„Leżeliśmy na plaży i rozmawialiśmy o przyszłości” – jak rodzi się sukces
W cyklu „Sukces w szpilkach” przedstawiamy kolejną kobietę, która mimo młodego wieku osiągnęła już bardzo dużo. Magdalena Grajcar – trener personalny Loft Fitness, dietetyk, instruktor fitness i właściciel LOFTu, jednego ze znanych w Mosinie klubów fitness. Z błyskiem w oku i radością na twarzy opowiada o swoich pasjach.
M.M.: Powstanie LOFTu to niewątpliwie ogromny sukces. Obecnie klub jest znany nie tylko w Mosinie, ale i w okolicy. Skąd wziął się pomysł na taką działalność?
M.G.: Owszem, traktuję LOFT jako mój wewnętrzny, osobisty sukces, ale cały czas dążę do tego, żeby go rozwijać. A skąd pomysł? Sport towarzyszy mi przez całe życie. Zaczynałam od bycia trenerem personalnym, potem skończyłam dietetykę. Klub fitness marzył mi się od jakiegoś czasu, a miejsce na ul. Farbiarskiej widzieliśmy z mężem jeszcze kiedy było ruiną, ale od razu mi się spodobało i pomyślałam, że jest to świetny zaczątek i lokalizacja, żeby zrobić stylowy klub – cegła, loftowy styl, to wszystko złożyło się na wizję, która towarzyszyła mi przez długi czas. Wizję klubu fitness który będzie motywował ludzi do zmiany życia na lepsze, zdrowsze. Wizję miejsca, gdzie ludzie będą spotykać się również towarzysko.
Kiedy okazało się, że góra budynku jest do wynajęcia, wówczas podjęliśmy ostateczną decyzję: robimy to! Mosina to piękne miasto ale do niedawna mało było miejsc, gdzie można było wyjść i zrobić coś dla siebie. Postanowiliśmy że stworzymy takie miejsce. Byliśmy wtedy nad morzem, leżeliśmy na plaży i rozmawialiśmy o przyszłości. Ja miałam w tym czasie swoją działalność, prowadziłam treningi w różnych miejscach, zajmowałam się również dietetyką. Przez pewien czas myśleliśmy nawet o przeprowadzce do Gdańska (mamy tam siedzibę drugiej firmy), ale ostatecznie wybór padł na Mosinę.
Myślę, że LOFT powstał również z mojej potrzeby tworzenia. Lubię, kiedy powstaje coś nowego, potrzebuję w życiu dawki sukcesu: tworzę coś, a kiedy mi wychodzi, daje mi to siłę do podejmowania kolejnych działań.
M.M.: Jak przebiegały prace nad powstawaniem klubu?
M.G.: Ponieważ jest to budynek zabytkowy, nad którym pieczę trzyma konserwator budynków, to przeprawa przez remont nie była prosta. Czyszczenie starej cegły – na którą się uparłam – wieczne dyskusje z budowlańcami i problemy z oknami, które zostały wstawione zbyt późno. To bardzo przedłużyło naszą budowę – mieliśmy już wówczas zrobioną wylewkę, były mrozy, zimno, a nie było okien. Wobec tego musieliśmy stawiać nagrzewnice, żeby wylewka mogła wyschnąć. Ostatecznie jednak wszystko się udało i uzyskaliśmy taki klimat, o jaki nam chodziło.
M.M.: A w jaki sposób rekrutowaliście kadrę?
M.G.: Szukanie instruktorów to był kolejny, niesamowity etap. Jeździłam do różnych klubów na zajęcia i obserwowałam, jak ludzie tam pracują. Bywało też tak, że instruktorzy polecali kolejnych instruktorów. Potem zapraszałam wybrane osoby do Mosiny – już kilka miesięcy przed otwarciem klubu organizowaliśmy darmowe zajęcia. W ten sposób sprawdziła się nowa kadra, a my zyskaliśmy reklamę i nowych klientów. Gdy otwieraliśmy klub (było to w marcu 2016 r.), mieliśmy 120 członków, którzy już w grudniu kupili karnety. Niestety, przez problemy z budową otwarcie nastąpiło później niż zamierzaliśmy i nie obyło się bez zgrzytów i niezadowolenia niektórych klientów – dla nas jednak było to bardzo cenne doświadczenie.
M.M.: Realizujecie wiele ciekawych pomysłów, wśród których są już cykliczne imprezy, takie jak „Morderczy trening”.
M.G.: Tak, jest to jedna z imprez, które cały czas się rozwijają – na pierwszy trening przyszło około dwudziestu osób, na kolejny – czterdzieści, a z każdym następnym ta liczba się podwaja, zainteresowanie jest coraz większe. Mamy plany, by było to wydarzenie mające swoją, osobną markę, jak np. Runmageddon, ale na rynku lokalnym. To też jest etap tworzenia, czyli to, co lubię :) Zawody typu „Morderczy trening” wymagają od nas dużo więcej organizacji i zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom niż kiedy było to tylko w formie treningu. Cały czas są to nowe wyzwania i w tym się realizuję. Poza tym, wyzwaniem towarzyszącym mi przez cały czas jest dbanie o stałych klientów i ciągłe dostosowywanie oferty do ich potrzeb i oczekiwań.
M.M.: Mówisz o potrzebie tworzenia. Rodzi się pytanie: co trzeba mieć, żeby osiągnąć sukces?
M.G.: Myślę, że przede wszystkim determinację, żeby sobie coś postanowić i dążyć do tego mimo trudności. Jeżeli ktoś coś osiągnął to wie, jakie to uczucie, jaką to daje satysfakcję – wtedy wie także, że nie może się załamywać przy gorszych momentach, że trzeba walczyć. Przy tworzeniu czegokolwiek – czy to będzie klub fitness czy coś innego – nie ma możliwości, żeby nie pojawiły się gorsze momenty. Trzeba to jednak po prostu przejść; wszystko da się zrobić, osiągnąć, jak nie tą drogą to inną, ale da się :) Ważny jest cel, jaki sobie stawiamy. Myślę, że w ogóle w życiu najważniejsze jest to, żeby te cele mieć – obojętnie, czy będą one długoterminowe czy mniejsze. Kiedy mam cel, wiem, co mam robić. Czasem to jest męczące, bo cały czas jest się aktywnym, w ruchu, w dążeniu do czegoś, realizowaniu kolejnych kroków. Ale to daje radość i poczucie, że dobrze wykorzystuję swój czas.
M.M.: A co robisz poza LOFT-em?
M.G.: Podróżuję i trenuję. W podróżach odpoczywam – to one także nauczyły mnie determinacji i dążenia do celu. Przełomowym momentem w moim życiu była podróż z Bangkoku do Kuala Lumpur, którą przebyliśmy z kolegą rowerami. Byliśmy wtedy studentami, nie mieliśmy pieniędzy, spaliśmy pod namiotami i w różnych dziwnych miejscach… Dodatkowo zbieraliśmy pieniądze na hospicjum w Szczecinie. Nieraz jechaliśmy przez wiele kilometrów, nawet nie odzywając się do siebie – wówczas w głowie pojawiały sie różne myśli, wszystko się analizowało. Myślę, że ta podróż bardzo mnie zbudowała psychicznie, dała mi dużo siły.
Podróże nadal są częścią mojego życia. Podróżujemy całą rodziną, z Amelką, naszą trzyletnią córką – niesamowite jest poznawanie świata oczami małego dziecka. W wolnych chwilach albo planujemy podróże, albo zgrywamy zdjęcia z minionych wyjazdów – słowem, żyjemy tymi podróżami :) Kiedy wyjeżdżam, wyłączam telefon, internet i wtedy mój mózg się oczyszcza. Ten efekt daje także sport i endorfiny, które się wówczas wydzielają.
Drugą rzeczą, którą robię, jest właśnie sport – szczególnie taki mój, indywidualny, poza klubem. Lubię czasem iść pobiegać do lasu czy popływać w jeziorze – pobyć trochę sama ze sobą, ze swoimi myślami.
M.M.: Jesteś szczęśliwą, spełnioną kobietą. Czego Ci życzyć na najbliższy czas?
M.G.: Chciałabym zrealizować te plany, które mam, rozwinąć „Morderczy trening”, powiększyć klub… Jeżeli to wyjdzie, będzie to kolejna satysfakcja, następny sukces i napęd do dalszego działania.
M.M.: Wobec tego życzę spełnienia wszelkich planów i bardzo dziękuję za rozmowę.
(rozmawiała: Marta Mrowińska)
Tagi: sport, Sukces w szpilkach