Salon VW Berdychowski Osa Nieruchomości Mosina - działki, mieszkania, domy Wiosenny repertuar trendów w Starym Browarze
Elżbieta Bylczyńska | środa, 27 lis, 2013 |

Byłem tylko kierowcą

Rozpoczynając cykl artykułów poświęconych papieżowi – bł. Janowi Pawłowi II nie przypuszczałam, że historia, którą opowiedział dla gazety brat Marian Markiewicz ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie zostanie tak dobrze przyjęta przez czytelników. Co prawda była to historia nigdzie jeszcze nie publikowana, ale myślę, że jest to też dowód na wielką miłość i dumę z Papieża Polaka.

Opowieść Brata Stefana Kozicy

Mam teraz zaszczyt przedstawić opowieść brata Stefana Kozicy (także ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie), związaną z Prymasem Tysiąclecia – Stefanem Kardynałem Wyszyńskim,. O więzi łączącej Prymasa i Papieża napisano już wiele, pozwolę sobie tutaj zacytować tylko słowa z książki „Beskidzka katedra Prymasa Tysiąclecia”, księdza Andrzeja Walczaka:

„Prymas Polski Stefan Wyszyński, Mojżesz, który przeprowadził Polskę przez „Morze Czerwone” spotykał się z kardynałem Karolem Wojtyłą w latach 1960 – 1967, te spotkania Prymas bardzo sobie cenił, twierdząc, że stracił dla Niego głowę i dzięki Niemu przestał odczuwać męczące osamotnienie w swoich trudach…”. [Mowa tu o spotkaniach w Siwcówce niedaleko Stryszawy, przyp. aut.]

Brata Stefana Kozicę odwiedziłam w Wonieściu, gdzie obecnie mieszka. Jest już na emeryturze, pochodzi z Lubinia w Wielkopolsce. Dwadzieścia lat swojego życia spędził w Rzymie. Służył za czasów trzech papieży Pawła VI, Jana Pawła I i Jana Pawła II. Mówi o sobie, że był tylko kierowcą…

Ale tym, którego do pracy w Rzymie rekomendował sam prymas Wyszyński.

Bardzo ważną postacią i przyjacielem Prymasa Tysiąclecia był arcybiskup Antoni Baraniak.

– Pracowałem sześć lat u ks. arcybiskupa Baraniaka w Poznaniu (wcześniej służyłem w Katedrze Warszawskiej), opowiada brat Stefan. – Był już bardzo chory, kiedy po raz kolejny zawiozłem go do Krynicy na urlop, do sióstr Elżbietanek. W tym samym dniu jednak ks. arcybiskup zachorował na półpasiec. Wróciłem po niego i przywieźliśmy go z powrotem do Poznania. Umierał cały rok.

W latach pięćdziesiątych, kiedy kardynała Wyszyńskiego władze Polski Ludowej przetrzymywały w więzieniu, arcybiskupa Baraniaka także zaaresztowano. Komuniści chcieli go zmusić do zeznań przeciwko Wyszyńskiemu, tak jak przeciwko biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi zeznawali niektórzy księża kieleccy, zmuszani torturami (biskup Kaczmarek parę lat temu został zrehabilitowany, a był rzekomo szpiegiem Watykanu…).

Arcybiskup Baraniak był torturowany nieludzko, ale nigdy nie załamał się i nigdy nie mówił o tym, co przeżył w więzieniu.

– Nieraz prosiliśmy go, żeby spisał swoje przeżycia. Nie chciał. Miał blizny na ciele po przesłuchaniach, o których nie chciał mówić nawet swojej lekarce. Wiem jednak, że w więzieniu codziennie był sprowadzany do piwnicy i wiele godzin stał po kolana w fekaliach z kanalizacji… Opowiadał nam tylko raz jak był męczony i zmuszany do mówienia przeciwko Prymasowi. Ks. biskup Jędraszewski podkreślał (napisał o nim książkę), że był męczennikiem za życia.

Po półpaścu arcybiskup zachorował na raka, rokowania były złe. Wtedy ks. prymas Wyszyński, który znał mnie z Warszawy poprosił naszego przełożonego, brata Władysława Hołuba, żeby wysłał mnie do Rzymu. Nie byłem już potrzebny arcybiskupowi Baraniakowi, a w Papieskim Instytucie Polskim zabrakło kierowcy. W czerwcu 1977 roku byłem już we Włoszech. Pojechałem na rok. Dwa miesiące później zmarł ks. arcybiskup Antoni Baraniak.

Był człowiekiem na wskroś serdecznym, szczególnie dla dzieci i młodzieży, dla mnie jak ojciec. Miał taki zwyczaj, że dawał dzieciom czekoladki do ust, całował je w czoła (dopiero by dzisiaj była afera). A to był salezjanin, który po prostu kochał dzieci.

W świetle dzisiejszych ataków na duchownych tamte zachowania, które były całkiem normalne i akceptowalne, i nie było w nich nic złego dzisiaj zapewne posłużyłyby do zohydzania Kościoła…

– Ks. Prymas Wyszyński podczas Milenium w 1966 roku wypowiedział, pamiętam, znamienne słowa o nim: „Mam przyjaciela prawdziwego, to właśnie ten przy ołtarzu”. Zresztą prymas Hlond umierając właśnie księdzu Baraniakowi, który był jego sekretarzem, a potem tą funkcję pełnił przy Prymasie Tysiąclecia powierzył swą ostatnią wolę, aby jego następcą został kardynał Wyszyński.

Prymas Tysiąclecia

– Pierwsze moje spotkanie z ks. prymasem Stefanem Wyszyńskim miało miejsce w kwietniu 1966 roku, gdy Prymas wraz z całym Episkopatem przyjechał do Poznania na obchody 1000 – lecia chrztu Polski. Przywieziono wtedy kopię obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, która do dziś wędruje po ojczyźnie.

Gdy ks. prałat Borowiec – kapelan ks. prymasa Wyszyńskiego zawołał mnie, aby zabrać pelerynę Prymasa od ołtarza miałem okazję przywitać się z nim, powiedział do mnie wtedy: „Synu, Bóg zapłać”. Minęło 47 lat, a słowa te wciąż słyszę…

– W latach 1966 – 1969, kiedy pracowałem w Katedrze Warszawskiej bardzo często widywałem ks. prymasa Wyszyńskiego, gdyż przez cały rok 1966 przychodził do Matki Bożej Częstochowskiej na Apel Jasnogórski, aby łączyć się w modlitwie z Jasną Górą. Brały w tym udział wielkie rzesze ludzi. W różnych uroczystościach ks. Prymas wygłaszał piękne, długie, patriotyczne kazania, podtrzymujące naród na duchu. Słuchaliśmy go z wielką radością. Przyjeżdżali na nie specjalnie różni dziennikarze, także przedstawiciele radia Wolna Europa. Prymas często w czarnej sutannie, sam i bez żadnej obstawy przychodził do Katedry, aby porozmawiać z ludźmi i dziećmi. Przychodził także i do nas na rozmowy, ciepłe i serdeczne.

Kiedy brat Stefan pracował już w Poznaniu (od 1969 r.), w rezydencji ks. arcybiskupa Antoniego Baraniaka spotkał zacnych i szlachetnych ludzi, m.in. ks. prałata Edwarda Majkę, obecnego proboszcza kościoła św. Mikołaja w Mosinie, o którym mówi: – Zawsze radosny szczery i z wielkim sercem. I z ogromnym poczuciem humoru.

– Poznaliśmy się, gdy ks. Majka walczył o kaplicę w szpitalu przy Lutyckiej. Akurat piętro wyżej, dokładnie nad przyszłą kaplicą mieściła się sala operacyjna i trwała operacja. Ks. Majka w roboczym ubraniu kuł ścianę pod Tabernakulum. W pewnym momencie przybiegł lekarz i z oburzeniem zapytał: – Kto panu pozwolił tutaj tak hałasować? Ks. Majka odpowiedział spokojnie: – Ksiądz, bo tu ma być kaplica. – A gdzie jest ten ksiądz? – Ja nim jestem… Później lekarz z księdzem bardzo się zaprzyjaźnili. Do dzisiaj ks. proboszcz jest honorowym członkiem zarządu tego szpitala.

Brat Stefan w Rzymie, lata 1977 – 2001

Pracował w Papieskim Instytucie Polskim, gdzie zatrzymywali się biskupi polscy i ks. prymas Wyszyński.

– Ks. prymas Wyszyński jeździł do Rzymu pociągiem (nie lubił latać). Podróżowali z nim dostojnicy kościelni, tzw. dyplomatycznym wagonem. Wcześniej, kiedy pracowałam jeszcze w Poznaniu jeździłem po nich na Dworzec Gdański w Warszawie, żeby przywieźć kilkadziesiąt paczek (książki, żywność i inne rzeczy dla zakonów). Była to jedyna okazja, żeby coś z tych zakazanych przedmiotów przemycić do kraju. W tym samym czasie, kiedy przyjeżdżał pociąg z Wiednia, na drugich torach stał pociąg jadący do Moskwy. Nieraz widziałem jak z niektórych wagonów pociągu moskiewskiego robiono zdjęcia podczas odbierania tych paczek. Były intrygujące dla służb specjalnych, bo przecież nie mieli wstępu do wagonu dyplomatycznego.

Po Rzymie woził także razem z prymasem Wyszyńskim kardynała Karola Wojtyłę. Dopiero przez ostatnie dwa lata Prymas dał się namówić na podróże samolotem. Na ogół zatrzymywał się w Papieskim Instytucie Polskim, a kardynał Wojtyła w Papieskim Kolegium Polskim.

– Służyłem duchownym, zawożąc ich tam, gdzie potrzebowali. Tak było do sierpnia 1978 r., kiedy zmarł Ojciec św. Paweł VI. Na uroczystości pogrzebowe i konklawe przybył ks. prymas Wyszyński. Codziennie po kolacji w Papieskim Instytucie Polskim zawoziłem go do ogrodów watykańskich. Prymas chodził godzinę alejkami, spotykając się i rozmawiając z różnymi biskupami i kardynałami. Zresztą, gdzie tylko się pojawiał, nie tylko ludzie, ale i starsi biskupi podchodzili, aby ucałować rękę prymasa Polski, więźnia komunistycznego.

Podczas uroczystości w Bazylice św. Piotra w Watykanie nawą główną do ołtarza przechodzili różni kardynałowie. Panowała cisza, czasami były szepty. Ale gdy kroczył nasz Prymas ludzie wstawali z miejsc, były gromkie oklaski i wołano: E viva Cardinale Wyszyński, E viva Polonia.

Zdjęcia brata Stefana z Ojcem Świętym aut. Arturo Mari

Zdjęcia brata Stefana z Ojcem Świętym aut. Arturo Mari

W Instytucie Polskim Prymas przyjmował też gości i interesantów, którzy nie mieli wstępu do ojczyzny. Był to m.in. ks. prałat Zdzisław Peszkowski, który cudownie ocalał od śmierci w Ostaszkowie – Katyniu i który zawsze podkreślał, że zginęło tam tylu zacnych Polaków. Przybywał też do Prymasa ks. Franciszek Blachnicki z Niemiec (obecnie sługa Boży), któremu zabrano paszport i wypędzono z kraju. To on założył Ruch Światło – Życie i zgromadzenie sióstr, tzw. „Blachniczanki”. Popierał go szczególnie kardynał Wojtyła.

Przyjeżdżała Polonia z całego świata, aby usłyszeć słowa otuchy i otrzymać błogosławieństwo Prymasa Tysiąclecia, który błogosławił też małżeństwa i chrzcił dzieci.

Kobieta trzymająca się oślego ogona

Co roku ks. Prymas odwiedzał Monte Casino i cmentarz wojskowy w Bolonii oraz Loretto. Zawsze ks. prałat Franciszek Mączyński, który był rektorem w Papieskim Instytucie Polskim organizował dwu, trzy dniowe wycieczki z noclegiem w hotelu przy sanktuarium w Pompei lub u sióstr Elżbietanek na Capri. Pamiętam, jechaliśmy kiedyś wysoko w górach, kiedy Prymas zapytał mnie, czy mam aparat fotograficzny. Nie miałem.

– Zobacz Stefan, powiedział uśmiechając się. – Mielibyśmy zdjęcie miesiąca.

Drogą szedł osioł obładowany drewnem, na nim siedział Włoch, a za nim maszerowała kobieta także obładowana drewnem, trzymając się oślego ogona… Innym razem ks. Prymas, widząc mężczyzn pijących rano wino przed barem, zapytał ich o żony. Odpowiedzieli, że pracują w polu…Interesowało go wszystko, w ten sposób odpoczywał. Ale wszędzie biło od niego dostojeństwo, był takim Abrahamem dla Polaków.

Po śmierci Jana Pawła I, kiedy w październiku 1978 roku papieżem został Jan Paweł II, ks. Prymas wziął mnie na rozmowę i w imieniu ks. rektora Mączyńskiego poprosił, abym został w Rzymie, bo praca moja została dobrze oceniona. Byli tam wtedy księża studenci, siostry służebniczki z Lubonia – Żabikowa. Zgodziłem się z radością.

Kiedy przyjeżdżał do Rzymu zawsze przytulał nas do serca, pytał, czy nie tęsknimy za krajem. Do mnie mówił zawsze: „Trzymaj się Stefanie, Sefcie są dobrzy…”. Ostatnie dwie podróże odbył samolotem. Swoją pracę w Rzymie zakończyłem w sierpniu 2001 roku z powodu choroby. Po mojej ostatniej Mszy św. u Ojca Świętego Jana Pawła II podszedłem do Niego i ks. biskup Dziwisz powiedział: Brat Stefan przyszedł się pożegnać, bo na stałe wyjeżdża do Polski. Ojciec Święty uścisnął mnie i rzekł: „Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję…”

Byłem tylko kierowcą

Byłem tylko kierowcą

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Skomentuj