Maestro jednoosobowej orkiestry
– Muzycy dzielą się na dwie kategorie: tych przed trzydziestką, którzy dużo mówią, a mniej grają, oraz tych po trzydziestce, którzy więcej grają – powiedział podczas swojego występu Łukasz Kuropaczewski.
Koncert Łukasza Kuropaczewskiego
Ten światowej klasy wirtuoz gitary klasycznej sam zaznaczył, że łączy w sobie cechy obydwu rodzajów opisanych przez siebie muzyków. Cóż, w stwierdzeniu tym był niezwykle przekonujący. Reszty dopełniła muzyka.
Magiczny koncert artysty miał miejsce w kościele Matki Boskiej Wniebowziętej w Puszczykowie w dniu Jej święta, tj. 15 sierpnia. Pełen skupienia artysta raczył licznie zgromadzoną publiczność swoimi interpretacjami, takich utworów jak: „10 preludiów” Manuela Ponce, „Grand Solo Opus 14” Fernando Soro, czy „Romans miłosny” nieznanego hiszpańskiego autora. Repertuar, zatem, obejmował klasykę połączoną z latynoskimi rytmami. Na sam koniec artysta przełamał klucz dobranych przez siebie kompozycji polskim, ludowym utworem „Ach mój Jasieńku!”.
Tyle, jeśli chodzi o suche fakty. Próba opisania tego, co działo się w puszczykowskim kościele przypomina próbę opisania barw współgrających ze sobą w trakcie zachodu słońca – można próbować, ale lepiej zobaczyć. Niech Czytelnik dokona pewnego eksperymentu myślowego: proszę wyobrazić sobie sytuację, w której grający na gitarze klasycznej muzyk wydobywa dźwięki wystarczające za całą orkiestrę symfoniczną. Przeplata delikatne, niczym pociągnięciem piórka, dźwięki z nagłymi wybuchami całych palet agresywnych kolorów. Do tego przebiera palcami niewiarygodnie szybko, a jego popis trudno zaliczyć do „gitarowego wymiatania”. Do tego cały czas zachowuje powagę sytuacji, będąc maksymalnie skupionym na wyrażanych przez siebie emocjach – po prostu gra sercem, a ręce są tylko wykonawcą jego poleceń. Czy widzisz Czytelniku ten obraz? Jeśli tak, to dobrze, bo to tylko namiastka tego, co tak naprawdę zaprezentował Łukasz Kuropaczewski. Trzeba jeszcze dołożyć do tego niezwykłą atmosferę miejsca sakralnego oraz ewidentnie spragnioną doznań muzycznych publiczność. Wśród niej parę przybyłych zza granicy zakonnic, które rozumiały muzykę artysty, mimo różniących nas barier językowych. Muzyka owszem – jest uniwersalnym językiem, ale trzeba się jeszcze umieć nim posługiwać. Łukasz Kuropaczewski niewątpliwie należy do tej grupy osób.
Wspomniane na początku zagadywanie publiczności było ciekawym dodatkiem dla natchnionego przedstawienia. Oto jedna z anegdot, które opowiedział maestro jednoosobowej orkiestry tamtego wieczoru: Po jednym z koncertów podpisywał on płyty. Podchodzi do niego mała dziewczynka z kartką i płytą w ręku i wręcza kawałek papieru Łukaszowi Kuropaczewskiemu. „Daj płytę, tam Ci się podpiszę” – powiedział do niej. „Nie, ja widziałem, jak pan bazgrze, to niech mi się pan podpisze na kartce, a ja sobie przepiszę w domu” – odpowiedziała. Nie tylko tutaj urzekł muzyk swoją osobowością – podczas tamtego występu komuś z publiczności zadzwonił telefon. Łukasz Kuropaczewski na chwilę przerwał swój występ uśmiechając się przy tym, w sympatyczny sposób wybrnąwszy z sytuacji. Warto bowiem dodać, że tamten koncert był swego rodzaju przywitaniem artysty z mieszkańcami Puszczykowa, którego został obywatelem. Warto podsumować tę sytuację quasi-sloganem reklamowym: „Mosina zazdrości sąsiadom nowego kamrata”.
Wojciech Czeski
Zobacz też: