Salon VW Berdychowski Łukasz Grabowski radny w sejmiku woj. wielkopolskiego Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wielkanoc w Starym Browarze w Poznaniu - złap zająca w apce
Magdalena Zgrzeba | wtorek, 14 gru, 2021 |

Ratownicy na czterech łapach

Zimna, szara niedziela to idealny dzień na trening dla psów tropiących. Jak każda inna niedziela. I jak każdy inny dzień roku. Pasja i idea ratownictwa to podstawowe zasady, którymi kierują się członkowie Sekcji Poszukiwawczo – Ratowniczej przy OSP w Mosinie, organizacji non profit, zajmującej się poszukiwaniem zaginionych osób.

– Na początku treningu psy są bardzo pobudzone. Musi opaść pierwsza ekscytacja, wtedy dopiero pies zaczyna pracować nosem i szukać. O, właśnie tak, nos przy ziemi, proszę, jak pięknie pracuje! – mówi Renata Jęchorek, przewodnik i instruktor psów ratowniczych przy OSP w Mosinie. Zanim rozpoczął się trening, rozmawialiśmy ponad pół godziny. Ale dopiero, gdy na placu treningowym pojawia się nowy podopieczny, Cobi, owczarek australijski, i ruszamy za nim w teren, w oku mojej rozmówczyni pojawia się prawdziwy błysk i energia do działania. – Według teorii, potrzeba minimum 30 razy powtórzyć każdy element, żeby móc uznać go za przećwiczony. Kiedy przełożymy to na godziny, dni i tygodnie, trudno to nawet zliczyć – dodaje pani Renata, kiedy idziemy za wyrywającym się do pracy owczarkiem.

Cobi - owczarek australijski podczas treningu

Cobi – owczarek australijski podczas treningu

Sekcja Poszukiwawczo – Ratownicza przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Mosinie rozpoczęła pracę z psami w maju 2016 roku. Pani Renata Jęchorek szkoli i trenuje psy ratownicze dla mosińskiej jednostki. – W naszej sekcji jest aktualnie 10 osób. Nie wszystkie psy, które tu trafiają, są od szczeniaka szkolone do pracy zawodowej, często jego predyspozycje zostają zauważone dopiero po jakimś czasie. Tak było z moim pierwszym psem, Naną, z którym pracowałam 11 lat w poznańskiej sekcji, w specjalizacji terenowej i gruzowiskowej. Nana była psem rasy border collie, przestała wykonywać swoje zadania nie ze względu na jakość wykonywanej pracy, ale przez problemy z chodzeniem.

– Na treningach spotykamy się w zasadzie co tydzień – mówi pani Renata. Pytam, ile trwa taki trening i szkolenie? – Cały czas, całą dobę – odpowiada z uśmiechem. – Pies ratowniczy nie musi być konkretnej rasy. Musi mieć odpowiednie predyspozycje, przede wszystkim fizyczne, bo często trzeba pokonać długie trasy w trudnych warunkach, oraz chęć współpracy z opiekunem. I musi lubić ludzi. Do tego dodajemy niepoliczalne godziny pracy. Jeśli kształtujemy szczeniaka, to też jest dodatkowe mnóstwo pracy: codzienne wyjścia na ulicę, socjalizacja z ludźmi, żeby pies nie bał się miasta, hałasów, ludzi, samochodów.

W zależności od indywidualnych predyspozycji, psy są szkolone w kierunku, w którym jakość ich pracy jest najwyższa. Nana, pierwszy pies pani Renaty, była psem górnowiatrowym – to psy, które biegają w terenie, na łące, w lesie czy po gruzach bez smyczy. Pies wchodzi w tzw. stożek zapachowy poszukiwanej osoby. Ale nie rozwiązuje to problemu poszukiwania zwłok, bo one nie wskażą konkretnego miejsca. W tej chwili pod opieką pani Renaty jest Cocaina – owczarek belgijski malinois, i jest to tropiciel. Podąża za ścieżką zapachową, jaką pozostawia człowiek i potrafi wskazać konkretne miejsce lub kierunek poszukiwań.

Na psa zwłokowego szkolony jest pies pana Gerarda Filipiaka, Salem: piękny, czekoladowy labrador retriever. – Ma poszukiwać zwłok i być skuteczny w tym, co robi, do tego dążymy – opowiada pani Renata, chowając w zakamarkach dębowego pniaka mikroskopijny fragment gumowej zabawki Salema, który za chwilę zostaje przez niego bezbłędnie odnaleziony. Nagrodą za skuteczną pracę jest zabawa piłką z opiekunem. Im bardziej pies lubi takie zabawy, tym większą ma motywację do przeprowadzania poszukiwań.

Maleńkie fragmenty zabawek Salema, które musi odnaleźć podczas treningu

Maleńkie fragmenty zabawek Salema, które musi odnaleźć podczas treningu

Psy z mosińskiej Sekcji działają z reguły na obszarze Wielkopolski i miasta Poznania. Jeśli rodzina osoby zaginionej sobie tego życzy, mogą dołączyć także do akcji poszukiwawczej na obszarze całego kraju. Brali udział w wielu akcjach, nieraz zrywani w nocy do wzięcia udziału w poszukiwaniach, mniej lub bardziej głośnych, jak chociażby akcja związana z zaginioną poznanianką, Natalią Lick. Ostatnio szukali mężczyzny na Piątkowie. Trop był bardzo krótki, bo pies z klatki doprowadził prosto na przystanek autobusowy i ślad się urwał, bo mężczyzna najpewniej wsiadł do jakiegoś pojazdu. Poszukiwany wrócił po kilku dniach do domu. Brali udział kilkukrotnie także w akcjach kryminalnych, na prośbę policji, która decyduje o ich działaniach: kiedy zaczynają pracę, ale też kiedy należy przerwać, niezależnie od stopnia osiągniętego celu. Opiekunowie psów muszą skutecznie czytać swoje zwierzaki i doskonale wiedzą, jak każdy z nich pracuje. Jeśli osoba wchodzi czy wychodzi z jednego miejsca, na przykład mieszkania lub miejsca pracy kilkukrotnie, pies musi podjąć najświeższy trop. – Znając doskonale swoje psy, wiemy jakie tropy podejmują, w jaki sposób pracują. W akcji w Kobylej Górze pracowaliśmy z trzema psami. Znając ich specyfikę, wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Moja Coca pracuje na trzytygodniowych śladach. Doprowadziła nas do stawów, ale drugi pies tropu nie podjął. Wiedzieliśmy dzięki temu, że trop musiał być starszy – opowiada pani Renata.

Sekcja, pomimo zaangażowania i gotowości do pracy w każdych warunkach i terminach, jest organizacją non profit. – Jesteśmy specyficzną jednostką – tłumaczy Renata Jęchorek. – W rozporządzeniu jako psów ratowniczych w Polsce dopuszczone są tylko psy górnowiatrowe. To są psy pracujące na zasadach państwowej straży pożarnej i podchodzą do egzaminów państwowych. Nasze psy nie są certyfikowane ze względu na swoje specyficzne uwarunkowania i specjalności. Nasze psy przechodzą egzamin wewnętrzny pod nadzorem naszego naczelnika OSP. Nie mamy schematu testu kontrolnego. Pies musi dobrze pracować, żeby zostać dopuszczonym do służby. Nie ma co ukrywać, że przez to mamy problem z finansowaniem, bo przez brak państwowego certyfikatu nasze psy nie mogą być wciągnięte w rejestry państwowe.

Salem - labrador retriever podczas treningu.

Salem – labrador retriever podczas treningu.

Na pytanie, jak można usprawnić ich pracę, finansowaną z własnych kieszeni, zarówno pani Renata, jak i pan Gerard, odpowiadają niechętnie. – To nasza pasja, psy i szkolenie ich. Ale jednocześnie dzięki temu mamy możliwość pomocy, szczególnie rodzinom, którym zależy na odnalezieniu ciała bliskiej osoby, by móc zakończyć ten trudny dla nich czas. Naszą najpilniejszą potrzebą na daną chwilę jest GPS z obrożą, bo boimy się wypuszczać w teren nasze psy bez takiego zabezpieczenia, żeby podczas akcji nie zaginęły. Generalnie psy są na co dzień zaopatrzone, ale te wszystkie podstawowe rzeczy często wymagają wymiany: obroże, linki, szelki. A może radni mogliby spojrzeć na naszą pracę łaskawym okiem?

Podstawowa trudność w szkoleniu psów czy to górnowiatrowych, czy tropiących, jest prosta: to nie maszyny, tylko żywe organizmy. Nie zawsze musi wszystko zadziałać tak, jak byśmy się tego spodziewali, nawet w przypadku najskuteczniejszych psów w swojej dziedzinie. Dla trenera, takiego jak Renata Jęchorek, dochodzi jeszcze jeden problem: – Przywiązuję się do psów. Dostaję go do szkolenia, ale przez te spędzone wspólnie miesiące i lata, kocha się go dokładnie tak samo, jak własnego. A później trzeba się z nim rozstać. To trudniejsze od treningów.

Skomentuj