Mosińska społeczność stworzyła magazyn realnej pomocy dla Ukrainy
– Tymon, skąd Ci ludzie się tu wzięli? Skąd ten tłum?
– Nie mam pojęcia. Ale się przydadzą!
Niedzielne popołudnie, godzina 15. Pod siedzibą firmy Foodmania przy ulicy Krasickiego w Mosinie ruch jak w popołudniowym szczycie komunikacyjnym. Podjeżdżają auta osobowe, niektóre z przyczepkami. Inni maszerują z siatkami lub skrzynkami, pojawiając się znikąd. Większość w dresach, bo przyszli do pracy. Pomóc. Mogą, bo mieli to ogromne szczęście, że obudzili się dziś rano w swoich ciepłych łóżkach, z dachem nad głową. Czyli mieli dużo więcej niż ci, dla których tu przyszli.
Kiedy pierwszy raz trafiłam na teren firmy Foodmania (dawna firma Limaro), był 6 dzień inwazji Rosji na Ukrainę. Tymon Michalski, koordynator pomocy na Krasickiego, oprowadził mnie po pomieszczeniach, przygotowanych dla uchodźców. Jeden z nich to dom w ogrodzie, otoczony wysokimi, starymi iglakami, który niedawno został pomalowany i wyremontowano w nim łazienki, bo plan zakładał wystawienie go do wynajmu. – Wstrzymamy się z tym na parę tygodni, czy nawet miesięcy, przecież nas to nie zbawi, a wiele osób może tu trochę pomieszkać – tłumaczy Tymon, otwierając kolejne pomieszczenia w domu. Wewnątrz bardzo prosto i surowo – pojedyncze łożka, materace. Ale na nich nowe prześcieradła, kołdry ubrane w nowe, pachnące pościele, ręczniki, zestawy kosmetyków. Drugi budynek, stojący za nim, jest już zamieszkały: od 6 lat mieszka tam Marina, Ukrainka, pracująca w tutejszej firmie. – Tu też przygotowujemy miejsca, pokoje, łóżka, pościele – tłumaczy Tymon. – Mamy jeszcze pomieszczenie biurowe, w którym wystarczy naprawić grzejnik i wejdą kolejne łóżka. Wygodna, duża, ciepła przestrzeń. Jak myślisz, będzie im tu dobrze? – pyta, mam wrażenie, że szukając potwierdzenia w kimś „z zewnątrz”. Kiepsko mi kłamstwa przechodzą przez gardło, więc odpowiadam zgodnie z prawdą, że brakuje tu przytulności. Ale mówię to ja, która właśnie wyszła z własnego domu, wytuliła jak zwykle dzieci przed pójściem do przedszkola, zjadła śniadanie, popiła kawką z ekspresu i wsiadła we własne auto, żeby tu przyjechać. – Myślę, że skoro jest ciepło, dach, łóżko, jedzenie i ciepła woda, to naprawdę bardzo dużo – podkreślam z pełną mocą.
Wracając przez zarośnięty ogród, pełen połamanych gałęzi drzew, rozmawiamy, że dobrze byłoby to ogarnąć. – To jest nic, pokażę Ci gdzie dopiero jest dużo pracy! – mówi i zaprowadza mnie do hali z paczkami, reklamówkami i kartonami. – Ludzie przynoszą nam to wszystko, informacja sama rozeszła się w zaskakującym tempie. Co chwilę ktoś się pojawia i zostawia kolejne rzeczy. To czysta magia, to co się dzieje – dodaje ze szczerym wzruszeniem.
Kiedy wróciłam w to samo miejsce trzy dni później, nie mogłam uwierzyć w ogrom zmian, który tu nastąpił. Ogród wysprzątany do gołej ziemi: połamane drzewa pocięte, wytyczona szeroka ścieżka prowadząca do budynków mieszkalnych. Pytam, kto to posprzątał? – Przyszła grupa Ukraińców, powiedzieli, że mieszkają od paru lat w Polsce i pracują niedaleko i chcieliby jakoś pomóc. Wpadli, posprzątali, zabezpieczyli wszystkie miejsca na tym terenie, które mogłyby być niebezpieczne dla dzieci bawiących się w ogrodzie.
– Marina, Ukrainka, która pracuje i mieszka na miejscu, pomaga tu wszystkim, którzy do nas przyjechali w ostatnich dniach – podkreśla Tymon. – Mamy już 31 osób, jadą kolejne. Dla tych zmęczonych ludzi to ogromna ulga, że jest na miejscu ktoś, z kim mogą porozmawiać w swoim języku, pomóc z pewnymi sprawami, wytłumaczyć, poprowadzić. Złota kobieta!
Kiedy działania firmy Foodmania zaczęły zataczać szersze kręgi, rozdzwoniły się telefony. – Zadzwoniła pani dyrektor z jednej ze szkół podstawowych, że mają ogrom zebranych rzeczy, a nie mają gdzie tego przechowywać czy sortować. Tego samego dnia z tą samą sprawą odezwał się ktoś z Jadłodzielni, bo odbijają się od wszystkich drzwi, nie mogą liczyć na pomoc. Mają ludzi, nie mają na to miejsca. My mieliśmy miejsce, mnóstwo pracy, ale brakowało rąk: mieliśmy wolontariuszki, które siedziały po nocach i sortowały, ale to wciąż za mało. Jadłodzielnia zaczęła zwozić to, co zebrali, do tego znikąd pojawił się Marcin Zawartowski, człowiek – instytucja. Brakuje rąk do pracy? Dobra, już załatwiam. Zaraz kilka osób stało pod wejściem i pytali, co mogą robić. Niesamowite przedsięwzięcie!
Magazyn, który powstał na Krasickiego, stał się społecznym magazynem, realnie wspierającym bieżące potrzeby uchodźców. – Nikt nie przewidział tej wojny miesiąc temu, żeby idealnie odmalować wszystkie ściany i położyć nowe płytki na wejściu, zorganizować magazyn oraz zaplanować punkt po punkcie całe jego funkcjonowanie – podkreśla Tymon.
Twórcą tego miejsca jest mosińska społeczność, to oddolna inicjatywa, z potrzeby serca. Setki cudownych osób, które przyniosły paczki, pomogły sprzątać, poświęciły swój czas, dały serce i pełne zaangażowanie. Przekroczenie progu magazynu powoduje ugięcie się kolan. Ale nie z żalu czy smutku, ale z bijącego z tego miejsca DOBRA.
Ważne: Jeśli przyjąłeś gości z Ukrainy pod swój dach i mają realne potrzeby: kosmetyki, ubrania, produkty gospodarstwa domowego, zabawki dla dzieci, jedzenie: na Facebooku powstała grupa, gdzie codziennie pod postem można zgłaszać takie potrzeby:
MOSINA POMAGA UKRAINIE
https://www.facebook.com/groups/515578183649874
Paczka zostanie przygotowana jeszcze tego samego dnia i wydana przy portierni na ulicy Krasickiego 19 w Mosinie, o godzinie 19.
Dla niekorzystających z Facebooka, zapraszamy do kontaktu telefonicznego – można wysłać SMS, wymieniając potrzeby, np. „kurtka chłopięca rozmiar 146; bluza damska rozmiar M” pod numer:
Marcin Zawartowski: 604 713 507
Tymon Michalski: 511 341 123
Tagi: gmina Mosina, Jadłodzielnia, Mosina, pomoc, Ukraina