Osiemdziesiąta rocznica zakończenia II Wojny Światowej to okazja, żeby pokazać świadectwa ludzi, którzy przeżyli w Mosinie, jako dzieci, tragiczny, trudny i bolesny czas. Ich wspomnienia zebrała Wanda Bech, pasjonatka historii i zbieraczka historycznych pamiątek, mosinianka pochodząca po linii dziadka ze znanego rodu Potockich. Zaprosiła mnie do swojego domu, gdzie wśród starych zdjęć i różnych pamiątek mogłam zobaczyć nawet niemieckie plany budowy rezydencji Greisera, według których słynna Greiserówka, posiada schrony, dotąd jednak nieodkryte.
„Trzeba rozmawiać z ludźmi”
Pani Wanda opowiedziała mi, jak chodziła od domu do domu, odwiedzała starsze osoby, wysłuchując historii ich życia.
– To są bezcenne wspomnienia, które odejdą wraz z nimi, dlatego chciałam je spisać, mówiła.
Mama pani Wandy, Wiktoria Nowicka, w czasie wojny pracowała jako pomoc kuchenna w rezydencji niemieckich inżynierów, zarządzających budową Greiserówki. Wcześniej, do 1938 roku była gosposią w niemieckiej rodzinie, w Poznaniu. Przed wybuchem wojny rodzina ta zaproponowała jej wyjazd razem z nimi do Niemiec.
– Jednak mama odmówiła, nie chcąc rozstawać się z rodziną, wyjaśnia pani Wanda. – Wypisali jej bardzo dobre rekomendacje, mam ten dokument, o uczciwości, solidności i zadowoleniu z jej usług. To świadectwo pokazane inżynierom budowy Greiserówki spowodowało, że Niemcy od razu przyjęli ją do pracy. Mama opowiadała mi o tym ze szczegółami. Zainspirowała mnie do szperania w dokumentach i zdjęciach z tamtych czasów. Miałam na ten temat kilka prelekcji, pt. „Pytania bez odpowiedzi”. Było dla mnie niezrozumiałe, jak właściciel mógł pozwolić sobie na taki brak wyobraźni, żeby nie wybudować w Greizerówce schronów. Zielony las, błękitne jezioro i czerwony jak krew dach rezydencji, to przecież idealny cel dla każdego lotnictwa. Tam musiały powstać schrony, ale nikt do tej pory ich nie odkrył.
Na projekcie, który przechowuje pani Wanda te schrony istnieją (dwadzieścia kilka lat temu pewien student wydobył je z archiwum państwowego).
Cenną pamiątką z czasu wojny jest też kanister (na zdjęciu poniżej), który podarował pani Wandzie sąsiad, śp. – Henryk Lipiak. Znalazł go mając 11 lat po spaleniu kościoła i przechował do czasów współczesnych. Twierdził, że benzyną z tego kanistra został podpalony kościół w Mosinie, który w czasie wojny Niemcy przekształcili w magazyn odzieży wojskowej.
Elżbieta Bylczyńska
Tamte lata, tamte dni
Czas szybko płynie, a świat wokół nas bardzo się zmienia. Odchodzą ludzie, a wraz z nimi świadectwa i pamięć o tym, co przeżyli. Jako osoba związana z Mosiną od wielu pokoleń postanowiłam dotrzeć do osób pamiętających II Wojnę Światową i spisać wspomnienia mieszkańców Mosiny, wspomnienia z wczesnego dzieciństwa i młodości, z czasów tragicznych i trudnych, które przetrwały jako okruchy ich pamięci.

Stefania i Maria urodziły się w latach 1934 i 1937, w rodzinie rolnika.
Na początku września 1939 roku, pomimo paniki panującej wśród mieszkańców, ich rodzina pozostała w Mosinie. Po wejściu Niemców zmuszono ojca do oddania dwóch młodych koni dla wojska. Zapamiętały, jak ich brat całował konie na pożegnanie.
2 marca 1943 r ojciec trafił do obozu, najpierw na Fort VII i dalej do Oświęcimia, stamtąd został zesłany na roboty do Hamburga. Kiedy żandarmi przyszli aresztować ojca pozwolili mu dokończyć obiad i ciepło się ubrać.
W 1944 r. rodzinę wysiedlono, a gospodarstwo przejął Volksdeutsch, z pochodzenia Rumun. Ojciec wrócił do domu w grudniu 1945 r. i razem z matką odzyskali gospodarstwo.
Lidia urodziła się w 1935 r.
Kiedy w 1939 r. jej ojciec dostał powołanie do wojska, żegnał się wzruszony z rodziną. Dziewczynka na całe życie zapamiętała łzy płynące mu po twarzy. Na szczęście przeżył wojnę i wrócił do rodziny.
Podczas wojny matka pracowała na mosińskim posterunku niemieckiej policji jako gosposia. Musiała być dyspozycyjna 24 godziny na dobę, a ona, zaledwie 5 letnia dziewczynka opiekowała się dwojgiem młodszego rodzeństwa, przy czym jedno z nich miało niespełna roczek.
Zaprzyjaźniony z rodziną, jeszcze z czasów przedwojennych Niemiec Scheller, chcąc pomóc kobiecie zasugerował, żeby udawała chorą na płuca. Załatwił jej stosowne dokumenty ze szpitala w Ludwikowie, a Niemcy panicznie bojący się gruźlicy, zwolnili ją z pracy.
Barbara urodzona w 1935 r.
Z początku wojny zapamiętała nerwowe rozmowy rodziców i powszechny strach przed aresztowaniami, i zapowiadaną egzekucją.
Z relacji rodziców dowiedziała się, że niektórzy ludzie rozstrzelani przez Niemców 20 października na mosińskim Rynku, ruszali się jeszcze po załadowaniu na wozy wiozące ich ciała na cmentarz, do wspólnej mogiły.
Podczas wojny zamknięto mosiński kościół, wierni mogli uczestniczyć w jedynie w nabożeństwach w kościele, w Wirach lub Iłówcu. Oba położone w odległości ponad 9 kilometrów. Pamięta, że wraz z rodzicami chodziła do kościoła w w Wirach i to nie tylko z okazji większych świąt, ale i w zwykłe niedziele.
Krystyna urodzona w 1939 r.
Jej rodzina mieszkała w Mosinie przy Rynku. Na początku wojny została wysiedlona na Pożegowo.
W 1940 r. aresztowano starszego brata ojca, z zawodu rzeźnika. Powodem było nielegalne zabicie świni. Karę odbywał we Wronkach, skąd już nie wrócił. W 1943 r. aresztowano kolejnego brata ojca, z zawodu piekarza. Trafił na Fort VII i ślad po nim zaginął.
W tym samym czasie aresztowano pozostałych członków rodziny i wywieziono do Oświęcimia. Po wojnie wrócił tylko dziadek, ojciec i trzech braci. Zginęły wszystkie siostry, a babcia zmarła w Oświęcimiu w dniu Wigilii.
Andrzej urodzony w 1939 r.
Mieszkał przy Rynku, obok Szwalni. Zapamiętał zróżnicowany ryk syren. Zagrożenie, na przykład nalot, oznajmiał falujący ryk, a odwołanie alarmu sygnał ciągły.
Przez kanał prowadził drewniany most. Jego balustrady zabezpieczone były siatką. Chodził z matką do sklepiku położonego za mostem, gdzie kupowało się mleko nalewane do metalowych kanek z pokrywką. Pewnego dnia, gdy wracali do domu zawyła syrena, a oni pobiegli, żeby schronić się w piwnicy. Po drodze zgubili bezcenną pokrywkę od kanki, która na szczęście zatrzymała się na siatce mostu.
W styczniu, w dniu wyzwolenia stał przy domu z doniczką kwiatków, alpejskich fiołków, które zostały z imienin mamy Pelagii.
Wojciech urodzony w 1940 r.
W 1943 r. wraz z innymi dziećmi został wywieziony z Mosiny do obozu w Łodzi. Nie był świadomy, że jego starszy brat i siostra znajdują się w tym samym obozie.
Podczas pobytu w obozie obserwował, jak zmuszano starsze dzieci do kucania z drewnianymi stołkami nad głową. Z Łodzi trafił razem z bratem do obozu w Potulicach, a kiedy Niemcy się wycofali trafili przez PCK do rodzin zastępczych, do Torunia.
Siostra ur. w 1933 r do końca wojny przebywała w Łodzi, po wyzwoleniu dotarła do Mosiny. Po wojnie, przy wsparciu PCK i pana Szostaka udało się zebrać rodzeństwo w Mosinie.
Seweryna urodzona w 1935 r.
Rodzina prowadziła gospodarstwo rolne. W 1943 r. zostali wysiedleni z Mosiny do Sowinek, a ich gospodarstwo przejął Niemiec.
W ostatnich dniach wojny człowiek ten został zastrzelony przez Rosjan na poddaszu obecnej szkoły nr 1. Zapamiętała jego zwisające ciało w oknie. Jest taka hipoteza, że to on podpalił kościół w Mosinie.
Stanisław urodzony w 1935 r.
Podczas wojny mieszkał w okolicy cegielni. Zapamiętał szopy znajdujące się obok torów kolejowych i służące okupantowi jako magazyny zrabowanych rzeczy. Przy ich obsłudze pracowali żołnierze armii Własowa. Była to utworzona 27 grudnia 1942 r. rosyjska formacja zbrojna w służbie niemieckiej.
Pod koniec wojny magazyny zostały podpalone, a Niemcy i Własowcy zbiegli wozami w kierunku Stęszewa. Jeden z Rosjan zbiegł z tego transportu i ukrywał się do czasu nadejścia frontu, potem zgłosił się na komendę i dalsze jego losy nie są mu znane.
Pamięta czołg, który pojawił się z kierunku ulicy Budzyńskiej i ostrzelał zabudowania w Krosinku. Tuż przed podpaleniem kościoła, wraz z kolegami wykradali z niego wojskowe skarpety.
Irena urodzona w 1938 r.
Zapamiętała dzień, w którym gestapo przywiozło jej wujka do rodzinnego domu na pożegnanie z rodziną. Dziewczynka w stresie pokazała język, na co ojciec ostro zareagował. Jeden z żandarmów okazał się człowiekiem i nie pozwolił uderzyć dziecka. Wujek po latach tułaczki przeżył wojnę. W jednym z obozów siedział z Józefem Cyrankiewiczem, który po wojnie zaproponował mu pracę, a której wujek nie przyjął.
W czasie wojny rodzinę wysiedlono z domu rodzinnego do budynku szkoły w Krosinku. W budynku mieszkali też Niemcy. Kiedy dzieci dawały jej cukierka, chowała do kieszeni w obawie, że jest zatruty. Kiedy do miasta wkroczyli Rosjanie, miejscowa ludność dawała im żywność, za co oni odwdzięczali się alkoholem.
Aleksandra urodzona w 1939 r.
Na początku wojny w ich domu zamieszkał komendant niemieckiej policji Baukenbusch i jeden z policjantów. Mieszkańców wysiedlono do małego domku przy obecnej ul. Rzeczypospolitej. Po sąsiedzku mieszkała rodzina niemiecka z nieco starszym synkiem. Któregoś dnia podczas zabawy dziewczynka wymierzyła mu „sprawiedliwość“, za co rodzice zabronili jej przez dwa tygodnie opuszczać mieszkanie.
Zbliżał się front, dwa czołgi strzelały nad ich domem, a rodzina schroniła się w piwnicy, zasłaniając okna pierzynami. Po wejściu Rosjan dwóch z nich zakwaterowało się w ich ciasnym mieszkaniu. Jeden wzbudzał w niej wielki strach. Sadzał ją na kolanach i kazał jeść z tego, co on talerza.
Zaraz po wojnie wrócili do dawnego mieszkania, w pobliżu cmentarza ewangelickiego. Wraz z kolegami włamała się do szopy, gdzie znaleźli zamkniętą trumnę. Zaciekawieni otwarli jej wieko, a ich oczom ukazały się zwłoki starszej, siwej kobiety owinięte z żółty szlafrok.
Helena urodzona w 1935 r.
Był 12 grudnia 1939 r., jej ojciec pojechał do Śremu w sprawie zakupu mąki na potrzeby prowadzonej przez rodzinę małej piekarni.
Wtedy przyszli oni – niemieccy żołnierze wtargnęli do mieszkania i zastali dzieci przy śniadaniu. Matka była w sklepie i sprzedawała chleb. Niemcy kazali matce w ciągu pół godziny spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Zgromadzono wszystkich deportowanych w miejscowej synagodze, załadowano na wozy konne i wywieziono do Śremu, gdzie przesadzono do wagonów towarowych.
Szczęśliwym trafem udało się spotkać na stacji w Śremie wracającego ojca i cała rodzina wyruszyła w kierunku Międzylesia. Tam, po zakwaterowaniu w jednym pokoju u miejscowego gospodarza ojciec dostał pracę woźnego w miejscowej szkole, matka i starsze rodzeństwo pracowali w gospodarstwie, a najmłodsza Helenka opiekowała się niespełna rocznym bratem.
W 1942 r rodzina przeniosła się do miejscowości Miedzna, gdzie ojciec dzięki znajomości języka niemieckiego dostał pracę w urzędzie.
W 1944 r urodził się najmłodszy brat. Zbliżał się front. Rodzina, w tym matka z dwutygodniowym dzieckiem uciekała na oślep, chroniąc się w snopach słomy.
Kiedy dotarła do nich wiadomość o wyzwoleniu Wielkopolski mogli wracać. Dopiero tu w Mosinie po raz pierwszy najadła się do syta.
Bogdan urodzony w 1940 r.
Jako mały chłopiec, razem ze starszą siostrą obserwował, jak ich matka wraz z innymi mieszkańcami, w ramach robót przymusowych pracowała przy naprawie bruku na ulicy Wawrzyniaka.
Kiedyś, idąc do babci urwał wystający zza płotu owoc agrestu, czym naraził się Niemce mieszkającej na posesji. Skończyło się dziką awanturą i groźbami.
Kiedy Rosjanie weszli do miasta szabrowali domy i mieszkania pozostawione przez uciekających Niemców. Ich kobiety zakładały koszule nocne myśląc, że to suknie balowe.
Ola urodzona w 1941 r.
Zapamiętała pożar kościoła, który wraz z młodszym bratem, z przerażeniem obserwowała z domu rodzinnego za kanałem. Na długo pozostał w jej pamięci ogień i zapach spalonej odzieży i skarpet. Kościół Niemcy zamienili na magazyn ubrań.
W czasie wojny zachorowała na gruźlicę, jechała z matką na badania do szpitala. W wagonie była wybita szyba. Zapamiętała żołnierza, który zdjął płaszcz i zasłonił okno, chroniąc dziecko przed zimnem.
Dzisiaj 80. rocznica zakończenia tej strasznej wojny. Świat jest jednak nadal wielkim wulkanem nienawiści i okrucieństwa. Czy kiedyś człowiek będzie w stanie stłumić w sobie to zło?
Wanda Bech


Dziękujemy za interesujący artykuł i poświęcenie pani Wandy w zbieraniu wspomnień.
Moja sąsiadka pracowała jako pokojówka u Greisera ale już nie żyje- może rodzina ma jakieś notatki.
Ciekawe gdzie znaleźlibyśmy schronienie jakby znowu wojna wybuchła?- nie każdy ma piwnicę a schronów w okolicy też nie ma.