Elżbieta Bylczyńska | środa, 10 sie, 2011 |

Miał zmiażdżoną głowę

Chyba nie był to przypadek… Ania Kędziora, którą spotkałam w naszym Banku Spółdzielczym, opowiedziała mi o Patryku.

O jego rodzicach i smutnej historii, i o tym, że jest to wspaniały chłopak. Miała rację. Lipcowego popołudnia pojechałam do domu państwa Łaskarzewskich na ul. Marcinkowskiego w Mosinie.

Bramkę otworzył mi pan Waldek, ojciec Patryka. Pierwszy na spotkanie wybiegł beżowy labrador, radośnie merdając ogonem.

Patryk z mamą, która podtrzymywała go pod pachy, wszedł po chwili do pokoju. Śmiał się od progu, pomimo kalectwa i trudności w poruszaniu się. Podał mi lewą rękę na powitanie (prawa jest mocno niesprawna) i przywitał z humorem. Weszła też Julia, młodsza siostra Patryka – nieśmiała i śliczna dziewczynka.

Osiem lat temu, Patryk dostał w prezencie rower na I Komunię Świętą. Wyjechał nim przed dom na ulicę…Przejechał go samochód. Dosłownie.

– Miał zmiażdżoną głowę, przypominała balon… cały był połamany, pani Marzena, mama Patryka nie może dokończyć, wychodzi z płaczem z pokoju.

– Miał pękniętą prawą panewkę, lewą nogę w udzie z przemieszczeniem, uszkodzone żebra, organy wewnętrzne. I, co najgorsze pęknięcie podstawy czaszki, obrzęk mózgu, liczne krwiaki i w związku z tym – niedotlenienie mózgu, mówi ojciec Patryka.

Mama z Julią była tego dnia na podwórku, Patryk jeździł rowerkiem. Ulica Marcinkowskiego,  krótka uliczka o piaszczystej, nierównej nawierzchni, nie miała chodnika.

– Widziałam jak jedzie na tył ogrodu i skręca za dom, a za chwilę…

Patryk wpadł na maskę i spadł pod koła, samochód po nim przejechał… Ojciec przybiegł z pracy po kilku minutach:

– Patryk umierał mi na rękach, miał źrenice rozszerzone, konwulsje, zniekształconą, zdeformowaną głowę. Zdążyli już się zbiec ludzie, wszyscy dzwonili po pogotowie, przyjechało dopiero po 40 minutach. Wśród przechodniów znalazło się dwóch lekarzy. Kiedy zapytałem o stan syna, żaden nie odpowiedział, zrozumiałem, co to oznacza… Że to ten najgorszy moment…

– Ja nie rozumiałam, co się stało, zobaczyłam dziecko, a nie widziałam samochodu, stał dużo dalej.

– Jest to droga osiedlowa i dziecko w tym wieku miało prawo przebywać na niej. Ograniczenie prędkości jest tu do 20 km na godzinę. Kalectwo spowodowały uszkodzenia mózgu. Dwa miesiące syn był w śpiączce.

Po wyjściu ze szpitala był rośliną, bez czucia, bez normalnych reakcji. Z odleżynami, które leczone były osiem miesięcy. Po dwóch latach wróciło mu życie… Ale tylko w oczach.

– Widzieliśmy, że chce nam coś przekazać, że rozumie, śmieje się tymi oczami…

Pan Waldek skończył kurs masażu, oboje rodzice nauczyli się od rehabilitantów, jak należy ćwiczyć z synem. Ania Kędziora opowiadała mi, że widziała kiedyś, będąc w domu Patryka, jak jego ojciec wrócił z pracy zmęczony – pracuje w gabinecie masażu – rzucił torbę, umył ręce i od razu przystąpił do rehabilitacji syna.

– Jednak to, co wiemy – to o wiele za mało, Patryk musi być rehabilitowany przez fachowców.

Przy takich uszkodzeniach ćwiczenie musi trwać niemal nieustannie.

Patryk pamięta już przeszłość, tęskni za sportem, kolegami, nikt jednak, oprócz koleżanek Julii nie odwiedza go…Nie zawsze miał siłę i chęć do tej ciężkiej pracy. Teraz jest już w pełni świadomy tego, że musi ćwiczyć i sam podejmuje próby. Najlepsze efekty przynoszą wyjazdy do ośrodków rehabilitacyjnych, każdy turnus kosztuje od 6 do 12 tysięcy, ale Fundusz nie refunduje takiego leczenia, a fundacje nie mają już pieniędzy. Czasami udaje się im wyjechać, ale warunkiem powodzenia jest ciągłość tych ćwiczeń, inaczej wszystko przepada. W domu nie ma takich możliwości.

Jest to straszne wyzwanie. W sobie i w ludziach znaleźli oparcie

– Nasze życie zostało zupełnie zmienione, odwróciły się wszystkie proporcje, wartości, wszystko, co się dzieje – dotyczy syna. O córce też musimy pamiętać.

Julka miała cztery latka, kiedy zdarzyło się to nieszczęście, wybiegła razem z mamą na ulicę.

– Po wypadku zaczęła się niekontrolowanie śmiać, krzyczała w nocy bardzo długo, płakała, nie mogliśmy jej wybudzić, psycholog to przewidział. Koszmary nocne były nie do opanowania, nic nie pomagało, nie byliśmy w stanie przywrócić jej świadomości. Rano nic nie pamiętała. Ale bardzo kocha brata i bardzo mu pomaga. Jej koleżanki dobrze traktują Patryka, tak jak by był normalnym chłopcem.

Patryk uczy się w domu, przed wypadkiem był bardzo zdolny, uwielbiał matematykę i był w tym naprawdę dobry. Ma jednak słaby wzrok, niedowidzi. Natomiast bardzo dobrze słyszy.

– Jak to znosimy? Najważniejsze, że jesteśmy razem. Bardzo często w takich przypadkach dochodzi do rozwodu, mówi pani Marzena. – Mieliśmy okazję nieraz się o tym przekonać, mamy styczność z takimi rodzinami. Najczęściej odchodzi ojciec, nie mogąc udźwignąć tego ciężaru.

– Był to dla nas, jako rodziny bardzo potężny sprawdzian, dodaje pan Waldemar. – Nie złamało nas to nieszczęście.

Patryk – jak to było

– Biegłem i wirował mi cały Świat, było bardzo jasno… Słyszałem Pana Boga, powiedział: chodź do Mnie. A ja nie chciałem. Słyszałem jeszcze inny głos, zły:…Powiedziałem mu: odejdź już… I zobaczyłem cały świat…

Kiedy tata powiedział mu: może ty słyszałeś mój głos? Patryk bardzo się zdenerwował i odpowiedział: to ja już nic wam nie powiem…

– Według lekarza, który go operował po wypadku, Patryk nie miał prawa żyć, opowiada ojciec. – Modliłem się gorąco do Matki Bożej, żeby został z nami. To było tak mistyczne doznanie, nie umiem go opisać.

– Chirurg powiedział po zabiegu do pielęgniarki: wyjeżdżam na urlop, ale nie będzie udany, ten chłopak umrze. Nie dawał żadnych szans, według jego medycznej wiedzy, stan był beznadziejny (z czaszki były usuwane odłamki kości).

– A pamiętacie jak nosiłem bańki?, pyta Patryk.

– Przed wypadkiem fascynował się sportowcami podnoszącymi ciężary. Dlatego dźwigał ogromne bańki z wodą, żeby ćwiczyć muskuły. Chodził z nimi po domu i ogrodzie. Lekarze powiedzieli nam, że chyba dzięki temu przeżył, bo miał mocne serce.

Patryk bardzo troszczy się o rodziców, nie chce, żeby się zamartwiali i trzęśli nad nim. Kiedyś specjalnie wypadł z wózka na podłogę, żeby im udowodnić, że może już uderzyć się w głowę… Powiedział wtedy: mamo, ty nie możesz ciągle się o mnie bać…

Mają prawo mieć marzenia, ale jedynym marzeniem jest zdrowie dziecka:

– Chcielibyśmy pokazać świat Patrykowi. Najpierw jednak będzie musiał przejść zabieg podcinania ścięgien w prawej nodze, ponieważ nie ma pełnego zakresu ruchów, jedna noga jest krótsza. To będzie kosztowało 10 tys. zł. Potem potrzebna będzie oczywiście rehabilitacja. Gdyby udało się to wszystko, Patryk będzie naprawdę do przodu…

– Teraz jest to nasz rozrabiaka, dostarcza nam tylu wrażeń, emocji związanych z chorobą, rozwojem, wchodzeniem w młodość. Całkiem ciekawy z niego kogel – mogel…

Na koniec chciałabym zaapelować o pomoc do naszych czytelników. Liczy się każda złotówka. Mama Patryka nie pracuje, w wolnych chwilach szydełkuje, bardzo pięknie. A Patryk jest na dobrej drodze, żeby wrócić do w miarę normalnego życia, to świetny, wesoły i inteligentny chłopak, z ogromnym poczuciem humoru, dobry i serdeczny. Pomóżmy mu.

W tej sprawie prosimy o kontakt z Redakcją.

W Mosinie zostanie zorganizowana akcja zbierania nakrętek plastikowych od butelek, nie tylko po artykułach spożywczych. Na razie jednak nie mamy jeszcze ustalonych szczegółów, brakuje pomieszczenia – garażu, szopy, ale dyrektor mosińskiego ZUK zadeklarował pomoc w tej sprawie, o szczegółach będziemy informować w kolejnym numerze. Dlatego na razie prosimy o kontakt z Redakcją, kom. 660 031 893. Będziemy zbierać w mniejszych ilościach, a potem zwieziemy nakrętki w jedno miejsce. Dochód w całości zostanie przeznaczony na leczenie Patryka.

Patryk z rodziną

Patryk z rodziną

Napisano przez Elżbieta Bylczyńska opublikowano w kategorii Aktualności, Mosina, Wywiad, reportaż

Tagi: ,

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj