Nowy Tiguan Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Magda Krenc | środa, 30 gru, 2009 |

Jeszcze zobaczymy! Paweł Stachowiak z Mosiny

Ma osiemnaście lat, gitarę basową i rzadko spotykany talent. O pasji, koncertach, zazdrości, jazzowej masakrze, Dniach Gitary i rodzicielskiej tolerancji – z Pawłem Stachowiakiem z Mosiny rozmawia Magdalena Krenc.

Jak udał się niedzielny koncert?
No, w sumie się nie odbył. (śmiech) Były małe usterki, i różne inne przeciwności…

W takim razie gdzie grałeś ostatnio?
To było w Piwnicy 21 w Poznaniu, jakoś na początku miesiąca.

Nie chwalisz się w ogóle, gdzie grasz.
Ja się nie chwalę, taki z natury jestem skromny. Na mojej stronie (www.myspace.com/pawel_muody_stachowiak) jest wszystko, więc nie ma co opowiadać, co się ze mną akurat dzieje.

Można nazwać cię profesjonalnym basistą?
Nie, na pewno nie, jestem amatorem. Wiesz, profesjonalnym basistą będę mógł się nazwać dopiero po jakimś wielkim stażu, przecież gram niedługo. Profesjonalny basista musi mieć profesjonalne osiągi, żeby coś z tego grania było konkretnego. Wydaje mi się, że trzeba intensywnie grać co najmniej przez 10 lat, żeby móc się nazwać profesjonalistą, bo to jest zazwyczaj miara muzyków. To też jest oczywiście współmierne do tego, kto ile ćwiczy. Można grać przez dziesięć lat, ale na przykład tylko pół godzinki dziennie, niewiele jednak z tego będzie.

Ile godzin dziennie zajmują ci próby?
Jak nie idę do szkoły – od pięciu do ośmiu godzin. Wtedy moje życie toczy się od próby do próby, od ćwiczeń do ćwiczeń… W czasie wakacji zdarzało się nawet 12 godzin, ale to już było za dużo, ponad siły.

Biorąc pod uwagę ilość godzin, jaką poświęcasz na granie, niedaleko ci już do tytułu profesjonalisty.
Stajesz się kimś w tej branży wtedy, kiedy dużo, dużo ćwiczysz. Dzielisz sobie ćwiczenia na różne etapy. Ja mam ich pięć – rozgrzewka, później ćwiczenia – gamy, etiudy, granie z nut. Trzeci etap to kompozycje danych artystów, kiedy mnie coś u nich zainspiruje, jakieś ich nagranie – wtedy biorę to żeby poćwiczyć. Kolejny, czwarty etap to komponowanie własnych aranżacji. W tym ostatnim sprawę ułatwia mi zwykła gitara, na której łatwiej jest ułożyć jakieś akordy, później przenoszę to dopiero na gitarę basową. I jest w tym coś takiego magicznego, bo to właśnie gitara basowa jest moim instrumentem prowadzącym. Ostatnim etapem  są już przyjemności, np. kiedy leci coś w radiu, jakiś melodyjny kawałek, i zaczynam grać ze słuchu.

To, co teraz grają, też byś zagrał? „Taką Warszawę” Beaty Kozidrak?
Nawet to dałbym radę. Wszystko, naprawdę. To też zależy, jakie jest nagranie. Zapis nutowy potrzebuję na przykład w wypadku „jazzowej masakry”, jak ja to nazywam. Nieraz w jazzie jest taki chaos, że nie jesteś w stanie zagrać ze słuchu.

Od ilu lat grasz?
Na gitarze basowej trzy i pół roku, a wcześniej grałem na gitarze zwykłej, zacząłem w wieku ośmiu lat.
A kto ci w ogóle wcisnął pierwszy raz gitarę do ręki?
W sumie sam. To było coś niesamowitego, nagle pojawiła się iskierka, bo zawsze chciałem grać na jakimś instrumencie. No i ubłagałem rodziców, żeby mi kupili na ósme urodziny moją pierwszą gitarę, i była to gitara elektryczna, i na niej zacząłem grać.

Na elektryku? Każdy normalny człowiek zaczyna na klasycznej!
No tak, a ja od razu wszedłem w metal. O tyle już byłem do przodu od innych początkujących. Chwilę grałem i pojawił się pierwszy zespół, w mosińskim Domu Kultury. Zabawnie w sumie to wszystko wyszło. A było tak: ja przestałem grać na chwilę, to mój starszy brat chwycił gitarę i tak został z nią do dzisiaj. W jego zespole było trzech gitarzystów, potrzebowali jeszcze jednego. Kupił pierwszą gitarę, jakąś używaną za 100 złotych, najgorszy bas, jaki jest możliwy. Ale od czegoś trzeba było zacząć, grał jakiś czas na tym. Później z ich zespołu odpadł gitarzysta i potrzebowali kogoś z basem. Brat cały czas mi obiecywał, że jak będę ćwiczył, to może będę mógł wejść do ich zespołu. I się wkręciłem, ćwiczyłem chyba jakieś dwa miesiące, grając na najgorszym sprzęcie. Tak pojawiłem się w pierwszym zespole – Execute.

Czyli bas pojawił się w twoim życiu dzięki bratu?
Nie, w zasadzie dzięki temu, że zespół kogoś potrzebował, i trzeba było zapełnić  lukę. Sam się tak nakręcałem, bo zawsze mu trochę zazdrościłem. Wiesz, on grał, a ja co? Gitara jedna leży, druga leży, coś trzeba było zrobić. A bez basu i perkusji w zasadzie żaden zespół nie istnieje.

A tak konkretnie, co grasz? Jazz czy jednak metal?
Oj, tak naprawdę gram wszystko. W domu bawię się w swoje aranżacje, od R&B, poprzez drum’n’bass, jazzowe utwory, metal aż do hip-hopu. W sumie gram teraz w kilku zespołach, między innymi Trip On The Couch, Thrillzone i Funkolektyw z Panem Duże Pe. Wielkim przeżyciem było dla mnie granie z Adamem Fularą na pokazie technik gitarowych na Dniach Gitary.

Właśnie po tych dniach pojawiło się trochę głosów ze strony mieszkańców: po co urząd tak bezsensownie wydaje pieniądze, że to niepotrzebne w Mosinie…
Nie, nie, ja naprawdę nie mogę tego przeżyć, to coś nienormalnego. Dla mnie te Dni Gitary były naprawdę wielkim wydarzeniem. Poznałem dużo fajnych, ciekawych ludzi z pasją. Zawsze marzyło mi się, żeby było coś takiego w Mosinie, żeby coś w tym kierunku się u nas ruszyło. Kiedy pan Remigiusz Szuman szukał chętnych do współpracy, mój brat dostał zaproszenie. I tak dzięki temu byłem wolontariuszem, wszyscy doskonale się znali i polecali siebie nawzajem. Znałem Adama Fularę z internetowego forum gitarowego i to w zasadzie ja zaprosiłem go do Mosiny. Miałem okazję osobiście poznać się z Krzysztofem Ścierańskim, a z Karimem Martusewiczem kontakt mailowy mam nadal. Nawet dostałem kilka zaproszeń, m. in. na warsztaty basowe do Krakowa, na jaZZlot do Ostrzeszowa… Ludzie po prostu nie doceniają tego, co mają pod ręką. Koncert na żywo to nie to samo, co można znaleźć w internecie na YouTube.

Jakie jest twoje największe przeżycie związane z muzyką?
Oo, to na pewno spotkanie z Wojtkiem Pilichowskim w Poznaniu. To było coś wielkiego, bo nie wiedziałem, że tak można grać na gitarze basowej! Takich chwil się po prostu nie zapomina. Od tego momentu zaczyna zmieniać się całe twoje życie. Po tym spotkaniu zacząłem dużo więcej ćwiczyć. Dni Gitary też wiele zmieniły w mojej muzyce. Tego nie da się opisać, to po prostu trzeba przeżyć.

Jak się gra ze znanymi muzykami?
Z Adamem Fularą to była bardzo fajna sprawa. Czujesz, że jest bardzo dobrym muzykiem. Nagle zamyka się świat, jesteś jakby tylko z nim, we dwójkę i się bardzo dobrze rozumiesz muzycznie. Na spotkaniu z Wojtkiem Pilichowskim też chwilę z nim grałem, co  zapamiętam chyba do końca życia. I jeszcze poszedłem tam ze swoją starą gitarą, a on, kiedy tylko ją zobaczył powiedział, że to jest najgorsza gitara na świecie. Było mi wtedy naprawdę potwornie przykro. Ale to mi dało takiego kopa, że pomyślałem sobie: jeszcze zobaczymy!

Z kim najbardziej chciałbyś zagrać?
Z zagranicznych gwiazd – z Chickiem Corea, wiele zrobił, wiele wymyślił dla muzyki jazzowej. A z polskich – z Wojciechem Pilichowskim, ale zagrać tak naprawdę, na wielkiej scenie, albo nagrać jakiś solowy kawałek, na same gitary basowe…

Rozumiem że, lubisz być na scenie.
O, i to jak! Kocham to, po prostu kocham. To jest mój żywioł i mam nadzieję, że uda mi się całe życie iść w tym kierunku, żeby na tej scenie być.

Gdzie można cię usłyszeć w najbliższym czasie?
Na Dniach Puszczykowa, gram z zespołem Thrillzone.

Z tego co słyszę, jesteś bardzo dumny z siebie.
Bardzo! Może to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę jestem z siebie zadowolony. Wiadomo, wiele rzeczy mógłbym pozmieniać, chociażby wcześniej chwycić za gitarę. Światowy mistrz basu, Victor Wooten, zaczął grać w wieku 3 lat!

Co na to wszystko rodzice? Nie narzekają na ciągłe próby?
Nie, rodzice są akurat dobrze do tego nastawieni. Starają się rozumieć, że tyle gram, że chcę w tym kierunku iść przez swoje życie, chociaż oczywiście chcieliby, żebym miał jakiś konkretny zawód. Ja i tak wiem, że moim życiem będzie kierować muzyka.

Ale twoi rodzice często bywają na koncertach, prawda?
O tak, szczególnie mama, najchętniej chodziłaby na wszystkie. Jedynie jak gram z jakimiś ostrzejszymi zespołami, to wtedy raczej jej nie zapraszam, bo wiem, jak odbiera taką muzykę. Ale tak czy siak jest bardzo tolerancyjna dla tego, co robię, bo moja rodzina jest bardzo muzykalna. Pamiętam, że od małego dzięki tacie ciągle słuchałem muzyki. I mam nadzieję, że tak zostanie do końca życia, bo chyba nie dałbym rady rozstać się z moją gitarą…

Napisano przez Magda Krenc opublikowano w kategorii Wywiad, reportaż

Tagi: , ,

Magda Krenc

Autorem wpisu jest: Magdalena Krenc, dziennikarka Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj