej robiliśmy ostrą selekcję. Nie chodzi tu o fizyczne przygotowanie, a wartość psychomentalną człowieka, który staje przede mną. Często zdarzało się, że przychodził dojrzały, wyćwiczony, ubrany jak rambo mężczyzna, a obok niego pojawiał się szesnastolatek w dresiku. Po pierwszych zajęciach szybko zwykle okazywało się, że ten „rambo” miał o sobie ogromne wyobrażenia. I na tym jego predyspozycje się kończyły. Był taki moment, w którym kursanci doprowadzani byli do granic wytrzymałości, na przykład przez tydzień byli cały czas mokrzy: gdy tylko wysychali, dostawali kubeł wody lub musieli wejść do wody. Chodzi o doprowadzenie człowieka do pewnej skrajności, w której dopiero wtedy pokazuje on swój prawdziwy charakter, bo nie jest w stanie już nic udawać. Przyjmowaliśmy ludzi, którzy byli odpowiednio przygotowani przez naturę, mieli właściwe cechy i predyspozycje, wówczas następowało szkolenie – tłumaczy.
Dzięki profesjonalizmowi i selekcji nieraz osoby z odznaką Zielonego Talizmanu zasilały szeregi Wojska Polskiego i Policji. Wśród osób szkolących są byli policjanci, żołnierze oraz były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, instruktor przetrwania w Gujanie Francuskiej – To prawdziwi profesjonaliści – podkreśla mój rozmówca.
– Kiedy osiadłem w Mosinie, postanowiłem zrobić grupę treningową – dodaje. – Stowarzyszenie zrzesza tak zwanych starych członków ekipy, żeby utrzymywać ze sobą kontakt, nie rozproszyć się. Natomiast bardzo chciałbym nowe osoby w stowarzyszeniu. Mamy już jedną grupę treningową, spotykamy się raz w miesiącu, z racji tego że to są wszystko dorośli ludzie, z własnymi zobowiązaniami zawodowymi i rodzinnymi. I realizujemy sobie wszystkie punkty po kolei.
Medycyna pola walki
W rozmowie uczestniczy także Anna Gomołysek, która należy do wspomnianej grupy treningowej. Na Zielony Talizman trafiła przypadkowo, w trakcie pracy – jest pracownikiem Zakładu Sportów i Edukacji Obronnej poznańskiej AWF, prowadzi Legię Akademicką. Jest też żołnierzem rezerwy Wojska Polskiego. – Zielony Talizman razem z Jednostką Wojskową Formoza oraz Akademią Wychowania Fizycznego w Poznaniu organizował spotkanie promocyjne dla studentów i wszystkich chętnych na temat rekrutacji i służby w służbach specjalnych – mówi Anna Gomołysek. Podkreśla jednak, że szkolenia w stowarzyszeniu to spore przeżycie i faktyczne odkrywanie swojej natury. Ma za sobą między innymi szkolenie z medycyny pola walki.
– To szkolenie bojowe, bardzo ciekawe i jednocześnie bardzo wymagające – tłumaczy. – Oprócz elementów taktyki bardzo ważne jest tutaj zmęczenie, które było wywoływane u uczestników szkolenia, bo dopiero wtedy człowiek działa tak naprawdę, w zgodzie z własną naturą. Szkolenie trwało 48 godzin, spędziliśmy je bez snu, cały czas ucząc się pierwszej pomocy na polu walki – o wszystkich rodzajach ran i urazów, które pojawiają się najczęściej w trakcie walki zbrojnej. Zaczęliśmy od podstaw – teorii i podstawowych umiejętności, po raz pierwszy robiliśmy wkłucia dożylne. To był pierwszy moment, w którym niejednemu kolana zmiękły i miny zrzedły. Im dalej w noc, tym ciekawiej. Każdy z nas musiał uczyć się indywidualnie podawania leków czy opatrywania ran, ale najistotniejsze było to, że później te umiejętności trzeba było powtórzyć z całą grupą. Z kolejnymi godzinami dochodziło zmęczenie. Stwarzana była sytuacja taktyczna, w której musieliśmy uratować rannego, wynieść spod odstrzału i opatrzyć obrażenia – tłumaczy Anna Gomołysek. Podczas szkolenia stworzone zostały także warunki, odwzorowujące w bardzo rzeczywisty sposób prawdziwe rany i obrażenia.
– To ważne, by oswoić się z zapachem krwi – wtrąca pan Marek. – I jest to ważne, nie tylko w trakcie walki zbrojnej, a także w codzienności: gdy mamy do czynienia z samochodem, w którym są poszkodowani, i musimy wejść do auta, bardzo istotnym aspektem jest ten odór krwi, którego wielu nie może wytrzymać – dodaje.
– Tak, moment, gdy pojawiły się ten realizm i zapach to chwila, gdy niektórzy musieli zrobić krok wstecz, odpocząć chwilę. Ten element robił tu wiele. Do tego dochodził także hałas, huk nad głową, krzyki. Gdy doświadcza się tego po raz pierwszy, robi to wrażenie. Tak jak pierwszy pobyt na strzelnicy, który zawsze jest przełomem, bo dopiero po oddaniu pierwszego strzału w życiu nabieramy respektu do broni. Niby mamy świadomość, że jest to groźne, ale dopiero gdy bierzesz ją do ręki i zobaczysz pierwsze przestrzeliny w tarczy wtedy uświadamiasz sobie, jak bardzo jest ona niebezpieczna – dodaje uczestniczka szkolenia. – Było bardzo realne, bardzo trudne, ale też bardzo satysfakcjonujące, zakończone egzaminem i otrzymaniem certyfikatu. Wszyscy dotrwali do końca. Ciekawe doświadczenie: jednoczesne pobudzenie wszystkich zmysłów i zmęczenie to ogromne zaskoczenie dla każdego z nas.
Grupa zawsze jest najważniejsza
Ideą stowarzyszenia jest zdobywanie umiejętności i rozwijanie ich bez przerwy. – Ludzie przyzwyczajeni do odbywania szkoleń jednodniowych, pokazowych, zakończonych otrzymaniem dyplomu i powrotem do domu. Natomiast chodzi o to, żeby szkolić się przez cały czas, w różnych dziedzinach, i wracać do tego. I uczyć się współdziałać w grupie. To absolutna podstawa – tłumaczy Marek Kostrzyński. – Nie potrzebujemy indywidualistów, nawet najlepszych: podstawa to działanie całej grupy. Działanie w grupie powoduje, że jesteśmy szybsi, skuteczniejsi, zwyczajnie lepsi. Moim zdaniem świat dąży do tego, że wszystko robimy dla siebie: idziemy na kurs, na szkolenie, odbywamy, płacimy, i mamy z tego jakieś umiejętności. I co z tego, skoro nie potrafimy działać w grupie? To bardzo ważne, i nie tylko dla mnie. Grupa zawsze będzie dla mnie najważniejsza – podkreśla.
Grupa szkoleniowa Zielonego Talizmanu to zwykle na starcie około 15 osób, później kilka się wykrusza. Rezygnują, bo jest zbyt ciężko? – Tak, ale nie pod względem fizycznym, a z powodu problemu z wyjściem ze strefy komfortu – tłumaczy. Czy to znaczy, że trzeba ludzi złamać, doprowadzić na skraj wyczerpania? – Absolutnie. Czasy mamy teraz takie, że ludzie nie przyjmują dyskomfortu: problemem dla niektórych na przykład jest gryzienie komarów w lesie. Jeśli śpimy w lesie, to nie powinno to dziwić. Albo fakt braku możliwości umycia. Dla wielu to nieakceptowalne. U nas komfortu nie ma – podkreśla Marek Kostrzyński. – Wyjście ze strefy komfortu nie jest łatwe. I co ciekawe, kobiety mają z tym mniejszy problem niż mężczyźni – dodaje Anna Gomołysek.
– Dokładnie tak – potwierdza pan Marek. – Bardzo dobrze patrzy się na grupę, która wchodzi do lasu: zawsze jest jakiś dominator, i na przykład mała kobieta, drobna, która idzie na końcu, przyduszona plecakiem i ledwo ją zza niego widać. Jak wracamy, to się to zwykle odwraca: kto inny jest na przedzie. I wtedy ludzie zwykle rezygnują. Oni mówią, że im się nie podoba. A to nie o to chodzi. Oni widzieli swoją pozycję w tej grupie, a wyszło zupełnie inaczej niż zakładali. Dlatego przyjmujemy 15 osób, a część odpada. Zwykle sami odchodzą, i zazwyczaj z takiego właśnie powodu – podkreśla.
Dlatego ich szkolenia są dla każdego, niezależnie od płci, postury, wykonywanej pracy czy przygotowania fizycznego. To kwestie psychomentalne mają tu podstawowe znaczenie. – Przez wojnę za naszą wschodnią granicą zapotrzebowanie i zainteresowanie tematem znacząco wzrosło, widzę to także wśród studentów – dodaje pani Ania. – Wiele umiejętności potrzebnych jest również tak zwyczajnie, w życiu, a nie w kontekście konfliktu militarnego – podkreśla.
Czego mogą się spodziewać kursanci?
Stowarzyszenie oferuje dwa typy szkoleń: bojowe i klasyczne. Zawsze zaczynają od podstaw, czyli od klasycznego szkolenia z pierwszej pomocy. Później pojawia się wspinaczka: początkowe rozpoznanie wysokości, sprzętu, a później na przykład zjazd z budynku, aż w końcu dochodzimy do zjazdu głową w dół z bronią w ręku. – Nie brniemy na siłę, byle zrealizować kolejne tematy – podkreśla pan Marek. – Nie chodzi o to, żeby zrobić sobie krzywdę, dostosowujemy szkolenie do danej grupy, ich predyspozycji i wieku.
Są także zajęcia z taktyki, z walki wręcz w różnych sytuacjach: z bronią, bez broni, z kubotanem, pałką teleskopową. Zajęcia ze strzelectwa zaczynają się od małego kalibru, później strzelanie sytuacyjne w ruchu, do celu, w trakcie zaimprowizowanych sytuacji. – Zajęcia z przetrwania w terenie to początkowo wyjście do lasu, czyli jak przetrwać w naszym lesie, ale też dżungli. Potem przechodzimy do tzw. polowania na indyki: jeden kursant chowa się w określonym kwadracie lasu, a instruktorzy go szukają. Chodzi o to, by mieć umiejętność maskowania, i tu też na różnych poziomach.
Szkolenia z terenoznawstwa odbywają się indywidualnie. – Biorę kursanta do lasu i go obserwuję: czy on się na grzybach zgubi czy nie – opowiada dalej pan Marek. – I oni się zawsze gubią. Tu znów zaczynamy od podstaw: uczymy się rozpoznawać drogi, dukty leśne, topografię podstawową. Następnie poruszamy się poza drogami, na przełaj, z koniecznością nawigowania w gęstym lesie – dodaje.
Stowarzyszenie działa non profit. Jedyny koszt dla kursantów to mundur, który zwykle jest kosztem rozłożonym w czasie. Niektórzy kupują go po paru miesiącach, niektórzy po dwóch latach. – Po roku szkoleń nasi kursanci otrzymują plakietkę Zielonego Talizmanu. Mundur jest ważny, czujemy się bardziej elitarnie i przynależymy do grupy. A to najważniejsze – dodaje Marek Kostrzyński.
Idea Zielonego Talizmanu
– Nie trzeba planować przygody z wojskiem, by się odnaleźć w takiej grupie – dodaje pani Anna. Ale, co najważniejsze, to nie ma być zabawa jak popularne kawalerskie spotkania na strzelanie kulkami. Takie osoby nie znajdą tu dla siebie miejsca. – Szkoliłem raz taką grupę, która wydała mnóstwo pieniędzy na stroje, zamawiając w profesjonalnej niemieckiej firmie kamizelki taktyczne – opowiada pan Marek. – Pytam ich: ale ta kieszeń na ramieniu na radiostację jest mała, takie małe telefony będziecie mieć? „Nie, to na Snickersa” – usłyszałem w odpowiedzi. A ta z tyłu? „To na litrową Coca-colę”. Nie spotkaliśmy się więcej.
Zielony Talizman jako stowarzyszenie zakłada pozytywne nastawianie ludzi do służb mundurowych. Skąd ich nazwa? – Jest taki wiersz: „Zielony beret to symbol jest taki, że gdy go nosisz to o tym pamiętaj, że żołnierzem jesteś nie byle jakim, zielony beret to prawie rzecz święta”. Był taki oddział w trakcie drugiej wojny światowej, rzadko kto o nim wiedział w chwili formowania się grupy w latach 80. Pierwsza Polska Samodzielna Kompania Commando, pierwsi polscy specjalsi. Od początku był problem z obraniem tego bohatera, trzeba się było z tego służbom bezpieczeństwa tłumaczyć, nie było to łatwe. Dlatego Zielony Talizman, bo nosili zielone berety – tłumaczy pan Marek.
– Wśród naszych szkoleń prowadzimy też zajęcia z historii. Zdrowego patriotyzmu: opowiadanie o tym, co się wydarzyło, o bohaterach i działaniach wojsk. Staram się to także wplatać w trakcie innych szkoleń. Ci ludzie, którzy są u nas, zwykle są już patriotami, nie trzeba ich tego uczyć. Ci ludzie na pewno nie powiedzą, że mają gdzieś to wszystko i jadą do Niemiec. Oni odwiozą żonę i dzieci i wrócą. Na tym polega patriotyzm – tłumaczy na koniec naszego spotkania pan Marek. – Niezależnie jaki będzie rząd, kto wygrał wybory, stroniąc od polityki: to jest moja Ojczyzna. I to jest najważniejsze. To jest wartość nadrzędna, którą chciałbym przekazać.
Zajęcia grupy treningowej Centrum Rozwoju Obronności „Zielony Talizman” odbywają się najczęściej raz w miesiącu, przeważnie na terenie gminy Mosina. Wszystkich zainteresowanych – zarówno kobiety, jak i mężczyzn zapraszamy do śledzenia naszej strony: www.crozt.pl, kontaktu mailowego: grupa@crozt.pl oraz kontaktu telefonicznego pod numerem: 501 433 163.
Wasze komentarze (3)
To chyba nie jest dla zwykłych ludzi, tylko bardziej zaawansowanych, chociaż jak czytam nawet tacy mogą się nie nadawać.
Też mam takie wrażenie. Ale ciekawa sprawa, nie wiedziałem ze ktoś poza żołnierzami i innymi mundurowymi tak spędza weekendy, szacun
Wystarczy pojawić się na zajęciach i ocenić. Zapraszam do kontaktu.