„W sumie to zawsze chodzi o ludzi, nie o psy” – o pewnej fanaberii z misją w tle
Po przejściu przez furtkę wita mnie radośnie Leon – pies rasy basset gaskoński, który, pomimo poważnego wyglądu, podskakuje radośnie, jednocześnie długimi uszami zamiatając ziemię. To jeden z dwóch psów Magdaleny Stypińskiej – Cholewy, założycielki Psianaberii, w której uczy ludzi, jak lepiej żyć z własnym psem.
Praca z ludźmi, nie z psami
Psianaberia swoją nazwę dostała dzięki mężowi Magdy, który początkowo uznał jej zafascynowanie komunikacją psią pewną… Fanaberią. – Od zawsze lubiłam zwierzęta, obcowanie z nimi, ale to było zawsze gdzieś tam obok – tłumaczy Magda. – Żeby diametralnie zmienić życie, musi pojawić się impuls, i tak też było. Niemal 20 lat pracowałam w banku, nieśmiało zaczynając działać tutaj. Zajęcia na placu w Rio Grande w Krosinku prowadzę od 2015 roku. Wtedy też ukończyłam kurs trenerski, potem behawiorystyczny, dzięki temu poczułam się taka… Pełna w tym wszystkim. Choć jest to oczywiście zawód, gdzie wiedzę trzeba cały czas pogłębiać – podkreśla właścicielka szkoły. No właśnie, czy szkoły? Trudno określić, czym jest Psianaberia. To raczej miejsce dobrych spotkań, rozwiązywania ludzkich problemów, które pojawiły się podczas obcowania z własnym psem. To na pewno nie punkt szkoleń, nauka bezwzględnego posłuszeństwa czy chodzenia przy nodze.
– To jest wbrew pozorom praca z ludźmi, nie ze zwierzętami – przyznaje z uśmiechem Magda. – A ja bardzo lubię ludzi, więc jest teraz idealnie. Kiedy pracowałam w banku była praca, dziecko, domowe obowiązki i plac z psami. Wszystko musiałam bardzo ścieśniać, żeby pomieścić. Teraz mam więcej luzu, mimo wszystko. Mam w głowie to, co mi przyświeca: misja, by pomagać ludziom, pośrednio psom w ten sposób, żeby im się żyło lepiej – podkreśla.
Magda przyznaje, że jej mąż doskonale wiedział, że jeśli zaczyna pogłębiać „psie tematy” i podąża w tym kierunku, to zrealizuje swój cel. – Psianaberia zaczęła się budować, gdy zaczęłam chodzić z moim wyżłem, Nortonem, na szkolenie. Tam doświadczyłam niekoniecznie dobrych metod, zaproponowano mi sposoby awersyjne. Zaczęłam wtedy szukać i jeździć po Polsce. Moja intuicja podpowiadała mi, że można inaczej: nie trzeba podporządkowywać sobie psa, by mógł funkcjonować w naszym świecie – tłumaczy. Przyznaje, że początkowo robiła to dla swojego psa, ale z czasem w głowie zakiełkowała myśl, że może zrobić coś dla innych ludzi? Miejsc, w których uczono komunikacji z psem, a nie jedynie bezwzględnego posłuszeństwa swojemu właścicielowi, było niewiele. – Mój mąż bardzo mnie wspiera i wspierał od początku, pomimo tego, że widać było pewien jego dyskomfort tej sytuacji – śmieje się Magda. – W momencie, gdy podjęłam decyzję o odejściu z banku, mieliśmy świadomość, że własna działalność gospodarcza, i to o takim charakterze jak ta, daje wielką niewiadomą. Pytał mnie: ale zrobiłaś biznesplan? Najtrudniejszym było odważyć się, by zostawić etat, który dawał mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Teraz myślę, że mogę wszystko. Nie mogłam zrobić biznesplanu, bo pracowałam tu wcześniej tylko w weekendy i trudno było mi założyć, czy i ilu uda mi się znaleźć klientów zainteresowanych tym, by przyjechać z psem w ciągu tygodnia. Wiedziałam, że jeśli nie spróbuję, nie będę wiedzieć – dodaje.

Magdalena Stypińska-Cholewa z psem Leonem.
Etyka przede wszystkim
Klienci Psianaberii to wbrew pozorom nie jedynie osoby z okolic, a z całej Polski. Magda specjalizuje się w pewnej niszy, zajmującej się komunikacją i psią socjalizacją. – Uczę ludzi, jak żyć z psem. W domu rodzinnym też miałam psa, wychowywanego w teorii dominacji, tak się zwykle wtedy do psów podchodziło. Na szczęście badania naukowe poszły do przodu, są bardziej dostępne i dobrze jest trafić do trenera czy behawiorysty, który uaktualnia swoją wiedzę, uczy się nowych rzeczy i wie, że można inaczej. Warto słuchać swoich psów, to zawsze podkreślam na zajęciach psiego przedszkola. Każdą emocję trzeba zauważyć, i tą dobrą i trudną. I reagować, nie przemilczać – podkreśla Magda. – Na zajęciach z zakresu psiej komunikacji, gdy najczęstszym problemem jest agresja, zawsze podkreślam, by psa najpierw zaakceptować. Często zapominamy, że pies ma charakter, temperament, z którym się rodzi oraz kształtuje się we wzajemnych relacjach. To wcześniej trzeba się zastanowić, czy pies będzie pasował do naszej rodziny. Miewałam na szkoleniach ludzi bardzo introwertycznych, zamkniętych, z bardzo ekstrawertycznymi psami. Było im bardzo trudno się początkowo dopasować, choć myślę, że to może być też sposób, by się nieco otworzyć na relację – dodaje.
W międzyczasie wraca do nas Leon, który zjadł przekąskę i przyszedł sprawdzić, czy nie dostanie jeszcze czegoś pysznego, zaglądając do torby na smaczki. Podstawił się do podrapania przez chwilę po grzbiecie i poszedł gryźć znaleziony patyk. Praca z psami wydaje się być bardzo przyjemna: w terenie, w ciągłym ruchu, a każdy dzień przynosi coś nowego. Co sprawia jednak największą trudność? – W sumie to zawsze chodzi o ludzi – przyznaje Magda po chwili zastanowienia. – Swoją misję postrzegam w ten sposób, że gdy ktoś do mnie przychodzi, to znaczy, że potrzebuje pomocy. Staram się nie być oceniająca, bo wiem, że każdy tych ocen w swoim życiu się boi. Jeśli ktoś przychodzi, bo potrzebuje pomóc psu lub w swoim życiu z psem, mierzę się wtedy z różnymi doświadczeniami ludzi, ich wiedzą czy niewiedzą. Najtrudniejsze dla mnie jest dotarcie i w taki sposób przekazanie informacji i wiedzy, która może pomóc psu i rodzinie, by one zaczęły działać, i by ludzie tą wiedzę przyjęli – wyjaśnia. – Trafiła do mnie ostatnio pani, która od innego behawiorysty usłyszała, że pies jest agresywny i trzeba go uśpić. Na szczęście nie posłuchała i szukała innej drogi. W takiej sytuacji muszę się w pierwszej kolejności zmierzyć z własnymi emocjami, bo zawód behawiorysty nie jest niestety w Polsce unormowany prawnie i może nazwać się nim każdy po dowolnym kursie on-line. Nie mówię, że pozjadałam wszystkie rozumy, natomiast działam etycznie i moralnie. Mam w sobie sporo niezgody na robienie psom krzywdy, opierając ją na sile własnego, rzekomego autorytetu – podkreśla Magda.
Czy z każdym da się wszystko?
Czy pomimo szczerych chęci, da się z każdym psem zrobić wszystko, czego oczekiwałby jego właściciel? – Uważam, że zawsze się da. Pytanie, czy rozwiązanie odpowiada właścicielowi – przyznaje. – Najtrudniejsze sytuacje to te, gdy pracujemy z człowiekiem i psem, i niestety okazuje się, że to nadal nie wychodzi. Chodzi tu o sytuacje związane emocjami ludzi i psów, ich dopasowanie, środowisko, w którym żyją. Wtedy czasem podejmujemy decyzję, że ten pies powinien zmienić dom. To nie są częste przypadki, choć faktycznie przez pandemię zauważyłam, że dużo ludzi wzięło sobie psy i inaczej wyobrażali sobie życie z nim. Niektórzy sobie z tym poradzą, inni nie. Ale zmiana domu dla psa to też jest dla mnie rozwiązanie. Przykład? Ostatnia taka decyzja wynikała z tego, że pies pasterski nie był w stanie tolerować środowiska, w którym mieszkał, a został wtłoczony w miasto. To jest idealny pies do zaganiania owiec na hali: był przewrażliwiony na dźwięki, przez co reagował agresywnie. Wszystko go pobudzało i był to problem zarówno dla psa, jak i dla ludzi. Miernikiem dla mnie było to, gdy wzięliśmy go do lasu czy tu do mnie, na plac. Ten pies fantastycznie tu funkcjonował, nie sprawiając żadnych problemów.
Zdarzają się psy, u których jednym z rozwiązań będzie sięgnięcie po środki farmakologiczne. – Są sytuacje, gdy z powodu zbyt dużego pobudzenia psa, po konsultacji z lekarzem weterynarii proponuję leki. Ale jak pokazał przykład wspomnianego psa pasterskiego, gdy po zmianie otoczenia zwierzak funkcjonuje idealnie, problem tkwi w miejscu, w którym przyszło mu żyć, a nie w psie. Wówczas podawanie mu leków jest zwyczajnie nieetyczne. Dlatego ta praca jest tak fascynująca, dzięki różnorodności – przyznaje.
Pies to nie puzel
W mediach społecznościowych i reklamach widzimy psy jako idealnych towarzyszy życia i uzupełnienie rodzin. Zapominamy nieraz, że to żywy organizm, ze zwykle większymi potrzebami niż pełna miska. – Chcemy je dopasować jak puzzle do swojego życia, a to nie zawsze jest możliwe – przyznaje Magda. – Pojawia się pytanie: na ile człowiek i jego rodzina są w stanie nagiąć się i uelastycznić, by nieco dopasować się do jego potrzeb? Nie mówię, że życie trzeba dostosowywać do psa, absolutnie. Daleko nie muszę szukać przykładu: kupiłam wyżła, Nortona, dzięki któremu wszystko się zaczęło. Przeprowadziliśmy się do Mosiny, miał być dom, duży pies, byłam w ciąży, więc przecież mam czas. I plan miałam taki, że on będzie ze mną jeździł konno. Tylko jak pojechaliśmy w pierwsze wspólne tereny, to okazało się, że Norton wolałby gonić sarny, niż towarzyszyć mi przy koniu. Musiałam sobie w głowie sporo poprzestawiać. Ba, byłam nawet na szkoleniu u myśliwego! Jednak gdy zobaczyłam, jak traktuje swojego psa obrożą elektryczną, by był posłuszny, wybiłam sobie to z głowy. Fajnie, gdy trafimy na psa, który wpasuje się w nasze życie, ale to zazwyczaj nie wychodzi. I to rodzi pytanie: czy jesteśmy na to gotowi?
Są mity, które w świadomości społecznej uznawane są za pewną oczywistość. Jednym z nich jest uznawanie chodzących przy nodze psów jako tych „grzecznych” i „dobrze wyszkolonych”. – Idziesz na spacer i widzisz te przysłowiowe „grzeczne labradory”, które idą przy nodze i patrzą przed siebie – śmieje się Magda. – Jedni powiedzą: o, super grzeczny pies. Ja widzę wielkie nieszczęście tego psa, bo ma wyuczoną bezradność, bo nie węszący pies to zwyczajnie smutny pies. Spacer z naszego, ludzkiego punktu widzenia jest czymś zupełnie innym, niż dla psa. Eksploracja jest potrzebna, by pies zmęczył sobie mózg. Chcielibyśmy, by szedł przy nodze, bo to dla nas wygodne, ale dla psa to frustracja. Jasne, nauczenie psa chodzenia przy nodze jest ważne, w sytuacji gdy jest wąski chodnik, idzie naprzeciwko mama z wózkiem, i chcemy, by pies był przy nas, blisko – tłumaczy. – Pierwsze, co zalecam na pierwszym spotkaniu ze szczeniakami, to odpowiedni dobór sprzętu, to znaczy obroży lub szelek oraz smyczy. Gdyby pies mógł wybierać, nie chodziłby oczywiście na smyczy. Fajnie byłoby, gdyby ona nie dzieliła, a łączyła. Smycz jest narzędziem komunikacji, pies wie, że przy mnie na smyczy jest bezpieczny. Dajmy mu węszyć, odkrywać, bawić się, by zaspokoić jego podstawowe potrzeby. Bardzo lubię takie podejście: psy mają się bawić i dobrze czuć, zarówno przy tropieniu, hoopersach*, spotkaniach socjalizacyjnych czy zajęciach z komunikacji – podkreśla Magda.
Po co więc szkolić i poświęcać psu czas? Przecież to „tylko pies”? – Ludzie, którzy do mnie przychodzą, chcą żyć dobrze. I chcą żyć dobrze ze swoimi psami. Sprawić, by czuły się dobrze w naszych rodzinach, jest dla nich miejsce w rodzinie, a nie obok. Szkolenie pomaga też w kontrolowaniu psa, bo jeśli wejdziemy z nim w relację, chętniej będzie nas słuchał. Szkolenie jest też fajnym zajęciem dla człowieka, bo rozwijamy w sobie koordynację, spostrzegawczość i zrozumienie psa. Otwiera ludzi. Pomaga mieć większy komfort w życiu: i psom, i ludziom. Po prostu lepiej żyć, na co dzień.
*Hoopersy to raczkujący w Polsce psi sport. Na pierwszy rzut oka wygląda podobnie jak agility, czyli klasyczny tor z przeszkodami dla psów, bazujący na zwinności i szybkości, ale przy agility istotną rolę pełni bardzo dobra sprawność fizyczna psa. Hoopersy mogą trenować wszystkie psy, ponieważ ćwiczenia nie są tak wymagające. Hoopersy funkcjonują bardzo dobrze w Wielkiej Brytanii i Czechach; tu ma być wszystko w zgodzie z psem, bez slalomów, nic na siłę. Pies uczy się tego, żeby skupić się na swoim opiekunie, robić pewne rzeczy jedną po drugiej, jest współpraca pomiędzy opiekunem i psem, a na końcu oczywiście nagroda.

Magdalena Stypińska-Cholewa z psem Leonem.
Wasze komentarze (2)
Wymogi i ceny z kosmosu..
Łazi po chatach i sprawdza warunki do życia psa…
Śmiech na sali
Skoro nie masz warunków do życia z psem to się go nie bierze! W takiej sytuacji pluszak na baterie będzie najlepszy. Z allegro każdy potrafi zamawiać, a głupiej wiedzy o psach nie potrafi znaleźć.