Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Magdalena Zgrzeba | sobota, 4 mar, 2023 | komentarzy 5

Podróże lekarstwem na pracoholizm

Tyle mówi się o tzw. work-life balance, czyli równowadze między życiem zawodowym a prywatnym. Poczucie wypalenia? – To u mnie niemożliwe, bo ja nie czuję, że pracuję – przyznaje Magdalena Kugiejko, mieszkanka Mosiny, adiunkt na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM w Poznaniu. W 2022 w podróży spędziła przeszło 150 dni. A jej kalendarz na rok 2023 pęka już w szwach.


To była miłość
– Madzia, da się Ciebie złapać w tym tygodniu na miejscu? – zapytałam, chcąc się umówić na rozmowę. Znamy się prywatnie i wiem, że nie jest to proste. Magda przyznaje, że to klasyczne pytanie, gdy ktoś chce się z nią spotkać. – Moi znajomi się śmieją, że cały czas jestem w podróży, a jak wracam to staram się pracować, i dokładnie tak to wygląda – śmieje się moja rozmówczyni. Po podliczeniu minionego roku okazało się, że w podróży spędziła ponad 5 miesięcy, w różnym stylu i kierunkach: w Polsce, za granicą, na weekendowych wypadach i w długich wyprawach. Trochę po Europie, dużo górskich trekkingów. Jej podróże wykraczają znacząco ponad 26 dni urlopu, jakie proponuje kodeks pracy, ale dobre gospodarowanie czasem to podstawa. – Na uczelni przysługuje nam więcej dni urlopu, a ja zawsze mam sporo zaległych wolnych dni, których nie mam kiedy wykorzystać: większość wyjazdów związana jest z pracą zawodową, więc nie mogę wtedy brać urlopu, bo pracuję. Zawsze staram się jednak wyciągnąć z takiej służbowej podróży nieco więcej, to moje DNA, nie umiem inaczej – przyznaje Magda. Jak podkreśla, na uczelni wyrabia godzinowo więcej niż etat, ale da się to dostosować dzięki nienormowanemu czasowi pracy oraz możliwości przesunięcia zajęć, zbicia ich w trzy, cztery dni w tygodniu zamiast siedmiu.

Magda pracuje w Katedrze Turystyki i Rekreacji, ucząc studentów zarządzania, marketingu, kreatywnego myślenia, a także realizując zajęcia dotyczące eventów, zarządzania turystyką osób z niepełnosprawnościami, osób starszych oraz ściśle związane z jej pracą badawczą zajęcia dotyczące tematów arktycznych. Swoją „działkę” w szeroko pojętej turystyce wybrała podczas studiów doktoranckich. – Od dziecka dużo podróżowałam, ale na ten kierunek studiów namówiła mnie koleżanka – tłumaczy Magda. – Brałam udział w programie wymiany studentów Erasmus i tam zrozumiałam, że warto pójść w tę stronę. Podczas studiów doktoranckich, gdy pierwszy raz poczułam pod stopami wielką, taflę lodu, pod którą płynie woda, zakochałam się. To była miłość, zachwyt lodem i lodowcami– dodaje z błyskiem w oku.

Preaeceptor Laureatus - dydaktyk roku na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych.

Preaeceptor Laureatus – dydaktyk roku na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych.

Z niedźwiedziami polarnymi za oknem
Spitsbergen jest największą norweską wyspą w archipelagu Svalbard. Poznański Uniwersytet im. Adama Mickiewicza ma własną Polarną Stację Badawczą „Petuniabukta”, co daje możliwość studentom i pracownikom różnych kierunków na prowadzenie tam badań naukowych na „żywym organizmie”. Wyjazd Magdy na Spitsbergen związany był z badaniami naukowymi nad turystyką w arktycznym regionie świata. Okazuje się, że masowa turystyka dociera także w te rejony: turyści przypływają na wyspę statkami lub dużymi cruiserami, wysiadają w porcie w Longyearbyen, dosłownie zalewając miasto. Trzy tysiące ludzi na dwóch głównych ulicach. Wchodzą do miasta, niewiele kupują, bo przecież wszystko mają na statku. Nie jedzą w restauracji, nie nocują w hotelu, zrobią zdjęcia i wracają na statek. Nie przynosi to żadnej korzyści dla lokalnej społeczności, którą na całym archipelagu stanowi zaledwie około 2,5 tysiąca mieszkańców.

Przed każdym wyjazdem na Svalbard pracownicy i studenci muszą odbyć obowiązkowe szkolenie z używania broni a następnie ubiegają się o pozwolenie na korzystanie z niej na miejscu. Wszystko to przez niedźwiedzie polarne. – To ich miejsce, a my jesteśmy tam intruzami – podkreśla Magda. – Do naszej stacji niedźwiedzie przychodzą co roku, widzimy je, ale ich obecność to zawsze duży stres i niebezpieczeństwo utraty życia. Każde wyjście z trzech kontenerów, w których żyjemy, wiąże się z ciężką bronią na plecach i bronią hukową w kaburze. Nawet wychodząc do „toalety” trzeba być czujnym, czy na horyzoncie nie widać dużej, białej kuli – opowiada. Gdy w okolicy stacji pojawiają się niedźwiedzie, do brzegu nie mogą dopływać statki, w związku z ochroną i nie stresowaniem zwierząt.

Jednak Svalbard to nie magiczna kraina, miodem i mlekiem płynąca. Wracamy do tematu turystyki i badań z tym związanych: – Turyści się rozpasali, nie ma dla nich granic: płacę, więc wymagam – mówi Magda. – W tym roku będę na Islandii w ramach moich badań związanych z turystycznymi obszarami dalekiej północy, jestem ciekawa, jak tam na miejscu sprawa wygląda, bo Islandia nie powstrzymała na czas napływu turystów. Władze Norwegii zadbały o Archipelag Svalbard i Wyspę Spitsbergen – trzymają tą kwestię w ryzach. Nie budują nowych miejsc noclegowych, bo maksymalnie może być na wyspie tylu turystów, ile mają miejsc na ten moment, to jest bodajże niecały tysiąc. I koniec, ani jednego więcej. Islandia jako destynacja turystyczna doprowadziła do tego, że obecnie dosłownie próbują zniechęcać turystów, limitować ich przyjazdy. To jest idealny przykład, jak pokazywanie pięknych miejsc w mediach społecznościowych szkodzi tym miejscom. Celem nas, naukowców w tej dziedzinie, jest zwracanie uwagi na te problemy, a nie pokazywanie miejsc z folderów turystycznych – podkreśla.

Magdalena Kugiejko na Spitsbergenie.

Magdalena Kugiejko na Spitsbergenie.

Trekking na dachu świata
W październiku moja rozmówczyni spełniła swoje marzenie. Wykorzystała wreszcie trochę urlopu. – Nepal. Bardzo chciałam zobaczyć te wysokie góry, ich ogrom i bezkres. I dosłownie sprawdzić siebie. Ten wyjazd… – Magda wzdycha i widać, że myśli nad doborem odpowiednich słów. – Ciężko o nim mówić pod kątem turystycznym, bo to było zupełnie inne przeżycie. Dopiero jak wróciłam do domu, spojrzałam na te wszystkie zdjęcia to zaczęło do mnie docierać gdzie byłam, co widziałam – mówi z przejęciem. Nie trzeba doświadczyć choroby wysokościowej, żeby poczuć na własnej skórze, jak zły wpływ na organizm mają ponadprzeciętne wysokości, które naprawdę dają popalić. – To jest bardzo osobiste, to z czym wróciłam. Ten wyjazd, przygoda pokazuje, jak bardzo chcesz żyć. Dosłownie – opowiada Magda. – Gdy jesteśmy tutaj w Polsce i cokolwiek nam się dzieje, mamy pomoc na wyciągnięcie ręki. Gdy jesteś tam w Nepalu na wysokości 5 tys. metrów, jesteś tylko ty i twoja głowa. Najmniejszy „zły sygnał” od organizmu urasta do takiej rangi, że jesteś pewny, że zaraz zginiesz. Nie będzie miał kto ci pomóc. Jasne, jesteś ze swoją ekipą, kilka osób, przewodnik i szerpowie. Idziesz w grupie, ale milczysz, bo nie chcesz tracić energii. Zastanawiasz się nad każdym oddechem, ułożeniem stopy. To jest tak głębokie doznanie, że trudno mi to ubrać w słowa. Uważam, że jak ktoś nie lubi siebie, to na takim trekkingu jest w stanie wykończyć się psychicznie. Jesteś cały czas ze swoimi myślami – dodaje.

Magda nie zdobyła szczytu Yala Peak (5500 m n.p.m.), który miała w planach, ponieważ nastąpiło załamanie pogody i musieli zawrócić tuż przed atakiem szczytowym. Kilkunastodniowy trekking doliną Langtang nie jest zaliczany do trudnych. To zdecydowanie najbardziej malowniczy obszar Himalajów. Ale nawet taka wyprawa to ogromne obciążenie dla organizmu. – Zaburzenia metabolizmu, problemy z oddychaniem, brak snu to bardzo ciężkie wyzwanie – wylicza Magda. – Ubieranie się, wychodzenie z namiotu na kilka podejść pokazuje, że organizm na takiej wysokości potwornie się męczy i podstawowe czynności zwyczajnie nas przerastają. Nie myślałam, jadąc tam, że wrócę z tak różnorodnym i głębokim doświadczeniem – opowiada. Pytam, czy po takich przeżyciach skreśla Nepal z listy swoich destynacji na kolejne lata. – Na pewno tam wrócę, nie ma innej opcji.

Nepal, Dolina Langtang.

Nepal, Dolina Langtang.

Studencki wyjazd w nieoczywiste strony
Poza własną pracą, badaniami i prywatnymi wyjazdami, są jeszcze Geopraktyki. To projekt realizowany od ośmiu lat na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM. – W pierwszej edycji pojechałam do Kazachstanu jako uczestniczka projektu, będąc jeszcze na studiach doktoranckich. Od kolejnego roku byłam już opiekunem naukowym Geopraktyk, czyli siódmy rok zarządzam grupą studentów. Jest to ogrom zdobytej wiedzy podczas każdej edycji – podkreśla Magda. W wyjeździe zwykle bierze udział około 10 osób z Wydziału, którzy zgłaszają własny projekt badawczy do zrealizowania podczas wyjazdu, a jego efekty muszą po powrocie wykorzystać w swojej pracy licencjackiej, magisterskiej, pisząc artykuł naukowy lub występując na konferencji. Studenci zawsze są skrupulatnie dobierani, bo materiał, który powstanie z wyjazdu musi być różnorodny. Na wyprawę zazwyczaj zbierany jest interdyscyplinarny zespół, w którym zawsze warto mieć znawców skorupy ziemskiej, klimatu, wód, gleb czy też specjalistów od kontaktów międzyludzkich, czyli studentów kierunku Turystyka i Rekreacja. – Wówczas również ogrom wiedzy i doświadczenia studenci zdobywają od siebie wzajemnie, i ja też się od nich uczę. Studenci i doktoranci otwierają się na nowe możliwości, a wszyscy się świetnie w tym uzupełniają – tłumaczy.

Geopraktyki to zawsze nieoczywisty kierunek. Musi być to wyjazd unikatowy, niedostępny dla każdego, a wtedy również studenci rzucani są na głęboką wodę. – Zaczynamy z białą kartą: wybieramy wspólnie kierunek, następnie, nie mając złotówki, próbujemy pozyskać sponsorów, partnerów. Budujemy wówczas cały produkt, a wyjazd to finał wielomiesięcznych przygotowań i zdobywania umiejętności z różnych dziedzin – tłumaczy opiekunka projektu. W minionym roku w ramach projektu byli w Indonezji, gdzie m. in. prowadzili badania naukowe w oparciu o wulkany. Wiele planów na miejscu uległo zmianie, bo wulkany w międzyczasie się budziły i trzeba było szybko modyfikować część zamiarów. – Z ciekawszych elementów wyjazdu był nocleg na zboczu krateru czynnego Wulkanu Rinjani na wysokości 3726 m n.p.m. Ten wyjazd to spora różnorodność: była rajska wyspa (Bali), miejsca stricte wulkaniczne (Wulkan Ijen, Batur), duże miasta (Dżakarta), świątynie (Prambanan). Bardzo dużo różnych tematów, bardzo trudnych do zorganizowania logistycznie. Zdrowotnie też, bo pojawiały się zatrucia, podczas zejścia do krateru wulkanu jedna ze studentek na skutek oparów siarki straciła wzrok. U nas problemy z oczami trwały chwilę, u niej przedłużyło się do dwóch tygodni – podkreśla Magda, która jako opiekunka projektu odpowiada również za bezpieczeństwo uczestników.
W tym roku Geopraktyki zmieniają kontynent: po raz pierwszy lecą do Ameryki Południowej: Peru, Boliwia i Chile. Tam Geopraktyk jeszcze nie było. Magdy też.

Jomblang Cave to pionowa jednoszynowa jaskinia o głębokości 60 m i średnicy 50 m. Fot. M.Kugiejko

Jomblang Cave to pionowa jednoszynowa jaskinia o głębokości 60 m i średnicy 50 m.

Praca skrojona na wymiar
Pozyskiwanie sponsorów na studencki wyjazd w dobie dzisiejszych problemów ekonomicznych nie jest łatwe. Około połowę kosztów uczestnicy pokrywają z własnych środków. Opiekun grupy także. – Gdyby ta praca nie była moim hobby, mogłoby być to trudne, bo dokładanie do czegoś, co mnie nie pasjonuje, nie miałoby najmniejszego sensu – mówi Magda. – Uwielbiam swoją pracę, to jest pomysł na moją autentyczność. Jak studenci widzą, że osoba, która ukończyła kierunek Turystyka i Rekreacja, wykłada na tym kierunku, a jednocześnie faktycznie robi to w życiu, to jest ogromna siła oddziaływania. Moje media społecznościowe robię głównie dla moich studentów, żeby pokazać im, co jest w danym miejscu, przekazywać wiedzę i informację. Uwielbiam moich studentów, i w drugą stronę chyba też: w ubiegłym roku otrzymałam nagrodę dla najlepszego dydaktyka, co jest moim największym sukcesem ostatnich lat. Pokazuje, że to co robię, ma sens. Nie da się okłamać tej drugiej strony. Oni muszą to czuć. I czują – podsumowuje z nieukrywaną dumą.

Początkowo wyjazdy były dla niej antidotum na pracoholizm. I to działa. – Spitsbergen nauczył mnie, że nie ma nic lepszego niż odcięcie. Tam i tak nikt się do ciebie nie dodzwoni, choćby chciał. Wtedy okazało się, że świat się nie zawali, jak będziesz przez jakiś czas poza zasięgiem. Wtedy faktycznie łapiesz oddech i wracasz z podwójną siłą do kolejnych działań.

Napisano przez Magdalena Zgrzeba opublikowano w kategorii Aktualności, Mosina

Tagi: , ,

Wasze komentarze (5)

  • Gość
    sobota, 4 mar, 2023, 18:57:16 |

    Zuch dziewczyna!

    3
    2
  • Gość
    sobota, 4 mar, 2023, 19:49:45 |

    Zuch i jeszcze ładna!

    3
    2
  • Płotka
    niedziela, 5 mar, 2023, 12:30:55 |

    Jak już to Zuchna !

    1
    1
  • Gość
    wtorek, 7 mar, 2023, 13:52:57 |

    Czyli Pani Adiunkt pół roku spędza w podróży. Fajnie. Pytanie: to kiedy pracuje? I kto za to płaci?

  • Gość
    wtorek, 7 mar, 2023, 19:56:36 |

    Ładna to se da radę. Jakby było inaczej siedziały by w domu przy mamusie.

Skomentuj