Elżbieta Bylczyńska | poniedziałek, 4 mar, 2013 | komentarze 3

Unikalna opowieść – brat Marian Markiewicz z Puszczykowa

Z Puszczykowem związany jest od 44 lat. Związany, bo kilka lat w ciągu swojego tutaj życia spędził między innymi w Rzymie. Pięknych lat, które na zawsze wpisują się w historię świata i służbę największemu Polakowi – bł. Janowi Pawłowi II…

Jest to historia nigdzie jeszcze nie publikowana, z wyjątkiem kilku wywiadów i dokumentów filmowych, w których brat Marian Markiewicz brał udział razem z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Opowieść brata Mariana ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie będzie powstawała na łamach naszej gazety w odcinkach.

Część pierwsza: Brat Marian Markiewicz z Puszczykowa

Brat Marian ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie

Jest to wbrew wszelkim regułom i prawom rządzącym reportażem, ale nie mogę tej wyjątkowej historii zacząć bez opowiedzenia, choćby króciutko o tym, co czułam, kiedy słuchałam brata Mariana w redakcji, w niedzielne popołudnie 3 lutego 2013 roku. Przyjechał na Topolową prosto z niedzielnej Mszy św. z kościoła MB Częstochowskiej w Krośnie, gdzie służył jako organista. Nie boję się stwierdzić, że dostąpiłam zaszczytu „zobaczenia” śp. Ojca Świętego z bliska, w serdecznej, niemal rodzinnej relacji, pięknej i przejmującej, w różnych sytuacjach. Także dosłownie, ponieważ mogłam obejrzeć trzy albumy unikalnych zdjęć. I pomimo, że napisano już wiele biografii bł. Jana Pawła II, nakręcono wiele filmów – z opowieści, którą usłyszałam wyłonił się ten wielki Człowiek z nowym, nieprawdopodobnie pięknym obliczem i wielkim sercem, kochający ludzi tak, jak naucza tego Ewangelia. Świadectwo brata Mariana ma i tą jeszcze wymowę, że jest on jednym z nas, że żyje tutaj, może i chce podzielić się tym, co otrzymał od Papieża Polaka. I nie waham się powiedzieć, że jest wybrańcem, a przez to, że możemy z nim się spotkać i posłuchać, my także możemy czuć się wybranymi…

Jak to się stało, że brat Marian trafił do Puszczykowa?

Urodził się w centralnej Polsce w Sulejowie nad Pilicą. Jako młody chłopak marzył o stworzeniu wspólnoty chłopców, którzy będą razem działać w konkretnych sprawach, odkładać środki na konkretne potrzeby, razem podróżować, razem coś tworzyć. Nie wiedział jeszcze wtedy, że właśnie tak wygląda życie zakonne. Te pragnienia stały się zalążkiem czegoś głębszego.

– Potem zdarzyło się coś, co przesądziło sprawę – zwolnił się kościelny w naszej parafii na krótko przed świętami Bożego Narodzenia. Nie miał kto zająć się kościołem. Wybór padł na mnie, tym bardziej, że i ojciec i mama udzielali się w parafii, opowiada br. Marian.

 Zgromadzenie Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie

Po pewnym czasie zauważył małe ogłoszenie, wśród wielu innych, o treści:„Jeśli chcesz służyć Panu Bogu wstąp do Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego w Puszczykowie”.

– Powiedziałem o tym w domu, mama odpowiedziała mi: „Gdybyś został bratem, bardzo bym się cieszyła… Poszedłem do wikarego, żeby pomógł mi napisać podanie. Wysłałem papiery listem poleconym, po tygodniu przyszła odpowiedź, że zostałem przyjęty.

Siedemnastoletni Marian przyjechał do Puszczykowa w roku 1969. Tak to się zaczęło.

Tu zaczął, jak mówi i tu zakończy…

Zgromadzenie Braci Serca Jezusowego istnieje w Puszczykowie 90 lat. Jego założyciel – br. Stanisław Kubiak pochodził spod Śmigla, ze wsi Koszanowo. Do zgromadzenia braci Miłosierdzia wstąpił w Westfalii, dokąd pojechał za pracą w kopalni przed I Wojną Swiatową. Bracia tego zgromadzenia zajmowali się tam chorymi ludźmi. Pracował jako laborant, podczas I Wojny Światowej – został wysłany na front rosyjski, gdzie został ranny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. postanowił wrócić do kraju i założyć filię tego zgromadzenia. Zatrzymał się w Warszawie, pracując w szpitalu Dzieciątka Jezus. Spotkał wtedy na Krakowskim Przedmieściu ks. proboszcza Mieczysława Malińskiego z Poznania (z kościoła na Łazarzu). Ks. Malinski miał z kolei pragnienie stworzyć wspólnotę pomocników kościelnych. Dogadali się, ks. Maliński udostępnił mu suterynę na mieszkanie. Przyjechał do Poznania i zaczęła tworzyć się wspólnota, było to za czasów kardynała Edmunda Dalbora, który wyznaczył im reguły pracy zgromadzenia. Potem zaczęli pracować przy poznańskiej Katedrze. Z czasem brat Stanisław wykupił posiadłości w Puszczykowie, najpierw jedną willę, potem willę Przemysławkę, gdzie obecnie mieści się kaplica. Zgromadzenie rosło, coraz więcej braci wstępowało do niego. Założyciel zmarł w 1928 r. Później, w 1937 r. kardynał August Hlond zatwierdził dla nas nowe konstytucje i nazwę – Braci Serca Jezusowego, zlecił zajęcie się instytucjami Kościoła i kościołami. Zmienił nam strój, obowiązujący do dzisiaj i nadał nam nowy kierunek.

Po nowicjacie w Puszczykowie br. Marian wyjechał na kilka lat do pracy w Katedrze Warszawskiej.

– Bł. ks. Jerzy Popiełuszko był wtedy na czwartym roku seminarium duchownego. Za mojej posługi został wyświęcony.

W sierpniu 1973 na kapitule generalnej zostałem wybrany na ekonoma w zgromadzeniu i wróciłem do Puszczykowa. Zajmowałem się finansami i gospodarowaniem w naszym domu. Uprawialiśmy ziemię, hodowaliśmy zwierzęta, drób, bo czasy były ciężkie i wszystkiego brakowało.

Spotkanie z kardynałem Karolem Wojtyłą w Rzymie

Po kilku latach brat Marian wyjechał do Rzymu, gdzie obsługiwał Papieskie Kolegium Polskie od roku 1977 do 1983. Dbał o wszystko, zaopatrzenie, obsługę i gości. W kolegium mieszkają księża z różnych polskich diecezji, studiujący na uczelniach katolickich w Rzymie, a także księża biskupi, przybywający do Rzymu. Tutaj właśnie poznał kardynała Karola Wojtyłę, który do Rzymu często przyjeżdżał i któremu służył prawie dwa lata.

– Po konklawe służbę tą przejęli Watykańczycy. Tradycja ta przechodzi z dziada pradziada w Watykanie, dotyczy to takich funkcji jak krawiec, fryzjer itp. i są to rodowe przywileje. Moja rola skończyła się po konklawe, na którym kardynał Wojtyła został wybrany papieżem, potem bywałem gościem Jana Pawła II.

Praca brata Mariana w Domu Polskim w Rzymie polegała na obsłudze gości, przywożeniu ich z lotniska, wożeniu na różne uroczystości i audiencje do Watykanu. Posługiwał też przy stole, serwując świetne dania, przygotowywane przez Siostry Służebniczki Wielkopolskie, pracujące w kolegium. Dbał też o czystość w domu i ogrodzie, robił zakupy z siostrą Macieją w sklepach watykańskich i w Mercato. Jeździł także z gośćmi poza Rzym – Na Monte Casino, do Asyżu i wielu innych włoskich miast.

– W tym czasie kardynał Stefan Wyszyński zamieszkiwał w drugim domu – Papieskim Instytucie Polskim, natomiast kardynał Karol Wojtyła mieszkał u nas, w kolegium. A przyjeżdżał często, bo należał do różnych komisji, podczas obrad synodalnych nieraz nawet miesiąc przebywał w Rzymie. Wszędzie woziłem Kardynała, któremu zawsze towarzyszył ks. Stanisław Dziwisz. Kiedy odbywały się uroczystości, np. w Bazylice Św. Piotra każdy kardynał zabierał ze sobą dwóch sekretarzy, tym drugim byłem ja. Wchodziliśmy wszędzie z ks. Dziwiszem za Kardynałem bez żadnych przepustek. Za stanowiskami kardynałów podczas audiencji wyznaczone było miejsce dla sekretarzy, tak, że my byliśmy zawsze blisko kardynała Karola Wojtyły.

W czasie wolnym podróżowali w góry. Kardynał Wojtyła bardzo lubił sanktuarium Mentorella niedaleko Rzymu. Mieściło się ono na górze, przyklejone do skały. Stamtąd wieczorami można było oglądać aż 36 rozświetlonych miast, położonych na szczytach gór.

– Jeździliśmy tam czasami, w drodze Kardynał wysiadał i szedł do sanktuarium pieszo. Lubił spacerować w samotności, przysiadać na kamieniu, obserwować, pisać… Robił to zresztą wszędzie. Nawet w czasie jazdy lub, kiedy staliśmy w tłoku rzymskim zawsze coś notował, czytał. To był tytan pracy. Czasem tylko wyrażał zdziwienie, że jesteśmy już na miejscu. Na początku podróży zawsze chwilę gwarzyliśmy po góralsku, modliliśmy się, potem wyłączał się i pracował.

Jaki był w bezpośrednim kontakcie?

– Czułem się przy nim jak przy starszym bracie, była to mocna, piękna więź… Miał czas dla każdego, każdego wysłuchał.

Towarzyszyłem Mu też w wędrówkach po górach i podczas pływania w Morzu Śródziemnym czy na pływalni ojców Werbistów. A pływał świetnie. Nie jeździłem tylko na narty, bo nie umiem, towarzyszyli Mu wtedy inni księża studenci krakowscy. Były to wypady w okolice Rzymu, gdzie na nartach można jeździć cały rok.

Potem były dwa wielkie wydarzenia – konklawe jedno w sierpniu 1978 roku, drugie w październiku. Miałem paszport wydany tylko na jednokrotne przekroczenie granicy – do Włoch i z powrotem. Jako zakonnik, mam obowiązek raz w roku odprawić rekolekcje i wtedy do Polski nie mogłem wrócić, bo bym już nie dostał paszportu na powrót do Rzymu. Pamiętam, w czerwcu nastąpiła zmiana rektorów, ze stanowiska zszedł ks. Bolesław Wyszyński i przyszedł ks. Michalik, który pracował w Kongregacji Do Spraw Świeckich Laikatu i mieszkał w naszym domu. Pojechałem jeszcze na pielgrzymkę do Lourdes (po pielgrzymce miałem wracać do Polski), ale po powrocie zapadła decyzja, że zostaję. Rekolekcje odprawiłem u Paulistów w Aricci nad jeziorem Albano – po przeciwnej stronie leży Castel Gandolfo.

Podczas tych rekolekcji, 6 sierpnia 1978 r., w święto Przemienienia Pańskiego zmarł papież Paweł VI

– I wtedy pomyślałem sobie, czy nie nadszedł czas na Karola Wojtyłę…

Podczas mojego puszczykowskiego nowicjatu przed laty kapelan często mówił o pomazańcu z Krakowa, przytaczając różne proroctwa, a przede wszystkim wiersz Juliusza Słowackiego „Słowiański Papież”:

Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla słowiańskiego oto papieża
Otworzył tron.

Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch,
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze;
Świat mu to proch!

A trzeba mocy, byśmy ten pański
Dźwignęli świat:
Więc oto idzie papież słowiański,
Ludowy brat

….

– Kapelan często ten wiersz powtarzał, więc kiedy zmarł Paweł VI taka naszła mnie myśl…

Według wiekowej tradycji żałoba po papieżu musi trwać dziewięć dni. W tym czasie do Rzymu zjeżdżają się kardynałowie z całego świata. Odbywają się spotkania, codziennie – do południa dłuższe, po południu krótsze, na których kardynałowie omawiają problemy Kościoła i świata. Pod koniec żałoby odbywa się Msza św. do Ducha Świętego, a na drugi dzień po pogrzebie kardynałowie zbierają się na konklawe.

– Losują pokoje w części Pałacu Apostolskiego, która zostaje wyłączona z użytku i odcięta od świata. Kardynałów i obsługę obowiązuje ścisła tajemnica –  wszyscy składają przysięgę, że to, co tam usłyszą nikomu nie powiedzą. Przygotowuje się mieszkania z biur, plombuje okna, nie ma telefonów, następuje całkowita izolacja od zewnętrznego świata. W oznaczonym czasie dany kardynał przybywa do Pałacu, wchodzi za bramę, która się za nim zamyka i przebywa tam aż do wyboru nowego papieża.

Przed tym konklawe kardynał Wojtyła zaprosił do naszego domu na posiłek czterech kardynałów, w tym kardynała Albina Lucianiego. Pełniłem wtedy posługę – obsługiwałem gości, podawałem do stołu, który był ustawiony w literę T. Kardynałowie Wojtyła i Luciani siedzieli przy krótszym boku stołu, pozostali dwaj przy dłuższym. Przynosiłem dania i po pewnym czasie zapytałem kardynała Lucianiego, czy nie zechciałby jeszcze czegoś skosztować. Odpowiedział z uśmiechem (zawsze był uśmiechnięty): „Dziękuję ci bracie, ale ja mało jem, to mi wystarczy”.

Na konklawe 25 sierpnia 1978 roku odwozi kardynała Karola Wojtyłę brat Marian Markiewicz i ks. Stanisław Dziwisz.

– Kardynał mówi do nas: „Trzymajcie się, do zobaczenia” i wchodzi za bramę, która się za Nim zatrzaskuje. Zostaję z myślą o odpowiedzi Kardynała na zadane mu wcześniej pytanie: „Czy zostanie ks. kardynał papieżem?”. Odpowiedział nam: „Duch Święty wskaże”.

I pamiętam jeszcze, jak wyjeżdżaliśmy na to konklawe w domu na dole żegnali Go wszyscy: rektor, siostry, bracia. I On przed samym wyjściem tak fajnie, z humorem powiedział do rektora: „Józiu, jak zostanę papieżem to ufunduję windę w kolegium”. Kaplica mieści się na drugim piętrze i kilka razy dziennie trzeba było tam wchodzić na modlitwę…

Do samochodu marki Ford Escort wsiadł kardynał Wojtyła, ks. M. Maliński i ks. S. Dziwisz. W Watykanie przy bramie pożegnaliśmy się z ks. Kardynałem. Wróciliśmy do domu na Awentyn i zaczęło się wielkie oczekiwanie. O oznaczonych godzinach obserwowaliśmy dym z kominka na dachu Kaplicy Sykstyńskiej – czarny na znak, ze kardynałowie zastanawiają się nad wyborem, biały to znak, że wybrano papieża.

Kardynał Albino Luciani papieżem

26 sierpnia 1978 roku, w dzień Matki Boskiej Częstochowskiej z komina wydobywa się biały dym. Papieżem zostaje kardynał Albino Luciani i przyjmuje imię Jan Paweł I.

– Na drugi dzień jedziemy z ks. Dziwiszem po kardynała Wojtyłę. Zabieramy Jego rzeczy i wracamy do domu. Na terenie posesji czekają już wszyscy domownicy, wręczają Mu kwiaty. Kardynał Wojtyła zwraca się z uśmiechem do ks. rektora: „Józiu wybacz, żem się tak licho spisał” (miał na myśli windę)…

Pozostałe części:

Elzbieta Bylczyńska

Elżbieta Bylczyńska

Redaktor naczelna Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej

Wasze komentarze (3)

  • stary mieszkaniec
    sobota, 9 lut, 2013, 12:32:59 |

    @ Redaktor GMP :Zapewne niebawem ukaże sie artykuł p/t „Niepotrzebny protest wętkarzy z MOSINY”Uwierzę w wiarygodność GMP jeżeli w mim zostanie zadane pytanie do p. burmistrz Z. Springer(ponieważ z nią zapewne będzie ten wywiad)CO BYŁO RZECZYWISTĄ PRZYCZYNĄ ODWOŁANIA PRZETARGU BA SPRZEDAŻ ZIEMI NA ZAKOLU WARTY???Z utęsknieniem czekam na konkretną i wyczerpującą odpowiedz p. burmistrz.

  • młody mieszkaniec
    sobota, 9 lut, 2013, 14:58:37 |

    @stary mieszkaniec A co to ma niby wspólnego z tym wpisem? Przecież to jest tekst o Papieżu, a nie o wędkarzach mosiny. Chcesz się wyżalić to napisz artykuł w tej sprawie a nie plujesz kwachem gdzie popadnie.

  • stara mieszkanka
    wtorek, 12 lut, 2013, 13:22:35 |

    Młody mieszkańcu. Przeczytaj ze zrozumieniem ten anons opowieści o bracie Marianie i doczytasz się że nie jest on o papieżu.Gdzie w wpisie starego mieszkańca widzisz jakieś „kwachy”?

Skomentuj