Czytelnicy GMP | poniedziałek, 20 paź, 2014 |

Z Mosiny na Polską Stację Antarktyczną cz. 10

Mieszkaniec Mosiny – Emil Kasprzyk (rocznik 1985, absolwent Politechniki Poznańskiej – automatyk) jest jednym z uczestników polskiej wyprawy antarktycznej. Od 21 września 2013 r. bierze udział w 38. wyprawie na Antarktydę. Jego głównym zadaniem w Polskiej Stacji Arktycznej im. Henryka Arctowskiego jest utrzymywanie komunikacji stacji z resztą świata.

Niestety, w zeszłym miesiącu nie udało mi się na czas nadesłać relacji. Może wydać się to dziwne, ale musiałem szybko wyjść na kilka dni poza teren stacji i niestety nie zdążyłem po powrocie na czas. Jednak o tym wyjściu za miesiąc…
Sierpniowe dni od początku były nieco dłuższe niż wcześniejsze zimowe, krótkie dni. Słońce zaczęło wstawać już koło godziny 7 rano, co było dla nas bardzo dziwne.

Podczas zwiedzania kościoła prawosławnego

Podczas zwiedzania kościoła prawosławnego

Przyzwyczajeni, trwającymi kilka godzin dniami, zaskoczyło nas, że rano na śniadaniu było już widać słońce. Czasem wracając z nocnego dyżuru można było obejrzeć bardzo kolorowe wschody słońca. Dni teraz trwały koło 10 godzin, nie tak jak jeszcze dwa miesiące temu 4 – 5 godzin. Różnica między nocą a dniem każdego dnia się powiększa i jest to niesamowicie widoczne. Na samym początku miesiąca udaliśmy się na Demey’a, wykonać co dziesięciodniowe liczenie „płetwonogich”. Pojawiło się dużo uchatek, fok weddella, a nawet dość liczne grupki pingwinów. Czyżby zwierzaki wyczuły nadchodzącą wiosnę? Jednak nie, już w nocy z 3 na 4 sierpnia zima uderzyła z siłą jak nigdy dotąd. W ciągu jednej nocy zamarzła większa część zatoki a temperatura spadła poniżej -15 stopni Celsjusza. Pomimo bardzo mroźnych dni, pogoda była bardzo sprzyjająca. Zdarzały się dni bez chmur i wiatru. Siarczysty mróz utrudniał trochę funkcjonowanie, jednak nie było aż tak źle: „Zima prawie jak w Polsce”. Idealna pogoda na jazdę na nartach, dlatego każdą wolną chwilę wykorzystywaliśmy na zjeżdżanie z pobliskiej góry. Dobrze zmrożony śnieg nadawał się do tego idealnie. Przez kilka dni mrozów nie wychylaliśmy się za bardzo ze stacji. Przed połową miesiąca Rafał obchodził urodziny, zorganizował dla nas małe przyjęcie. Niestety, nie było sposobności, aby goście z innych stacji nas odwiedzili w tym dniu. W połowie miesiąca nastąpiły duże opady śniegu. Widać, że zima nie dawała za wygraną i jeszcze się nie poddawała, pomimo tego, że jej dni były już policzone. Dzień po tym jak opady się zakończyły pojechaliśmy w trzy osoby na pobliską Copacabanę. Jakiś czas temu były tam pingwiny. Bartek chciał sprawdzić, czy nadal są i ile ich jest i czy są osobniki z obrączkami. Przejechaliśmy i rzeczywiście było kilka grupek pingwinów białobrewych. Porozsiadały się jakby chciałby już tworzyć gniazda na starych kopczykach, które znajdowały się pod grubą warstwą lodu. Trzeba przyznać, że pingwiny w tym roku coś szybko zawitały. Nie widzieliśmy żadnego zaobrączkowanego pingwina, chwilkę poobserwowaliśmy je i wróciliśmy na stację, bo dzień zaczął się kończyć.

W drugiej połowie miesiąca obchodziliśmy kolejne urodziny na stacji, tym razem Sławka i znowu tylko w swoim gronie, rodzinnie. Pod koniec miesiąca udało nam sie wybrać na małą wycieczkę. Dostaliśmy zaproszenie na obchody Święta Niepodległości na stację Urugwajską – Artigas. Pogoda była akurat bardzo dobra i wszystkie możliwe prognozy pogody podawały, że ma się utrzymać. Dlatego spakowaliśmy się i udaliśmy w stronę „miasteczka” złożonego z kilku stacji po drugiej stronie lodowców. Ważniejszym powodem wyjazdu była możliwość wizyty u lekarza na rosyjskiej stacji. Jednak naszą wizytę rozpoczęliśmy od Urugwajskiego Artigasa. Przyjechaliśmy jako pierwsi goście. Wcześniej byliśmy w kontakcie mailowym z szefem stacji, dlatego się nas spodziewali. Droga nie trwała długo, około 1,5h. Czas do rozpoczęcia spotkania spędziliśmy w przygotowanych specjalnie dla nas pokojach. Przyjęcie rozpoczęło się w gronie przedstawicieli wszystkich okolicznych stacji: Great Wall (Chiny), Frei (Chile), Escudero (Chile), Belinghausen (Rosja), no i my. Po rozpoczęciu okazało się, że bardzo mocno zabiegała o nasze towarzystwo grupa z rosyjskiej stacji. Zapraszając nas do siebie Rosjanie podkreślali bardzo mocno wyrażenie „Bracia słowianie”. Jednoczyło nas to w szczególny sposób i było bardzo miłe z ich strony. Następnego dnia rano zjedliśmy słodkie śniadanie – jest to typowe na większości stacji krajów Ameryki Południowej. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy. Nie robiliśmy przystanku na Belinghauserze tylko jechaliśmy „na herbatę” do chińskiej stacji Great Wall.

Budynek stacji Artigas

Budynek stacji Artigas

Gdy przyjechaliśmy na miejsce, poproszono nas, abyśmy weszli do środka i pokazano nam główny budynek stacji. Poczęstowano herbatą, chińską herbatą. Posiedzieliśmy i popytaliśmy o sprawy organizacyjne, logistyczne podczas wyprawy. Zwiedziliśmy też inne budynki, wymieniliśmy uwagi. Na sam koniec zostaliśmy zaproszeni na obiad, po którym pożegnaliśmy się i pojechaliśmy z powrotem, zatrzymaliśmy się u Rosjan. Ponieważ było już dość późno poproszono nas o pozostanie na noc. I tak też zrobiliśmy, dopiero rano spakowaliśmy się i pojechaliśmy do siebie na stację. Gdy wracaliśmy z kopuły lodowca na zatoce widać było statek. Był to amerykański statek badawczy „Nathaniel B. Palmer”. Wiedzieliśmy o ich przypłynięciu już o wiele wcześniej i poprosiliśmy, aby zrobili nam małą dostawę świeżych warzyw i owoców. Jak dojechaliśmy na stację, dowiedzieliśmy się, że trzeba już schodzić na wodę, bo statek nie będzie zostawać u nas na zatoce za długo. Przygotowaliśmy zodiaka już przed wyjazdem na Artigas. Teraz już tylko pozostało nam zwodowanie i myśli, że będą świeże owoce i warzywa! Płynąłem z kierownikiem wyprawy, jednak zrzucenie i całość prac wymagała zaangażowania całej załogi stacji. Gdy zodiak był na wodzie było trochę lodu na zatoce, jednak bardzo luźnego i nieprzeszkadzającego. Przycumowaliśmy do statku. I rozpoczął się przeładunek. Okazało się, że Amerykanie przygotowali dla nas bardzo dużą paczkę, w zodiaku ledwo starczyło miejsca dla nas. Co gorsza jak trwał przeładunek pogoda zaczęła się psuć. Przybicie z powrotem do brzegu nie było już takie łatwe. Z trwającej normalnie 10 min drogi zrobiła się ponad godzinna walka z coraz gęstszym lodem i coraz większymi krami. Reszta wypatrywała nas z brzegu i próbowała przez radio kierować nas najlepszą możliwą drogą. Nie raz trzeba było wyjść z motorówki na lód i odepchnąć się. W końcu się udało i dobiliśmy do brzegu. Szybko przeładowaliśmy owoce i przetransportowaliśmy do głównego budynku. Podczas zabezpieczania zodiaka okazało się, że zbiornik paliwa był prawie pusty. Czyli dopłynęliśmy w ostatniej chwili do brzegu. Niestety, część jajek nie przetrwała transportu, jednak reszta owoców i warzyw była wyśmienita! Trochę dziwne, że warzywa jakościowo i ilościowo były o wiele lepsze niż transport w marcu zapewniony przez organizatora wyprawy. Jak widać Amerykanie się postarali i wykazali naprawdę dobrymi chęciami! Kiedy byliśmy przycumowani do statku, okazało się, że nie chcą za pomoc żadnej zapłaty, a wszystko mamy od ludzi, którzy byli na Capacabanie latem i dają nam to w podzięce za naszą letnią pomoc. Od tego dnia na nasz stół powróciły dawno nie widziane jabłka, banany, pomarańcze, papryka, pomidory, sałata, kapusta, ogórki, świeża cebula i marchewka. Już na samej końcówce wyprawy znowu mamy zapas świeżych witamin, co wszystkich bardzo ucieszyło.

Pierwszy słoń morski w tym sezonie

Pierwszy słoń morski w tym sezonie

Ostatniego dnia miesiąca kolejny raz wybraliśmy się na monitoring wybrzeża. Większa część zatoki jak i cieśniny Bransfielda były skute lodem. W okolicy lodowca Baranowskiego było już całkiem sporo pingwinów białobrewych oraz bardzo dużo uchatek. Przy samym Demeyu pingwinów nie było, uchatek jeszcze więcej niż przy Baranowskim, do tego bardzo licznymi grupami pojawiały się Petrele śnieżne, najprawdopodobniej wracały z cieplejszych miejsc w stronę Antarktydy, gdzie spędzają lato. Pojawił się też ogromny słoń morski, odpoczywający na plaży. Czyżby zwierzęta wyczuły zbliżający się koniec zimy? My, póki co, tego nie czujemy, tym bardziej po pogodzie. Zima przechodzi drugą „młodość”. Śniegiem sypie i mrozi, a tu już coraz więcej telefonów do nas, bo już za dwa tygodnie wyrusza Polar Pioneer z Polski z naszymi zmiennikami. Ostatnie 100 dni do końca wyprawy stuknęło w połowie miesiąca, teraz jest już powolne oczekiwanie na zmianę…

Emil Kasprzyk
20.09.2014

Napisano przez Czytelnicy GMP opublikowano w kategorii Aktualności, Mosina

Tagi:

Skomentuj